Название: Słowik
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788380313729
isbn:
– Sukinsyny – mruknęła Isabelle przez zęby, gdy nieco się oddaliły.
– Myślałam, że strzelby myśliwskie pozwolą nam zatrzymać – powiedziała Rachel, zapalając papierosa i głęboko się zaciągając.
– Ja nie oddam broni, zapewniam cię – rzuciła mściwie Isabelle. – Ani radia.
– Cicho bądź… – przestraszyła się Vianne.
– Generał de Gaulle uważa…
– Nie chcę słuchać tych głupot. Musimy położyć uszy po sobie i czekać na powrót naszych mężczyzn – powiedziała twardo Vianne.
– O Boże – odparła Isabelle z politowaniem. – Wydaje ci się, że twój mąż coś na to poradzi?
– Nie – warknęła Vianne jadowicie. – Na pewno ty poradzisz, razem z twoim de Gaulle’em, o którym nikt nigdy nie słyszał. A teraz chodźmy. Podczas gdy ty będziesz układać plan ocalenia Francji, ja muszę zająć się ogrodem. Chodź, Rachel, zostawmy cymbałów samym sobie.
Trzymając Sophie za rękę, ruszyła szparkim krokiem. Nie oglądała się, żeby sprawdzić, czy siostra idzie za nią. Wiedziała, że kuśtyka z tyłu na wciąż obolałych stopach. W zwykłych okolicznościach Vianne dotrzymałaby jej kroku z prostej uprzejmości, ale teraz była zbyt poirytowana, żeby się nią przejmować.
– Twoja siostra może mieć trochę racji – zauważyła Rachel, gdy mijały normański kościół na skraju Carriveau.
– Jeżeli weźmiesz jej stronę, to naprawdę się pogniewamy, Rachel.
– Mimo to twierdzę, że ona może mieć trochę racji.
– Tylko czasem jej tego nie powtarzaj – powiedziała Vianne ze znużeniem. – Już teraz trudno z nią wytrzymać.
– Powinna dostać lekcję dobrego wychowania.
– Ty jej daj. Jest wyjątkowo odporna na wszelkie próby poprawienia jej czy przemówienia do rozumu. Uczęszczała do dwóch szkół dla panien z dobrych domów i wciąż nie potrafi powstrzymać języka, nie mówiąc o prowadzeniu uprzejmej rozmowy. Dwa dni temu zamiast iść do sklepu po żywność, zebrała w domu cenne przedmioty i urządziła dla nas kryjówkę. Tak na wszelki wypadek.
– Może powinnam pójść w jej ślady. Choć niewiele tego.
Vianne zacisnęła wargi. Nie było sensu dłużej o tym rozmawiać. Niedługo wróci Antoine i pomoże wziąć Isabelle w karby.
Pożegnała się z Rachel przed bramą Le Jardin.
– Mamo, dlaczego musimy oddać im nasze radio? – zapytała Sophie. – Przecież to radio tatusia.
– Wcale nie musimy – wtrąciła Isabelle, która właśnie doczłapała do nich. – Dobrze je ukryjemy.
– Wykluczone – krzyknęła Vianne ze złością. – Zrobimy, jak mówili, i będziemy siedzieć cicho, a wkrótce wróci Antoine i już on będzie wiedział, co robić.
– Witaj w średniowieczu, Sophie – rzuciła Isabelle kąśliwie.
Jej siostra ze złością szarpnęła furtkę, o sekundę za późno przypomniawszy sobie, że popsuli ją uciekinierzy. Furtka przeraźliwie zaskrzypiała i omal nie zerwała się z jedynego zawiasu. Vianne z trudem udała, że nic się nie stało. Pomaszerowała do domu, otworzyła drzwi i zapaliła lampę w kuchni.
– Sophie – poprosiła, zdejmując słomkowy kapelusz. – Nakryj do stołu, dobrze?
Zignorowała niechętne mamrotanie córki, spodziewała się bowiem protestu. W ciągu zaledwie kilku dni Isabelle zdołała nauczyć siostrzenicę kwestionowania autorytetów.
Vianne zabrała się do gotowania. Kiedy zupa ziemniaczana na słoninie stała już na ogniu, zaczęła sprzątać kuchnię. Oczywiście Isabelle gdzieś przepadła, nie kwapiąc się do pomocy. Wzdychając, Vianne nalała wody do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. Była tym tak pochłonięta, że dopiero po chwili zwróciła uwagę na stukanie do drzwi. Przygładziwszy włosy, przeszła do salonu, gdzie zastała Isabelle z książką w ręce. Ona haruje w kuchni, a siostra sobie czyta. Oczywiście.
– Spodziewasz się kogoś? – zapytała Isabelle.
Vianne pokręciła głową.
– Może lepiej nie otwierać – powiedziała Isabelle. – Udawajmy, że nikogo nie ma w domu.
– Przecież światło się pali. To pewnie Rachel, może czegoś potrzebuje.
Stukanie rozległo się ponownie.
Potem klamka opadła i drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem.
Tak, to Rachel. Kto inny wchodziłby tak…
Do jej domu wszedł niemiecki żołnierz.
– O, bardzo przepraszam – odezwał się okropną francuszczyzną.
Zdjął czapkę, włożył pod pachę i uśmiechnął się. Był przystojnym mężczyzną, wysokim, barczystym, wąskim w biodrach, o bladej cerze i jasnoszarych oczach. Vianne oszacowała, że mógł być mniej więcej w jej wieku. Polowy mundur był nienagannie wyprasowany i wyglądał na nowy. Pod wysoko zapinanym kołnierzem wisiał Krzyż Żelazny. Miał na szyi futerał z lornetką, a u szerokiego skórzanego pasa kaburę. Vianne zerknęła mu przez ramię i dostrzegła stojący na poboczu drogi motocykl z koszem, na którym był zamontowany karabin maszynowy.
– Mademoiselle. – Skłonił lekko głowę, trzaskając obcasami.
– Madame – poprawiła, pragnąc by jej głos brzmiał pewnie, ale nawet ona słyszała w nim strach. – Madame Mauriac.
– Jestem kapitan Wolfgang Beck. – Wręczył jej urzędowo wyglądające pismo i znów trzasnął obcasami. – Słabo mówię po francusku. Proszę mi wybaczyć. – Gdy się uśmiechał, na jego policzkach ukazywały się wyraźne dołeczki.
– Nie znam niemieckiego – bąknęła Vianne, obracając kartkę w dłoniach.
– Czego pan chce? – zapytała Isabelle ostrym tonem, stając obok siostry.
– Pani dom jest bardzo piękny i stoi blisko lotniska. Ile macie sypialni?
– Bo co? – zapytała Isabelle, a Vianne w tej samej chwili odpowiedziała:
– Trzy.
– Będę kwaterował w to miejsce – oznajmił kapitan niezdarnie po francusku.
– Kwaterował? – zdziwiła się Vianne. – To znaczy… będzie pan tu mieszkał?
– СКАЧАТЬ