Macocha, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Macocha, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Macocha, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ceremonji, rzekł po chwili rozmowy Georges. Hetman lubi gości, młodzieżą się zajmuje po ojcowsku, dom zawsze pełny daleko mniej mu od pana miłych osób, przynosisz nam z sobą upragnioną rozrywkę, bośmy się nieco monotonią wiejską nudzili, jesteś więc le bienvenu, i możesz siedzieć tu ile się mu podoba… Idzie tylko o to, by służący wyzdrowiawszy wiedział gdzie go szukać…

      Dobek się zmieszał.

      – A! na to, zawołał, już ja będę szukał rady…

      Mówiąc tak zajechali przed ganek, i na znak dany przez Georges’a nadbiegła służba, aby konie od przybyłych odebrać… Zniesiono mały tłomoczek gościa do jego mieszkania, które było wyznaczone w pałacu, w antresolu bardzo przyjemnie urządzonym…

      Georges po kilku zapytaniach co do ubioru, oświadczył, iż mu do wyboru przyszle cały garnitur, aby mógł na pokoje wyjść, gdy wypocznie…

      Hetman miał tego dnia grać sam na flecie i koncert rozpoczynał się za półtorej godziny.

      II

      Nim się nowy gość ukazał na pokojach, w całym już dworze wiedziano o nim. Hetman niezmiernie uradowany tem, iż żywą awanturę jakąś na gościńcu pochwycił, osobę tajemniczą… młodzieńca tak pięknego jeszcze i dystyngowanej powierzchowności, odgadywał już naprzód co go w świat pchnąć mogło, tworzył sobie z tego dramat cały. Georges zachwycony nim, opowiadał też o nieznajomym Dobku, w którego nazwisko nie wierzono, jako o prawdziwie cudownej postaci, której wdzięk dawał się domyślać pochodzenia nader arystokratycznego i wychowania znakomitego… Dorozumiewano się w nim ukrytego kogoś z najpierwszych rodzin kraju…

      Nic nie mogło dorównać gorączkowemu zajęciu tą zagadką samego hetmana; pragnął on przed nieznajomym wystąpić co się zowie i przyjąć go z całą gościnnością, na jaką się mógł zdobyć.

      Po przechadzce powróciwszy przywołał do siebie Pobożanina.

      – Cher ami! wiesz co mi się trafiło? zapytał.

      – Słyszałem już…

      – Wystaw sobie, na gościńcu, na drodze, koło Castel-bianco… trafiliśmy na jakiegoś nadzwyczaj, ale to ci powiadam, nadzwyczaj dystyngowanego młodzieńca, jak się zdaje, uciekającego lub goniącego za czemś… Ukrywa się pod przybranem imieniem Dobka, lecz dosyć spojrzeć nań, by się domyślić, że to jest młodzian de qualité. Przytem miły i wdzięczny nad podziw. Oczarował nas kilku słowami… Proszęż cię, żeby go przyjąć… comme il faut.

      – A! proszęż, hetmana, kogo u nas się źle przyjmuje! odparł Pobożanin: chyba mu tu ptasiego mleka zabraknie.

      – Bo proszę cię, cher ami! mnie to tak animuje i bawi!… ta tajemnica! ta ucieczka… ta twarz… coś tak w naszym kraju i pod nasze czasy niesłychanego. Prawdziwe szczęście…

      Cher ami! dorzucił hetman, dajże mu jak najlepszą usługę! wygodę, czego tylko zapragnie… nakaż, żeby o jego ładnym koniku miano staranie.

      – Ale to klacz, proszę pana hetmana, przerwał Pobożanin.

      – To wszystko jedno! Polecam gościa twej opiece… proszę cię… – Ja nawet byłem już u niego… ale się właśnie ubierał, i taki ceremoniant, że mnie wpuścić nie chciał…

      – Skromny! to ładnie! très delicat! rzekł hetman… I proszę jeszcze, żeby dwór wystąpił tak, aby mi wstydu nie zrobili. Et ces dames aussi

      Te damy, o których nie mieliśmy jeszcze zręczności wspominać, należały też do dworu pana hetmana. Żeńskie kółko składało się z dwóch Francuzek artystek, panny Maison zwanej Babettą i panną Voisin imieniem Eliza; z żony dyrektora kapeli, Włoszki, słynnej z piękności i głosu signory Angioliny Cipriani, z pani Berger młodej żony ogrodnika, Niemki, niegdyś nauczycielki, osoby pięknej także i wykształconej; naostatek z pani St. L. Georges, Francuzki, osoby niemłodej a w pretensjach, która niegdyś pono zajmowała się wychowaniem kawalera tego imienia, a teraz miała odrębne i bardzo zaszczytne stanowisko na dworze hetmana i córki jej, młodziuteńkiej jeszcze, mocno nieładnej, choć dowcipnej, złośliwej i zabawnej, małej Ninon St. -Georges… O każdej z tych pań wieleby napisać można, gdyby wszystko zapisywać było warto. Panna Maison miała około lat trzydziestu, talent dramatyczny znakomity, resztki wdzięków nieco wybujałych i obejście się bardzo śmiałe. Panna Eliza o wiele młodsza, przystojna tylko, bystra bardzo, intrygantka wielka, była mimo twarzyczki dosyć pospolitej, wiecznym powodem waśni i śmiertelnych zajść pomiędzy dworakami hetmana. Bałamuciła wszystkich i obałamucała kogo chciała; mówiono, że ostatecznym jej celem było konieczne wyjście za mąż, a tego dotąd dopiąć nie mogła. Hetman się jej lękał, ale ją oszczędzał i bronił. Dla pięknej Angiolini Cipriani, która miała znakomite mezzo soprano i śpiewała z wielką brawurą, z niesłychanem był uwielbieniem gospodarz… Małżonek nie okazywał najmniejszej zazdrości, gdyż w istocie admiracja ta stosowała się do głosu raczej niż do osoby, choć głosowi postać dodawała uroku. Angiolina była dość jeszcze młoda, wspaniała, miała przepyszne włosy, prześliczne oczy, ale zachowana dobrze piękność już uchodziła. Czarny puszek wysypywał się na wierzchniej wardze… i figura przybierała kolosalne rozmiary… Lubiła się stroić szczególniej w klejnoty i na dni uroczyste cała była niemi okryta…

      Pani Berger surowszej powierzchowności, słuszna, płaska, sztywna, o szafirowych oczach, blondynka, nie była też bez wdzięku. Hetman znajdował ją bardzo oczytaną i rozumną. Niemniej jednak pełen będąc szacunku dla niej, uważał, że ręce miała brzydkie, nogi płaskie, włosy niemiłej barwy i wyraz twarzy przyostry… Zapraszano ją na wieczory, gdyż była muzykalną i nieźle wcale śpiewała…

      Pani St.-Georges, jak to było dziś widać jeszcze, musiała być niegdyś bardzo piękną, rysy twarzy świadczyły o tem i zachowywały znakomite ślady wspaniałego profilu… Nos rzymski, czarne oczy oprawne jak klejnoty bogato i wypukło, usta drobne ginęły w szerokich policzkach i podbródkach, a dotąd przepaść w nich całkowicie nie mogły. Rączkę miała zbyt teraz pulchną, ale małością zadziwiającą. Zdawało się, iż niegdyś należeć musiała do teatru, gdyż doskonale o nim sądziła. Róż, bielidło, kosmetyki utrzymywały jeszcze płci reszty, a ubranie wykwintne łudziło przypomnieniami lepszych czasów. Córeczka jej Nina czy Ninon, bo ją tak i tak nazywano, był to czysty djabełek… nieładny, zły, dowcipny, zawcześnie dojrzały, mający wszystkie wady, jakie w późniejszym dopiero wieku przychodzić zwykły, poczynając od zalotności. Ale z nią było zabawnie i hetman psuł ją i pieścił…

      W dni powszednie, gdy nie było gości urzędowych, wszystkie te panie, czasem i kilka innych, których nie wymieniamy, przychodziły na koncerta… bywały na wieczerzy. Pani St.-Georges naówczas grała rolę wicegospodyni i pierwsze między niemi zajmowała miejsce; pani Cipriani była jakby pierwszym gościem, a djabełek Ninon udawała dziecię domu. Bawiono się czasem bardzo wesoło, jeśli jaka intryżka panny Elizy Voisin nie nadwerężyła harmonji. Pobożanin protegował szczególniej Babettę Maison, ale i jemu się trafiało uledz piekielnym figlom Elizy, gdy chciała go przeprowadzić na swą stronę. Wracał wszakże potem ze skruchą do miłej i dobrej, ale płochej i roztargnionej Babetty…

      Chociaż w powszednie dni koncerta grywano w małej salce okrągłej, nie zajmując na nie wielkiej koncertowej z galerjami… na ten raz hetman wcześnie posłał dać wiedzieć, by kapela udała się do niej, a СКАЧАТЬ