Macocha, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Macocha, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 7

Название: Macocha, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ to stało się insperate, w jednej chwili… i zmieszało nieco program koncertu, gdyż podobne objawy admiracji nie były we zwyczaju. Obcemu ich wszakże za złe hetman wziąć nie mógł, a do łez się owszem rozczulił… powtarzając:

      – Prawdziwie… bardzom szczęśliwy!

      W tej chwili czuł się bardziej artystą niż hetmanem…

      Naiwny ten objaw uwielbienia, nadzwyczaj ujął dwór hetmana dla młodego chłopca, któremu nawet nie zazdroszczono, że sobie w ten sposób łaski pana domu pozyskał.

      – Mais il est charmant! szeptały kobiety…

      Lecz jak w najjednolitszym chórze zawsze się znaleźć musi jakieś ćwierć-nutki dyssonującej gdzieś incognito, tak i w tem unisono przyklaskującem młodemu Dobkowi był cichy głosik przeczący a kwaśny. Piękna niegdyś Babetta kiwała głową, przekręcała ustami i mówiła do pani St. -Georges po francuzku:

      – Nie znajduje pani, że ten chłopiec… ma w sobie coś jakby niewieściego… (quelque chose d’effeminé)?

      – Nie, ja tego nie znajduję, odpowiedziała pani Georges; wszyscy młodzi mają ten wdzięk kobiecy trochę, który się ściera później życiem… a bardzo ładny chłopak…

      – Tak! ładny, lecz… lecz zbyt wie może o tem, że piękny jest… Zdaje się aż wstydzić tego, tak o tem przekonany.

      – Dziwaczysz, Babetto! zawołała pani Georges, i Francuzka zamilkła…

      Pomiędzy mężczyznami Dobek znajdował równie wielu admiratorów jak wśród kobiet… L’abbé Mourion patrzał nań z ciekawością, która biednego młodzieńca aż niepokoiła.

      Hetman po odegraniu warjacji musiał zająć swe krzesło, otrzeć pot z uznojonego czoła i na laurach odpocząć… był zmęczony, lecz nigdy może nie grał od dawna z takim zapałem, werwą i ogniem, a Cipriani, który mu przyszedł winszować, zaklinał się, iż najpierwszy flecista wieku… pewny Florentczyk na… ani, nie dotrzymałby mu placu… Było to co najwyższego na flecie osiągnąć się daje… Mourion ułożył sobie nawet kuplety, które jutro miał hetmanowi podać przy czekoladzie, z okazji tego występu…

      Po hetmanie żaden solista nie mógł wystąpić już z niczem; pani Angiolina przyszła z uśmiechem przyznać się do tego, iż ze swym głosem po jego flecie popisywać się nie może. Grała więc kapella różne kawałki dawnych i nowszych mistrzów… i część wieczoru przeszła bardzo przyjemnie… Zaczepiano rozmową gościa, chcąc się dowiedzieć zkądby był i odgadnąć co się kryło pod jego skromnem przybranem nazwiskiem; lecz… zręczny chłopiec potrafił odpowiadając na wszystko nic nie powiedzieć.

      Następowała wieczerza. Chociaż zwykle bywała ona bardzo starannie przygotowana, na ten raz nader domyślny Joli zrozumiał, iż należało wystąpić. Z salonów przeszła jakaś wieść do kuchni…

      Sala jadalna oświecona była jarzącem światłem jak zwykle, w pysznych kandelabrach bronzowych; stół zastawiony przez kredencerza, który także zasługiwał na miano artysty. Hetman sam przyznawał mu wielki instynkt, nie mogąc tego nazwać inaczej, gdyż był rodowitym miejscowym chłopkiem i zwał się po prostu Perebendą.

      Bronzy, kryształy, kwiaty, światła ubierały wytwornie stół herbowną okryty bielizną, umyślnie robioną w Saksonii. Wielkie tafle zwierciadlane w środku stołu kładzione, na których stawiano naczynia, odbijały je, zwiększając blask także. Gdzie niegdzie gruppy i figurki z saskiej porcelany bawiły oko przyjemnie… Z wyjątkiem wielu osób, które do pierwszego stołu prawa ani pretensji nie miały, wszyscy zasiedli do wieczerzy.

      Hetman gościa po prawej ręce posadził z wielką przyjemnością, poczynając z nim rozmowę amalgamowaną francuzką-polską, w której młodzieniec skromny brał udział.

      W tak dobrym humorze jak dziś, bywał gospodarz rzadko; dzień to był bowiem szczęśliwy ze wszech miar, gdyż ani Borawski interesami, ani kancellarja wojskowa podpisami, ani żaden szlachcic sejmikowemi sprawy go nie nudził, a na gościńcu znalazł on nieoszacowany skarb, ową zagadkę na siwym koniu…

      Hetman także próbował coś dobyć ze swojego gościa, coś coby na jaki ślad, na wniosek naprowadzało; nie zyskawszy nic wreszcie, nie chciał być natrętnym, co w gospodarzu byłoby niedelikatnością, wszystkim prawom dobrego tonu przeciwną. W blasku świateł rzęsistych… twarz Dobka jeszcze wyrazistsza zwracała oczy całego stołu… szeptano poglądając na niego dziwnie. Ze szczególną czułością przyglądał mu się chevalier Georges, który przy nim siedział, nie mogąc od pięknej jego rączki oka oderwać…

      Ręka ta nawet uwagę hetmana zwróciła, i w chwili gdy spostrzegłszy to Dobek ją usuwał, hetman ujął za rękę ciekawie.

      – Co za cudowną masz waćpan rękę! zawołał: on dirait une main de femme!

      Wyrazy te rumieniec krwawy wywołały na twarz Wawrka… zmieszał się, ale epizod ten był mu nauką, ażeby się nazbyt z białemi dłońmi nie wymykał. Schował też je pod stół…

      Wypytywał potem hetman, czyby na jakim nie grał instrumencie i czy muzykę lubi?

      Dobek się przyznał, iż trochę na fortepianiku brzdąkał i śpiewać próbował, lecz że głos miał tak kobiecy, iż się go aż wstydził, postanowiwszy ze śpiewem czekać, póki mu inny nie urośnie.

      Wywołało to uśmieszki.

      – Ażebyś pan nie nudził się rankami, a nie żenował grywać słuchanym, Cipriani mu poszle niezły klawicymbalik, który stoi nieużywany w jednym z pokojów.

      Dobek się chciał wymawiać, nic nie pomogło; Georges obiecał sam tego dopilnować i nastroić.

      Z innych też stron sypały się grzeczności… a kobiety nie były na nie skąpe, oprócz Babetty, której stanowczo chłopak się nie podobał. Pani St.-Georges nazywała go cherubinkiem i szczęśliwe to a trafne nazwanie hetman przyklasnąwszy pochwycił oddając hołd dowcipowi jejmości.

      Po wieczerzy, która była jedną z najsmaczniejszych, jakie hetman jadł w życiu, sam to wyznawał, wstano od stołu i rozmowa swobodniej się toczyła.

      Do tej pory dosyć spokojna córeczka pani St.-Georges, djabełek Ninon, napasłszy ciekawe oczy kawalerem nowym, odważyła się przystąpić do niego i zaczepić… obrzucając pytaniami. Obchodziła go dokoła, przyglądała mu się… łapała za ręce, patrzała na dłonie… i przyrosła do niego, mówiąc wcale głośno, że się w nim zakochała. Takiemu małemu dziewczęciu wszystko było wolno: śmiano się z niej.

      – Tylko proszę, żeby mi nikt mojego kawalera nie bałamucił, rzekła figlarnie; bo ja się będę w nim kochała i będę okrutnie zazdrośną.

      Obróciła się dokoła grożąc paluszkami… Śmiał się hetman niezmiernie.

      – Ale spytajże kawalera, czy on się w tobie kochać zechce? rzekł ściskając dziecko.

      – No, musi, odparła Ninon: ja będę go kokietowała, kokietowała jak Babetta, gdy Pobożanin się na nią pogniewa, będę mu w oczy zaglądała, uśmiechała się, wzdychała… aż w końcu СКАЧАТЬ