Название: Stara baśń
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Ku południowi już wjechali na łąkę szeroką, której środkiem płynął strumień. W dali, na podniosłym nieco brzegu, widać było dwór obszerny z zagrodą i dym nad nim.
Ujrzawszy domostwo, stary dobył rogu i zatrąbił raz, drugi i trzeci. Jechali tymczasem, coraz się zbliżając ku zagrodzie, około której mnóstwo roiło się ludzi.
Jeden z nich, konia bez uzdy z łąki porwawszy, skoczył nań i rękami go poganiając z obu stron szyi, a trzymając się grzywy, wybiegł naprzeciw starego – popatrzał na Wisza i szybko nazad popędził.
Znać, że i tu mało kto w gościnie bywał, bo czeladź u wrót cisnęła się ciekawa, a zza tynu197 widać było bielejące niewiast namitki198. Jeszcze nie dojechali do zagrody, gdy we wrotach ukazał się słuszny199 mężczyzna, odziany po domowemu, koszula na wierzch, w lekkim przyodziewku na ramiona narzuconym. Gęsty, jasny włos spływał mu na ramiona, młoda bródka zarastała rzadko rumiane lice, które się śmiało dużymi, niebieskimi oczyma. Rękami z dala już witał przybywającego, weseląc się gościem, stary mu też słał pozdrowienie, a nie dojeżdżając do wrót, konia wstrzymał i zsiadł z niego.
– Bywajcie mi w dobrą godzinę, gospodynie200 miły – wołał młody gospodarz. – Takiego gościa, jak stary Wisz, nigdy się moja chata nie spodziewała.
To mówiąc, z poszanowaniem, jak do ojca zbliżył się do starego i rękę mu chciał całować.
– Rad wam jestem jako słońcu! – mówił dalej wesoło. – Ale się i smucę też, bo zamiast stare kości trząść do młodego Domana, mój ojcze, nakazałbyś do niego, to by się u drzwi twych stawił.
– Zachciało się też i staremu świata zobaczyć a popatrzeć, czy się tam co na nim nie zmieniło – odezwał się Wisz.
Uściskali się i pod rękę go ująwszy, wiódł Doman do świetlicy. I tu dwór stał w obejściu, dokoła zabudowany w prostokąt, z szopami razem i chlewami. Znać tylko było młodego gospodarza, który pragnie, aby mu się w oczach domostwo śmiało, bo ściany były wybielone i podsienie ostawione słupkami misternymi. Na nich gdzieniegdzie wiązki ziela wonnego wisiały: macierzanka, dziewanny i cząbry. Niewiast cale201 widać nie było, bo się te przed obcym kryły… Izba też, do której weszli, czysta była i schludna, a znać w niej niewiasty nie gospodarzyły, bo ognisko w pośrodku z kamieni ułożone było wygasłe. W kącie skórą wilczą zasłane widać było łoże, po ścianach łuki, miecze, proce, rogi zwierząt i skóry z nich świeżo zdarte. Na stole leżał chleb biały, którym się rozłamali, i Doman starca naprzód posadził, sam stojąc przed nim. Ledwie go skłonił, by usiadł przy nim podle202. W oczach wesołego gospodarza żywa malowała się ciekawość, ale z pytaniem nie spieszył. Wisz też zrazu o gospodarstwie mówił i lesie. Wtem miód podał chłopak, gospodarz przepił do gościa.
Sami jedni w izbie byli.
– Jużeście to zgadli – odezwał się stary – żem przybył tu nie darmo – a ja wam powiem, że z wieścią niedobrą. Źle a coraz nam się gorzej dzieje.
– To róbmy tak, aby lepiej było – odparł Doman.
– Wkrótce mirów, wieców i nas kmieci, i starego obyczaju nie stanie – mówił Wisz z wolna – pójdziemy w pęta wszyscy.
Mówią tak ludzie, iż w starych głowach lęgnie się narzekanie jak kwas w starych statkach203 – ale osądzicie sami, czy się to bez jaja wylęgło.
Kneź i Leszki wszystkie za wolnych już nas ludzi nie mają. Kmiecie i władyki, co się na tej ziemi urodzili, z czernią204 idą na równi z niewolnikami. Rabów205 z nas czynić chcą. Odgrażają się, tępią jak pszczoły, gdy ul do dna chcą wyprzątnąć i gnilca w nas szukają. Chwostek nad Gopłem dokazuje. Dwa dni temu sprosił kmieci na ucztę do siebie, dali im jakiegoś duru w napoju, Niemka go tam syci na naszą zgubę. Wśród uczty jęli się gryźć i bić między sobą, niemal wszyscy się wymordowali. Trupy Chwostek do jeziora kazał powrzucać jak padło206. U Samona dziewkę hożą zabrano gwałtem, a kneziowa pani dała ją mężowi na zabawę. Po zagrodach tłuką się207 smerdy jego i gwałty czynią, zabierają ludzi, niewiastom nie dają pokoju. Nikt nie pewien ani chaty, ani pola, ani komory, ani dzieci. Mamyż my to tak cierpieć208 i po niewieściemu jak baby z płaczu zawodzić, ręce łamać? Mów, Domanie.
Domanowi lice płonęło, wargi się trzęsły, hamował się, milczał, a gdy stary dokończył, rzekł:
– Hej, hej! Dawno bo należało na to gniazdo osie iść i nogami je stratować.
– Słowo się prędko rzecze, Domanie – zawołał stary – a rękom to nie tak łatwo. Twardo siedzi to gniazdo, do stołba przylepłe209.
– A stołb też pono210 nie duchy stawiły z kamienia, ale ludzie, to też go ręce ludzkie wywrócić mogą – rzekł Doman.
– Nie mów tak – odezwał się Wisz. – O stołba początku nikt nie wie. Stał już za praszczurów211 naszych. To pewna, że lud, co go stawił, nie nasz był i znikł z tej ziemi.
Doman zmilczał.
– Nam we dwu – dodał stary – nie rozsądzać o tym, ale poczynać coś trzeba gromadą, a dzieci ratować.
Spojrzał na młodego gospodarza, który też oczów jego szukał.
– Trzeba rozesłać wici po kmieciach i władykach, a zwołać starszyzny wiec walny. Niech się miry nasze i opola zbiorą, zaczniemy my, pójdą zatem drudzy.
– Wasze słowo za rozkaz stanie – rzekł Doman. – Niech niosą wici – ano, mówić mi dozwolicie. Kogo wołać i kędy212? Wiecie to dobrze, że Chwostek ma swoich i między kmieciami, że Leszki się rozrodziły i poswatały, a jest ich siła, że my nie sami… Trzeba więc ostrożnie i cicho wprzód języka dostać213, wprzód się może rozsłuchać i obliczyć, nim z garstką wystąpimy, bo nas zduszą.
– Nie inaczej i ja myślałem – odezwał się Wisz. – Wiem ci to dobrze, że nie zbywa Chwostkowi na druhach i że między naszymi też znajdują się z nim pobratani; ale i to wiem, Domanie, że własny jego СКАЧАТЬ
196
197
198
199
200
201
202
203
204
205
206
207
208
209
210
211
212
213