Stara baśń. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski страница 18

Название: Stara baśń

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ oświecone księżycem i dogorywającymi na ziemi łuczywami. Stanął w dali, lecz właśnie kneź z ławy się ruszył i począł chwiejąc się przechadzać po podsieniu, nucił coś wesołego… Bystre jego oko dostrzegło Niemca w cieniu.

      – Chodź tu! ty! – zawołał. – Tu!

      I pokazał mu jak psu na nogi swoje. Hengo trwożliwie naprzód postąpił. Po chodzie, mowie, ruchach, łatwo mógł poznać, że miłościwy pan był pijany.

      – Ot! Dobra wieczerza! – zawołał do niego. – Widziałeś, Niemcze, jak się zabawili wesoło… Gorąco im coś było, poszli się kąpać do jeziora! Psubraty… Wszystko się to samo za gardła wzięło i wyrznęło… Sami, sami… moich tam ludzi nie było… Od czego miód i rozum, od czego? Ej! wy Sasy i Franki przeklęte… mądrzy wy jesteście, ha? A kto by z was tak się tego owadu159 pozbyć potrafił?

      Kneź śmiał się i brał w boki.

      – Zostanie się po nich dość dla ludzi odzieży, a dla mnie ziemi i koni… Dobra wieczerza i miodu na nią nie żal!

      Śmiał się znowu.

      – Napijże się i ty miodu, mordo ruda! – wrzasnął nagle.

      Hengo się nisko kłaniał dziękując, ale nie pomogło nic… pacholę mu ogromny kubek przyniosło, a gdy się od niego wzdragał, kneź gwałtem mu do gardła lać kazał… Chwyciło go dwu i śmiejąc się chłopiec nalał w otwartą palcami gębę. Podziękowawszy za to poczęstowanie już chciał odchodzić, bo się lękał o własną głowę, gdy kneź na ławie usiadłszy, pozwał go ku sobie. Musiał iść pod stopnie i stanąć przy nich…

      – Coś widział, powiedz staremu grafowi… – począł półsenny – jakem zagaił160, tak dokończą… Nie ujdą mi te harde głowy… A dla synów zostawię spokój w domu… Nadto kmiecie bujali… Trzeba ich okiełznać było… Powiedz, że się ich nie boję… Że się bez pomocy obejdę… Żem żmij tych i padalców wydusił już dosyć i do reszty ich wymorduję…

      Jakby sobie coś przypomniał, ręką skinął, aby się Hengo zbliżył doń jeszcze. Zwiesił głowę z ławy poręczy ku niemu.

      – Widziałeś moich chłopców? Porośli?… – począł nie dając mu czasu na odpowiedź – muszą być już spore?… a silne? Czy się w matkę urodą udali, czy w ojca? Nie zgnuśnieją tam oni? Czy chodzili już na wyprawę?

      Hengo szeptał odpowiedź zastosowaną do żądań miłościwego pana, którego się lękał, ale kneź drzemał, oczy mu się zamykały… Mówił jakby sam do siebie:

      – Ja wam ład zrobię… Ja wam zaprowadzę Łado… za brody wieszać każę nad drogą… Jam tu jeden pan i kneź… Moja wola, nie wasza!… Precz z tym padłem161… precz!…

      Oczy mu się otwarły, postrzegł stojącego Henga, przypomniał go sobie i uśmiechnął się.

      – Widziałeś polowanie? – powtórzył. – Dobre łowy… zwierzyna tłusta… kruki moje będą miały co jeść…

      Nucić coś począł i zdrzemnął się jeszcze.

      – Bratanek bez oczów… jeszcze dwu zostało, a i tych mi przyprowadzą… sprzysięgali się już na mnie… Życiam mu nie wziął… niech gnije w ciemnicy…

      Liczyć począł na palcach.

      – Wojtas… Żyruń… Giezło… Kurda… Mściwój… pięć zagród. Baby jutro spędzić każę… i stada…

      Śmiał się, mruczał i drzemał tak. Hengo nie śmiał się ruszyć bez dozwolenia. Sambor też, wysunąwszy się zza stołba, bo go sen nie brał, podkradł się, by widzieć miłościwego pana… Słyszał mruczenie i śmiech, a może słowo jakie do uszu mu doleciało, popatrzał nań niepostrzeżony groźno, głową potrząsł i cofnął się do komory.

      Kneź tymczasem zwiesiwszy na poręczy głowę, usnął snem twardym, chrapanie słychać było ciężkie, a głosem tym wywołana ukazała się ze drzwi białogłowa w namitce162 i dwoje pacholąt. Napiłego163 ujęli mimo oporu pod pachy i zaciągnęli raczej niż poprowadzili do łożnicy. Zatrzasnęły się za nim drzwi.

      Hengo, czując już miód w głowie, powlókł się przelękły, trzymając ściany, do swoich koni i tam legł na słomie półżywy.

      W dziedzińcu pogasły światła, księżyc tylko oświecał czarne krwi kałuże i jęczących jeszcze u podsienia rannych kilku, z których krew też płynęła, ale miodem upojeni, nie czuli jak im uciekało życie. Czeladź i dwornia164 śmiejąc się, pokazywała ich palcami.

      – Tak im wszystkim będzie… kmieciom, i żupanom, i władykom… co się kneziowi opierają.

      Dano im konać powoli. Smerda obchodził wszystkie kąty podwórza, reszta dworni do snu opóźnionego się wlokła. Cisza po wrzawie biesiadnej zapanowała na grodzie, tylko psy wyły, poczuwszy krew i trupy, a krucy165 krakając166 to leciały na jezioro, to wracały na wieżę, gdzie miały gniazda swoje.

      Rano, gdy się Hengo zbudził, dzień już był biały, stał nad nim Gerda i za suknię go ciągnął gwałtownie, bo Niemca do knezia wołano. Gdy, obmywszy się, pospieszył doń, zastał go samego, siedzącego w izbie na dole; przed nim na misie pieczone mięso, w kubkach piwo i miód na stole. Twarz miał chmurną, oczy krwią naciekłe, długo patrzał na Niemca, nim usta otworzył.

      – Wiem, z czym cię tu posłano – odezwał się dumnie – powiedz im ode mnie, że dziękuję… Pomocy ich ja potrzebować nie będę, a gdyby do tego przyszło, zawołam… Wolę się obejść bez nich… bo darmo nie pójdą i gębę im zatkać niełatwo… Ja ich znam… Wracaj rychło, oddaj pokłon… niech chłopców wojować uczą… niech rosną… wrócą, gdy nakażę, teraz nie pora… Ja tu jeszcze czyścić muszę, a nie rychło robactwa się zbędę… Stary graf niech będzie spokojny – dodał – choć lud dziki, do swobody nawykły, ja mu ją ukrócić potrafię.

      Napił się z kubka i zadumał podparty, potem wzgardliwie niemal dał Niemcowi odprawę.

      Zaledwie wyszedł stąd, gdy go toż samo co wczoraj pacholę do kneziowej pani pozwało z towarem. Zabrawszy więc węzeł swój, powlókł się na drugie podwórze, gdzie jak wczora czekała nań blada pani, dokoła otoczona dworem niewieścim. Twarze to były smętne i choć niedawno krasne może, dziś już powiędłe i blade jak ona. Hengo wiedział, co ma gdzie na jaw wydobyć. W chacie Wisza nie pokazywał innego kruszcu, tylko lichszy żółty i czerwony167, tu dobył pierścienie srebrne, a nawet złote listki i kwiaty z cienkich blaszek wyrabiane, którymi zwyczaj był suknie naszywać. Niewiastom trochę się lica zarumieniły na widok świecideł, poczęły do nich przyklękać, brać je СКАЧАТЬ



<p>159</p>

owadu – owadów. [przypis edytorski]

<p>160</p>

zagaić – zacząć rozmowę, dyskusję, obrady itp. [przypis edytorski]

<p>161</p>

padło – padlina. [przypis edytorski]

<p>162</p>

namitka – chusta osłaniająca szyję i podbródek, wiązana na czubku głowy, noszona daw. przez kobiety; podwika. [przypis edytorski]

<p>163</p>

napiły – upity, pijany. [przypis edytorski]

<p>164</p>

dwornia – dworzanie, czeladź, dworska [przypis edytorski]

<p>165</p>

krucy – dziś: kruki. [przypis edytorski]

<p>166</p>

krakając – dziś: kracząc. [przypis edytorski]

<p>167</p>

kruszec żółty i czerwony – miedź a. mosiądz. [przypis edytorski]