Stara baśń. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski страница 21

Название: Stara baśń

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ i płakały niewiasty, jak znoszono trupy i miotano groźbami.

      Mówił – a Dziwa bladła, spokojna jej dziewicza postać mieniła się185 w rycerską, oczy zdawały się spod powiek ogniem strzelać, a ręce się białe ściskały, jakby miecz w nich trzymała… i czoło podnosiło się coraz wyżej, to krwią okrywając, to bladością.

      Kończył Gerda opowiadanie, gdy Wisz i Hengo nadeszli, chłopiec strwożony, aby się jego wielomówność nie wykryła, ledwie miał czas prześlizgnąć się pod chruścianymi ścianami szop do koni i tu przypadł, tuląc się pod kawałem sukna, który naciągnął na siebie. Dziwa stała długo w miejscu jak przykuta, a gdy Wisz przechodząc spojrzał na nią, mógł z twarzy wyczytać, że w jej duszę padło jakieś zarzewie, od którego zakipiała. Dała tylko znak ojcu powiekami, aby szedł i nie pytał.

      Gdy Hengo wstąpił na próg izby, nagle wszystkie niewieście zamilkły głosy, śmiech tylko przeleciał jak wiatr po liściach i słychać było żarna, jak zgrzytały, jak syczał ogień, wrzała woda i reszty deszczu ze strzech spływały na kamienie u przyzby.

      Gościa przyjęto uprzejmie. Niemiec chmurny siadł za stół, usta mu się otworzyć nie chciały, na czole miał jakby kamień, co mu nawet oczu otworzyć nie dawał ani spojrzeć jasno. Na próżno Wisz zagadywał, próżno stara Jaga misę przyniósłszy ze strawą, pytała o Sambora – on nic nie wiedział. Po burzy niebo się rozpogodziło. Czarna chmura, co ją przyniosła, stała jaszcze z dala nad lasami, po ciemnej jej szacie latały pioruny wężami, ale nad dworem śmiało się niebo lazurowe i świeciło słońce. Ptaki otrząsały skrzydła zmoczone i świergocząc, zwijały się około chaty. Jaskółki nosiły już muł na gniazda, a wróble kłóciły się zapalczywie o znajdywane ziarna. Bocian na gnieździe wybierał się w drogę i na długich stojąc nogach, strzepywał skrzydła, a dziób zadarłszy do góry, klekotał.

      Zaledwie trochę zjadłszy, Niemiec wstał, by pożegnać gospodarza, jakby go paliło z powrotem.

      Odebrał swoje sakwy, objuczył konie i dosiadłszy je, wprędce znikł z oczów gospodarza, w las wjechawszy.

      Wisz patrzał za nim, stojąc we wrotach, gdy nadeszła Dziwa. Obrócił się do niej stary i uśmiechnął łagodnie. Ile razy spojrzał na nią, na tę krasę186 i wesele domu, na twarz mu jasny występował promień. Uśmiech jej mu odpowiadał zwykle, lecz teraz stała zamyślona i smutna. Skinęła na ojca i powiodła go z sobą ku rzece.

      – Nic wam nie mówił Niemiec? – spytała.

      – Milczał jak grób – rzekł stary.

      – A mnie szczęśliwsza dola dała z niemego chłopięcia dostać języka – poczęła Dziwa. – Syn Henga straszne mi opowiadał rzeczy. Trzeba, abyś o nich wiedział, ojcze, coraz groźniejsze od grodu na nas wiatry wieją… posłuchaj! Chłopiec nie kłamał, drżał jeszcze cały ze trwogi mówiąc i płakał.

      Dziwa zaczęła po cichu opowiadanie. Wisz sparty na kiju, słuchał ze spuszczoną głową. Nie dał po sobie poznać nic, na pozór zimny jak kamień, córce mówić dozwolił, nie wtrącając słowa. Zamilkła już, gdy on jeszcze się słuchać zdawał.

      Aż nierychło głowę podniósł i tchnął ciężko piersiami starymi.

      – Pora – rzekł – co ma być, to się stanie… Wiec zwołać potrzeba, dawno go nie było i ludzie się rozbili, chodząc samopas. Czas się ze swoimi naradzić, posłać wici187, zebrać braci. Niech głowę starą wezmą, jeżeli chcą – co dla gromady i miru naszego potrzeba – to zrobią – a ty, Dziwo – milcz!

      Córka zbliżyła się i ująwszy rękę pocałowała.

      – Kolada pomoże! – szepnęła.

      VII

      Godzina nie upłynęła, gdy stary Wisz ukazał się znowu w progu dworu, ale tak zmieniony, iż poznać go było trudno. W domu chodził bosy i w płótnie, teraz się odział jak do podróży i postać przybrał inną. Okryty był brunatną siermięgą nową, sinymi pasy obszywaną, na nogach miał skórznie nowe, których sznury krasno188 były farbowane, na głowie kołpak189 futrzany i pióro przy nim. U pasa wisiał miecz błyszczący i proca, na plecach łuk i strzały. Stąpał też jak wojak stary, wyprostowany, z podniesioną głową – i lat mu w tym stroju ubyło.

      U wrót trzy konie gotowe, okryte suknem czekały, dwóch parobczaków czysto odzianych i zbrojnych, trzymało je, gotowych z gospodarzem do drogi. Co żyło w chacie, wyszło żegnać ojca i cisnęło się do ręki. Szła Jaga też niespokojna, fartuchem łzy ocierając, bo czuła, że coś w tym groźnego być musiało, gdy Wisz, co od dawna już nie ruszał się ze dworu, chyba po barciach i lesie – sam, tak nagle, nie mówiąc nikomu dokąd i po co, jechać musiał.

      Ona i Dziwa poszły za nim aż do konia siwego, który spokojny stał, nogą grzebiąc, głowę obrócił ku panu, zarżał i czekał, aż nań siądzie. Chciał jeden z parobczaków pomóc staremu, lecz Wisz, jakby mu nagle siły przybyło, skoczył raźno na grzbiet siwego, głową swoich pozdrowił, ręką wskazał na drogę w las – i ruszyli w milczeniu. Długi kawał jechali nad rzeką. W jednym miejscu kilka nędznych chałup stało nad wodą, na kołkach sieci wisiały, parę czółen wywróconych odpoczywało na piasku. Chałupy, jak bobrowe domki, ubogo wyglądały, na pół w ziemi, pół nad nią, a biedniej jeszcze ludzie, których dwu na pół nagich głos Wisza wywołał. Była to osada z błędnych ludzi złożona, zowiąca się Rybaki, która na ziemi kmiecia niedawno wyrosła. Kilkoro dzieci nagich, od dymu okopcona niewiasta zgięta i stara – pierzchnęli na widok pana, tylko dwaj rybacy jakąś odpowiedź na pytania wymruczeli przez zęby. Spojrzenia ich rzucane na Wisza, kose190 były, nieufne i strwożone.

      Nieco dalej znowu chatek kilka w lesie, druga osada podobna, Bodniarze191, stała jakby pusta… U drzwi tylko klepki i wióry, porozsypywane naczynia świadczyły o zajęciu mieszkańców. Na ten raz192 nie było żywej duszy, niewiasty z dziećmi wyszły do lasu na grzyby, mężczyźni musieli drzewa szukać na klepki. Drzwi jednak wszystkich chałup stały niepozamykane, bo taki był zwyczaj po całej ziemi, a żaden podróżny nie nadużył nigdy tej gościnności poczciwej. W każdej chałupie leżał chleb, nóż i stała woda. Stały otworem loszek, spiżarnia, wszystko.

      Jeden z parobczaków Wisza poszedł się napić i wrócił natychmiast do konia. Stąd już nawrócili w lewo na lasy i gęstwiną jechali – bez drogi, lecz tak się kierując bezpiecznie i pewno, jakby mieli przed sobą szeroki gościniec. Myśliwym znane było każde uroczysko… zwalona kłoda, dolina w lesie i strumień.

      Jechali tak w milczeniu do nocy ciemnej, gwiazdy już świeciły na niebie poprzedzając księżyc, gdy noclegować stanęli. Chłopcy w mgnieniu oka szałas dla starego sklecili – jeden na straży został przy koniach puszczonych na paszę, drugi przy Wiszu.

      Noc przeszła spokojnie, o brzasku wszyscy gotowi byli do drogi, stary wstał od nich wcześniej – na konie siedli СКАЧАТЬ



<p>185</p>

mienić się (daw.) – zmieniać się. [przypis edytorski]

<p>186</p>

krasa – uroda, piękno. [przypis edytorski]

<p>187</p>

wici – znaki przekazywane od dworu do dworu, zwołujące na wiec lub wojnę. [przypis edytorski]

<p>188</p>

krasny – jaskrawoczerwony. [przypis edytorski]

<p>189</p>

kołpak (z tur.) – wysokie, spiczasto zakończone nakrycie głowy bez daszka, obszywane futrem. [przypis edytorski]

<p>190</p>

kosy – tu: spode łba. [przypis edytorski]

<p>191</p>

Bodniarze – nazwa miejscowości od zajęcia mieszkańców, bednarzy, zajmujących się wyrobem beczek, cebrów itp. [przypis edytorski]

<p>192</p>

na ten raz – tym razem. [przypis edytorski]