MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 21

Название: MALARZ DUSZ

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмористическая проза

Серия:

isbn: 978-83-8215-103-9

isbn:

СКАЧАТЬ nad wypitym alkoholem: członek Dalmaua zareagował i stwardniał, Emma poczuła wilgoć między nogami. Kochali się, bez zabezpieczenia. Dalmau eksplodował, doprowadzając ją do orgazmu.

      Objęła go nogami, skrzyżowała je na jego plecach i ścisnęła, by przedłużyć rozkosz. Wzięła głęboki oddech i z uśmiechem poszukała jego spojrzenia. Dalmau dyszał, mocno zaciskając powieki. Kochała go. Zrozumiała, że przelewa w nią wszystkie swoje problemy, i ta świadomość okazała się kojąca.

      PRZYTUŁEK DLA TRUDNYCH DZIEWCZĄT prowadzony przez siostry pasterzanki mieścił się w okazałym budynku, równie imponującym jak inne zabudowania klasztorne położone w pobliżu alei Diagonal. Zajmował cały kwartał wyznaczony przez Travessera de Gràcia i ulicę Buenos Aires. Nieopodal, między Travessera de Gràcia i ulicą Granada, znajdował się zakład poprawczy dla chłopców. Nad nimi górował klasztor Czarnych Dam.

      Emma wiedziała, że niedaleko mieści się fabryka kafelków, w której pracuje Dalmau; wystarczyło przejść kawałek dalej aleją Diagonal. Wstała o świcie, włożyła najgorsze buty i strój maskujący jej wdzięki, ale zwiewna bluzka, którą wybrała ze względu na zapowiadany upał, nie do końca spełniła to zadanie. Wysłała swoją kuzynkę Rosę, by uprzedziła w jadłodajni, że trochę się spóźni.

      Pasterzanki zajmowały się nawracaniem dziewcząt, które zeszły na manowce; składały czwarty ślub zobowiązujący je do ratowania dusz. Ich podopieczne dzieliły się na trzy kategorie: te, które jeszcze nie zostały zdeprawowane, zagubione duszyczki kwalifikujące się do ocalenia i skazane na potępienie grzesznice. Tworzyły odrębne grupy, które nie miały ze sobą styczności. W przytułku mieszkało prawie dwieście pięćdziesiąt dziewcząt. Sto z nich utrzymywały władze Barcelony, które przed laty powierzyły zgromadzeniu pieczę nad ośrodkiem, reszta zaś była uzależniona od hojności wiernych i darowizn, jak te składane przez pobożnego don Manuela.

      Emma pociągnęła za łańcuszek wiszący przy furtce prowadzącej na podwórze otaczające budynek. Z budki wyszła furtianka i przez kratę zapytała ją, czego chce.

      Czego chciała? Nie zastanawiała się nad takimi szczegółami. Przyszła tu dla Dalmaua, tak, bardziej dla Dalmaua niż dla Montserrat. Ale dla niej też, przecież była jej przyjaciółką. Rozumiała jej reakcję, jej obsesję na punkcie polityki. Montserrat została zbrukana, zniszczona jako kobieta. Emma wielokrotnie próbowała postawić się na jej miejscu, nocami, kiedy leżała w łóżku obok wiercącej się kuzynki – Rosa przewracała się z boku na bok, jakby walczyła ze snem. Pragnęła zrozumieć przyjaciółkę, uczestniczyć w jej cierpieniu, ulżyć jej w nim. Ze ściśniętym sercem wyobrażała sobie, że to ją gwałcą, hańbią, poniżają tamci zwyrodnialcy. Na wspomnienie brudnego i poobijanego, wychudzonego ciała Montserrat do oczu często napływały jej łzy. Miała koszmary, z których budziła się z walącym sercem, zlana potem. Wydawało jej się, że rozumie przyjaciółkę. Ją i jej brata. Dalmau nie miał wyboru; w najlepszej wierze wpakował się w sytuację bez wyjścia. Emma myślała też dużo o Josefie. Kobiecie, która traktowała ją jak córkę. Wycierpiała już wystarczająco dużo.

      – Czego chcesz, dziecko? – ponagliła ją furtianka.

      Emma westchnęła, czując na sobie lustrujący wzrok zakonnicy.

      – Nazywam się Montserrat. – Odchrząknęła. – Montserrat Sala. Przysyła mnie don Manuel Bello, ceramik z…

      – Wiem – przerwała jej kobieta, kiedy Emma wskazywała w kierunku fabryki kafelków. – Powinnaś była pojawić się już dawno temu – skarciła ją.

      Wpuściła dziewczynę do środka, zamknęła furtkę i poprowadziła ją w stronę głównego budynku.

      – A więc to ty jesteś tą anarchistką… – Słowa te padły z ust zakonnicy o surowych rysach, w średnim wieku, ubranej w biały habit i czarny welon. Przyjęła Emmę w małym mrocznym gabinecie pełnym dewocjonaliów. W powietrzu unosił się zapach starzyzny.

      – Tak – odpowiedziała pewnie dziewczyna, stojąc przy biurku, za którym siedziała zakonnica.

      – Tak… czcigodna matko przełożona – poprawiła ją kobieta.

      Emma przez kilka sekund przyswajała sobie jej słowa. Wiedziała, że musi być posłuszna, w przeciwnym razie jej obecność w tym miejscu na nic się nie zda.

      – Tak… czcigodna matko przełożona – powtórzyła cicho, potulnie spuszczając wzrok. Uśmiechnęła się w myślach: jeżeli tego właśnie od niej chcą, nie zawiedzie ich.

      – Czy jesteś gotowa postępować zgodnie z zasadami chrześcijaństwa, modlić się do Pana Boga, kochać go, naśladować i przyjąć do swojego serca?

      – Tak, czcigodna matko przełożona.

      – Czy jesteś gotowa służyć mu do końca swoich dni, wyrzec się Szatana i grzechu, który jest jego dziełem, i żyć na łonie świętej Matki Kościoła katolickiego, rzymskiego i apostolskiego?

      – Tak, czcigodna matko przełożona – powtórzyła Emma.

      Zakonnica w milczeniu mierzyła ją wzrokiem, jakby próbowała odczytać jej myśli. Po chwili podjęła z kamienną twarzą:

      – Poza zasadami religii uczymy tu dziewczęta sztuki i kobiecych prac, by wyplenić z nich zepsucie i wyzwolić je od zła. Normalnie nasze podopieczne mieszkają w przytułku, wiąże się to jednak z dodatkowymi kosztami. Ponieważ don Manuel nic o tym nie wspomniał, będziesz przychodziła tu co wieczór…

      – Czcigodna matko, nie… – próbowała protestować Emma.

      – Przełożona.

      – Przełożona – powtórzyła dziewczyna.

      – Czcigodna matko przełożona.

      – Czcigodna matko przełożona. – Emma starała się pohamować złość.

      – Otóż to, Montserrat. I nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię.

      – Ale ja nie mogę przychodzić wieczorami – powiedziała dziewczyna, ignorując ostrzeżenie zakonnicy. Matka przełożona rzuciła jej pytające spojrzenie. – Odkąd… Po wyjściu z więzienia nie znalazłam pracy w żadnej z fabryk. W końcu zatrudnili mnie w jadłodajni i właśnie wieczorami jest tam największy ruch.

      – Bogu służy się o każdej porze…

      – Nie mogłabym przychodzić rano? O świcie? Potrzebuję tej pracy. Pomagam matce, jest wdową, dorabia w domu jako szwaczka.

      – Nauka zawodu i praca są konieczne, by wrócić na dobrą drogę – oznajmiła pouczającym tonem zakonnica. – Jak już wspomniałam, to metoda, którą obrało nasze zgromadzenie. Nie będziemy zabraniać ci pracować.

      Spojrzała pytająco na zakonnicę, która stała nieruchomo kilka kroków za dziewczyną; to ona przyprowadziła Emmę do gabinetu po tym, jak furtianka wpuściła ją do budynku. Ta widocznie skinęła głową, bo matka przełożona przystała na warunki Emmy.

      – W poniedziałki, środy СКАЧАТЬ