MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 20

Название: MALARZ DUSZ

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмористическая проза

Серия:

isbn: 978-83-8215-103-9

isbn:

СКАЧАТЬ winnego ich niedoli: kapitału. Emma podzielała poglądy przyjaciółki, uważała jednak, że życie to coś więcej niż manifestacje i strajki. Z powodu obsesji Montserrat zaczęła się od niej odsuwać i w końcu przestały się widywać. Josefa błagała Emmę, żeby nadal odwiedzała jej córkę, żeby przy niej była, ale Montserrat wolała teraz towarzystwo Tomasa i jego kolegów. Po zwycięstwie wyborczym republikanów anarchiści wreszcie cieszyli się w Barcelonie wolnością. Powracali niektórzy wygnańcy, ruch się przeorganizował i zaczął planować konkretne działania. Pojawiły się nowe lewicowe gazety, w tym „La Huelga General” finansowana przez Francesca Ferrera i Guàrdię, który otwarcie nawoływał do powszechnego strajku jako najskuteczniejszej broni w walce klas.

      Emma wydmuchała nos i pokręciła głową, zaciskając usta.

      – Przepraszam. Wybacz mi – szepnął Dalmau i położył dłonie na jej ramionach.

      – Mam ci wybaczyć? – poskarżyła się Emma, uwalniając się od jego rąk. – Wiesz, jak się teraz czuję? Właśnie mi oznajmiłeś, że jeśli nie pójdzie na katechezę, to znowu ją zamkną.

      Ksiądz Jacint przekazał Dalmauowi, że don Manuel ma już dosyć zwłoki i kolejnych wymówek.

      – A jeżeli się nie zgodzę? – spytała Emma. Dalmau wyszeptał coś, czego nie zrozumiała. Nie zareagował, kiedy ze złością go odepchnęła. – Co wtedy? To ja będę winna temu, że wróci do więzienia?

      – Nie… – Rozumiał ją, rozumiał, jak wielką odpowiedzialnością ją obarcza, ale nie przyszło mu do głowy żadne inne rozwiązanie.

      – A właśnie że będę! – zaprzeczyła Emma. – A właśnie że będę – powtórzyła, unosząc dłonie do twarzy, i ponownie wybuchnęła płaczem. – A właśnie że będę – mówiła dalej, szlochając.

      Dalmau próbował się bronić. On także był w trudnym położeniu, wcale mu się nie uśmiechało proszenie jej o taką przysługę.

      – Nie wyżywaj się na mnie, proszę. Już dość! Ja tylko wystarałem się o uwolnienie dziewczyny, która była gwałcona i zmuszana do prostytucji. Sama mnie o to błagała! Ty i matka też prosiłyście, żebym ją stamtąd wyciągnął. Uciekłem się do jedynego sposobu będącego w zasięgu takiego oberwańca jak ja. Wiedziałem, że Montserrat nie ustąpi, dlatego okłamałem ją, don Manuela i wielebnego Jacinta. I powtórnie bym to zrobił, rozumiesz? Postąpiłbym dokładnie tak samo – powiedział z naciskiem.

      – Z tym samym rezultatem.

      – Nie. Zaproponowałbym ci wcześniej, żebyś chodziła za nią na katechezę. Montserrat jest twoją przyjaciółką, nazywacie się siostrami. Moja matka jest twoją matką. Gdybym poprosił cię o pomoc, kiedy Montserrat uparła się, że nie wyjdzie na wolność, bo nie chce uczyć się religii, pozwoliłabyś zgnić jej w więzieniu?

      Emma głęboko westchnęła.

      – Przepraszam. – Dalmau otarł opuszką palca łzy, które ciekły jej po policzkach. Tym razem pozwoliła mu się dotknąć. – Przepraszam za swoją bezwzględność, ale jesteś jedyną osobą, która może pomóc Montserrat. Ona oszalała. Zionie nienawiścią.

      Spojrzała na niego i zrozumiała, że jest rozdarty między trzema kobietami: nią, Montserrat i Josefą. To tego mężczyznę kochała. Dotarło do niej, że jego zmartwienia są także jej zmartwieniami. Dalmau był dobrym człowiekiem. Skarciła się za swoją surowość. Coś gwałtownie wstrząsnęło całym jej wnętrzem. Dalmau miał rację: gdyby poprosił ją o pomoc, kiedy Montserrat siedziała jeszcze w więzieniu, gdyby wolność przyjaciółki zależała od jej decyzji, na pewno zgodziłaby się ją zastąpić.

      Na jej twarzy zamigotał uśmiech. Złapała ukochanego za rękę i pociągnęła go w stronę wyjścia z podwórza.

      – Siadaj – powiedziała, wskazując jeden ze stolików na dworze, między jadłodajnią a fabryką mydła. Letni upał zelżał z nadejściem nocy, bryza przyniosła orzeźwienie.

      Wróciła z butelką czerwonego wina, dwiema szklankami i resztką brzoskwiniowej konfitury, która została z kolacji. Bertranowie sprzątali lokal; zajętych było już tylko sześć stolików. Usiadła przed Dalmauem i hojnie rozlała trunek. Chłopak pociągnął łyk ze szklanki.

      – Pij – zachęciła go z rozbawioną miną.

      Spojrzał na nią zbity z tropu.

      – Chcesz mnie upić? – zapytał.

      – Wystarczy, że się uśmiechniesz – odparła Emma, jednak wyraz jego twarzy się nie zmienił. – Jeżeli w tym celu trzeba będzie cię upić… – Wskazała Bertrana liczącego utarg. – Mam zapas wina.

      – Nie czas na zabawę.

      – Pij – naciskała Emma. Sama wychyliła pół szklanki, Dalmau poszedł w jej ślady. – Teraz do dna – dodała, dopijając wino.

      Zrobił to samo. Kolejna szklanka. Tym razem wypili jednocześnie, wzniósłszy niemy toast. I jeszcze jedna. Wreszcie skończyło się wino.

      – Zamierzamy się upić – oznajmiła Emma Bertranowi, kiedy poszła po kolejną butelkę.

      Mężczyzna skinął głową i powiedział, że wyrzuci ostatnich klientów i pogasi światła, a ona niech zamknie jadłodajnię.

      – Ufasz mi? – zażartowała.

      – Nie mam innego wyjścia.

      Opróżnili kolejną butelkę. Dalmau próbował wrócić do tematu don Manuela, wielebnego Jacinta, Montserrat, matki… Emma nie dała mu dojść do słowa.

      – Zamknij się i pij – zachęcała go za każdym razem. – Nie chcę o niczym rozmawiać. Zalejmy się. Jesteśmy sami. Wykorzystajmy to. Cieszmy się tą chwilą. Wypijemy, a potem… będziemy się kochać.

      Nie uprawiali seksu od prawie miesiąca. Ostatnie zbliżenia nie zadowoliły żadnego z nich – nie opuszczało ich widmo nieszczęścia, które spotkało Montserrat.

      – Jesteś pewna? – zapytał z wahaniem Dalmau.

      – Pij!

      Zataczając się, weszli do ciemnej jadłodajni. Kiedy próbowali się rozebrać, stracili równowagę i upadli na podłogę, na której wcześniej rozłożyli koc. Ale na leżąco też nie byli w stanie zdjąć z siebie ubrań, które o wszystko się zaczepiały. Wybuchnęli śmiechem.

      – Podnieś tyłek! – zażądała Emma. – Nie mogę zdjąć ci spodni. – Sapnęła, jakby podejmowała nadludzki wysiłek.

      – Przecież trzymam go w górze! – zaprotestował Dalmau, jeszcze wyżej unosząc biodra.

      – W takim razie… za co cię ciągnę?

      – Za marynarkę – wyjaśnił i opadł na koc, zanosząc się śmiechem. – Za pieprzoną marynarkę!

      Mocowali się dalej, ale i tak СКАЧАТЬ