Macocha, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Macocha, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 4

Название: Macocha, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ tego, po porannym deszczyku brzozy tak sielankowo pachniały, iż hetman nie dojeżdżając do Zastójki, objawił życzenie odbycia kawałka drogi pieszo… Saint-Alon podał laskę, kawaler Georges zsiadł z konia, i powoli tak hetman przodem, za nim młodzieniec i kamerdyner… poszli ku karczmie… W tej samej chwili z przeciwnej strony nadjechał młody człowiek na siwym koniu, tak pięknej postawy i lica, tak szykowny i zręczny, iż pan hetman stanął niezmiernie zdziwiony, zkąd takie zjawisko w okolicy mu znanej, a kraju barbarzyńskim, mogło się wśród gościńca znaleźć.

      Po trokach u konika łatwo było poznać, iż młodzieniec przybywał ze stron dalszych; na koniu też, zresztą ładnym, znać było znużenie. Młodzieniec zsiadłszy z niego, ocierał go starannie, gładził i pieścił z dziwną czułością, co także ujęło za serce pana hetmana. Twarzyczka też wędrowca bujnemi otoczona włosami, jakie mało kto nosił naówczas, strój piękny choć skromny, a nadewszystko wyraz oblicza roztropny, energiczny, życia pełny i ognia, niezmiernie się podobały panu hetmanowi. Podobały się i zastanowiły tak dalece, iż oprzeć się nie mógł chęci dowiedzenia się, ktoby był ten nieznajomy a tak dystyngowany młodzieniec.

      Saint-Alon chciał się zaraz pójść sam dowiedzieć, lecz hetman stosowniejszem znajdował wyprawić kawalera Georges’a ku niemu, zalecając mu wielką delikatność, gdyż z powierzchowności wnosił, iż podróżny nie był pospolitym człowiekiem, a nawet mógł być cudzoziemcem. U nas cześć dla obcych i gościnność dla nich była zawsze aż do przesady posuwanym obowiązkiem, za co zapewne ci sami cudzoziemcy u siebie w domu nieraz traktowali nas później lekceważeniem i pogardą. Kawaler Georges, wychowany częścią w Paryżu, częścią w kraju, chłopak miły, uprzejmy, grzeczny, najpiękniejszej maniery w świecie, a dość na jego pochwałę przypomnieć, że do pana hetmana podobny, zbliżył się niby od niechcenia do podróżnego, pozdrowił go i grzeczny ukłon w zamian otrzymał. Na nieszczęście nie dosyć dobrze mówił po polsku, do rozmowy więc w tym języku nie był zbyt skłonnym.

      – Cóż to za ładnego ma pan konia! rzekł obchodząc go Georges.

      – Ładnego! to nic, ale jak dobrego i poczciwego! harmonijnym miłym głosem odpowiedział młody podróżny.

      – Z daleka pan jedzie? podchwycił wychowaniec hetmana.

      – Ja? – a, tak – o! z daleka… rumieniąc się i poprawiając coś około konia, odpowiedział podróżny, dosyć z daleka.

      – Tak sam jeden?

      – Chłopak mi… zachorował w drodze i pozostał, co mnie w niemały wprawia ambaras… rzekł podróżny spoglądając nieśmiało na pytającego.

      Chevalier Georges spojrzał też ciekawie na niego i zdziwił się sam sobie, że twarzyczka nieznajomego dziwne na nim robiła ważenie… Rzucił okiem badawczem i zdumiał się niezmiernie, postrzegłszy rękę, z której tylko co zrzucił rękawiczkę wędrowiec, nadzwyczaj białą i dziwnie kształtną. Nóżka też w buciku wyglądała cudownie.

      – Coś tak szlachetnego jest w tym chłopaku! rzekł sam do siebie Georges, taki wdzięk! Jakiż on ładny mój Boże! jaki ładny!

      Z podbudzoną ciekawością i szczerze zajęty tem zjawiskiem, zwrócił się ku niemu Georges.

      – Jest to z mej strony niedyskrecją, rzekł, że badam tak natrętnie; lecz… czy droga daleka? a jeśli służący jego chory i sam jeden masz ruszać dalej, czybyśmy mu pomocą być nie mogli?

      Chłopiec zarumienił się mocno.

      – O! bardzo dziękuję! odpowiedział cicho i nieśmiało: jestem w istocie w położeniu niezwyczajnem i nadzwyczaj drażliwem… lecz nieśmiałbym niczyjej pomocy prosić… właśnie z powodu, że nawet istotnego mojego nazwiska wyjawić nie mogę.

      Na te słowa dosłyszane nadsunął się sam hetman, mocno zaintrygowany i uradowany razem romansową przygodą, po raz pierwszy w dzikim tym kraju przytrafiającą mu się. Poetyczna jego wyobraźnia uderzona była i twarzą i postawą i ostatniemi słowy młodego chłopaka. Bał się, żeby mu nie uciekł, żeby Emilopola nie pominął!

      Żywo więc zbliżył się pan hetman, uchylając nieco kapelusza przed stojącym ciągle przy koniu chłopcem.

      – Muszę się panu zaprezentować sam, odezwał się; jestem dziedzicem tego kawałeczka kraju, stoisz pan na mojej ziemi… Słyszę, żeś zakłopotany, widzę z twarzy i postawy, że należysz do dystyngowanej rodziny… kładnę na waćpana areszt… nie puszczę go dalej, prosząc najusilniej, ażebyś przyjął u mnie gościnę, wypoczynek, a jeśli w czem mogę być mu użytecznym…

      Jestem hetman…..

      Chłopak jak wiśnia zarumieniony ukłonił się bardzo grzecznie, i zbliżył do pana hetmana z uszanowaniem.

      – Nie umiem wyrazić, rzekł, jak mnie pańska dobroć porusza… lecz byłoby nadużyciem…

      – Mój kawalerze, kiedy ja was proszę i obliguję… Widzę, że znajdujesz się w jakimś wypadku…

      – W istocie, podchwycił w ciągłych rumieńcach, nieznajomy; wyznam panu hetmanowi, że uciekam, uciekam zmuszony…

      Lica hetmana rozjaśniły się z radości.

      – Nie pytam! nie badam! przerwał, nie chcę wiedzieć co niemiłemby mu było wyznawać, ale usilnie pana proszę… spocząć u mnie…

      – Kawalerze Georges! dodał, prezentuję panu mego wychowańca… Jesteście prawie jednego wieku, on będzie dlań przewodnikiem i wyręczy gospodarza… Kawalerze Georges, weźże tak szczęśliwie schwytanego pana.

      – Nazywam się Wawrek Dobek Borowiecki, odezwał się nieznajomy żywo.

      – Non de guerre, szepnął z uśmiechem hetman: cella suffit. Kawaler Georges weźmie pana z sobą i postara się o wygodne umieszczenie go…

      – Pan hetman daruje, przerwał Dobek, ale służący mój z pakunkiem pozostał, nie mam się nawet w co przebrać, aby się przedstawić panu jakby przystało…

      – O! panowie jesteście jednego wzrostu prawie z Georges'em, garderoba jego na usługi… a ma świeżo z Paryża sprowadzone i nietknięte suknie…

      Wawrek się kłaniał… hetman uśmiechał się patrząc mu w oczy.

      – Prawdziwie! zawołał, w naszym kraju po raz pierwszy w życiu spotykam się z tak zajmującą, zagadkową przygodą! Proszę, bardzo proszę dom mój uważać za własny…

      Wawrek kłaniał się ciągle…

      – Ja tu, dodał hetman, obejrzę moją fabrykę; jeśli łaska, proszę z Georges’em zaraz do pałacu, ażebyś pan mógł odpocząć po podróży… Będę miał przyjemność przywitać go u wieczerzy…

      I niezmiernie uradowany a przejęty pan hetman, poszedł w towarzystwie swego Saint-Alona na zwykłe oględziny Castel-bianco… oglądając się jeszcze za Dobkiem, który skoczył lekko na siodło i razem ze swym towarzyszem udał się z wolna drogą ku pałacowi.

      Chevalier Georges nie mógł się wydziwić wdzięcznym i łatwym ruchom pana Dobka, który siedział na koniu i kierował nim tak zręcznie, jakby to było СКАЧАТЬ