Zbieranie kości. Jesmyn Ward
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbieranie kości - Jesmyn Ward страница 7

Название: Zbieranie kości

Автор: Jesmyn Ward

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788366517554

isbn:

СКАЧАТЬ i przejrzałam się w lustrze. Rozebrałam się i obmyłam. Włożyłam to samo co wcześniej. Wszystko na mnie pasowało. Brzuch, biodra i ręce trzymały się tak samo prosto, nie było we mnie za grosz delikatności, żadnych atrakcji. Wciąż byłam chuda i niska, miałam gęste, kruczoczarne i kędzierzawe włosy, wąskie wargi. Wcale nie wyglądałam inaczej. Jak byliśmy mali, Tata uczył każde z nas pływać: podnosił nas z ziemi i wrzucał do glinianki. Każde z nas po kolei miało wtedy z sześć lat, nie więcej. Szybko nauczyłam się pływać, nie krztusiłam się błotnistą od gliny wodą, nie płakałam ani nie wymachiwałam rękami. Kołysałam się na brzuchu i płynęłam pieskiem – rozpryskując nogami wodę – na płyciznę, gdzie stał Tata. Brałam pod siebie wodę rękoma, kopałam ją nogami, pozwalając się nieść. Tak samo było z kochaniem.

      Kurze jajka, które niosę w koszulce, są ciepłe jak kamienie, ale lekkie, za lekkie, żeby mieć kolor skał. A mają kolor zlepieńców z gliny, dlatego myślałam, że będą cięższe, że pociągną mnie z przodu do ziemi. Ale nie ciągną. Widziałam skrzek żab, zamieniający się w kijanki: wiosną w każdej kałuży w Gliniance jest ich pełno. Kiedy byliśmy mali, kładliśmy się ze Skeetem na brzuchu nad rowami, wkładaliśmy ręce do wody i wyciągaliśmy skrzek; przystawialiśmy jajeczka blisko oczu, żeby zobaczyć zamknięte w nich robaczki żab, które zaczynały się trząść, wić, wydłużać i celować główkami w przezroczyste skorupki, żeby przebić się przez nie na zewnątrz. Nieruchomy skrzek wyglądał jak setki zamkniętych oczek lżejszych od światła, chłodnych jak zefirek. Zastanawiam się, czy jajeczka noszone w środku, takie, które chroni się w ciele – końskie jajeczka, świńskie jajeczka, jajeczka ludzkie – też są takie lekkie. Czy są przezroczyste jak galaretka z żółtkiem przypominająca świetlika, czy twarde i milczące jak kamień? Ukazują swoją tajemnicę czy ukrywają jak sekret? Czy da się zobaczyć ludzkie jajeczko?

      Junior się dąsa, bo nie chce po raz kolejny jajecznicy. Siedzi na podłodze przed działającym telewizorem, który stoi na wielkim drewnianym odbiorniku, już niedziałającym. Nawet nie patrzy na talerz z jajecznicą, który przed nim stawiam, bo Junior nie jada przy stole, o ile nie dostanie w tyłek od Taty albo Randall nie przemówi mu do rozumu.

      – Smakuje jak gumki recepturki! – mamrocze.

      Pamiętam smak gumek. Ostry jak metal. Gorzki. Dziwne, że coś tak miękkiego i rozciągliwego smakuje tak obrzydliwie, wręcz ohydnie. Język cofa się przed gumką jak dżdżownica przed palcem dziecka. Ale wiem też, że jajka wcale nie smakują gumkami.

      – Junior, nie bądź nabzdyczony. – Tak mówiła do nas Mama, kiedy byliśmy mali, a ja powtarzam to z przyzwyczajenia.

      Tata też tak mówił, a raz rzucił to w stronę Randalla, a Randall zaczął chichotać, bo myślał, że Tata powiedział „napalony”. Tak to przynajmniej zabrzmiało w jego ustach. Przed mniej więcej rokiem dowiedziałam się, co dokładnie oznacza to słowo, bo znalazłam je w słowniku na lekcji angielskiego z panną Dedeaux. Przypominałam sobie pozostałe słowa, których nadużywała Mama, czasem je przeinaczając. Teraz przychodziły mi do głowy w najgłupszych sytuacjach: byłam „stetryfikowana”, gdy zamiatałam kuchnię, a Tata wszedł do niej, rozlewając piwo i kopiąc w krzesła; „zakuchana”, gdy Manny sprawiał mi przyjemność palcami, kiedy pływaliśmy razem w gliniance; i „zeziębnięta”, leżąc w łóżku w listopadzie i wtulając się w ścianę niczym pod drugą kołdrę, robiąc za sobą miejsce dla czyjegoś ciała, które by mnie ogrzało.

      Ale Juniorowi nie jest teraz do śmiechu.

      – Ktoś musi zjeść te jajka, Junior. Nie marnuje się jedzenia. W Afryce dzieci głodują.

      – Daj je Chinie – mamrocze, pocierając ucho. – Zjem kluski.

      – Nie będę ci gotować klusek, Junior. Usmażyłam ci jajka.

      – Nie musiałaś. – Gapi się w telewizor. Nadają reklamę zabawek.

      Zje te jajka zimne i wyschnięte. Podwędzi z kuchni torebkę z przyprawami, przetnie ją, robiąc w niej małą dziurkę. Przez cały dzień będzie wysysał przyprawy z tej cholernej torebki. Podnoszę talerz, a jajecznica chybocze się jak galaretka.

      Przerywam Skeetowi zbijanie, ciągnąc go za nogawkę spodni i pokazując jajka, a on prowadzi mnie do szopy. Nie chcę krzyczeć z radości. To zbyt irytujące, przesadne i na pokaz, nawet gdy jesteśmy z bratem sami. W szopie China leży na boku, a szczenięta kotłują się jedno na drugim pod jej brzuchem i ssą. Podnosi głowę, obnaża zęby. Widząc Skeeta, opuszcza wargi, ale nie chowa kłów. Chciałabym podnieść któregoś psiaka i potrzymać go tak, jak robił to Skeet, kiedy China się szczeniła, chciałabym, żeby szczeniak wsadził mi mokry nos pod koszulkę. Ale zostaję przy drzwiach i patrzę, jak Skeet stawia talerz z jajkami przed Chiną.

      – Ten biały jest prawie tak duży jak czerwony.

      China postanawia nie zwracać na mnie uwagi, wpycha nos w talerz i zlizuje jajka. Zostawia na talerzu śluzowatą ślinę.

      – Chcesz zobaczyć? – pyta mój brat.

      Pochyla się i podnosi czerwonego szczeniaka, odrywając go od cycka Chiny; mleko spływa jej po brzuchu. Wszystkie osiem cycków jest tak nabrzmiałych pokarmem, że przypominają kobiece piersi. Wciągam głęboko powietrze i przełykam, choć mam kamień w gardle. Kamień topi się z palącego gorąca. Wybiegam na dwór, przykucam, opieram dłonie na kolanach i wymiotuję na czerwoną ziemię, włosy opadają mi do przodu czarną chmurą. Wiem, że Skeet na mnie patrzy. Głaszcze mnie po plecach dłonią, w której nie trzyma szczeniaka, głaszcze mnie jak Chinę.

      Tata sępi z uśmiechem piwo od Dużego Henry’ego, który kupuje je na stacji benzynowej przy międzystanówce, bo jest taki duży i potężny, ma taką kwadratową i poważną twarz, że wygląda, jakby miał więcej niż dwadzieścia jeden lat. Nigdy go nie sprawdzają, choć skończył dopiero osiemnaście.

      – Taki duży chłopak jak ty musi już wszystko o tym wiedzieć.

      Tata pochyla się ku wielkiemu kadłubowi Henry’ego, chowa się w jego cieniu i nie wiadomo, czy chce go szturchnąć, czy mu przywalić.

      – Kobitki lubią potrzymać w ręku coś dużego.

      Szturcha Henry’ego pod żebra, opuszcza głowę i chichocze pod nosem – w taki sposób dowcipkuje.

      – W dawnych czasach straciłem niejedną przez to, że nie ma mnie za co złapać.

      Przesuwa dłonią po brzuchu, który – jak wiem – jest płaski jak deska, zapadnięty i czarny, pokryty cienką skórą z odrobiną tłuszczu, wiszącą na mięśniach jak obcisły podkoszulek. Bez przerwy żłopie piwsko, więc powinien mieć brzuch jak balon, ale nie ma.

      – Mówiły mi: „Claude, potrzebuję trochę więcej niż to, co masz. Potrzebuję czegoś ciepłego. Kościste nogi w nocy to za mało”.

      Duży Henry kiwa głową, jakby się zgadzał. Otwiera szeroko oczy, jakby Tata opowiadał mu same ciekawostki.

      – Mówiły: „Wiesz, Claude, jak duzi bywają mężczyźni”.

      Duży Henry podaje Tacie sączone przez siebie piwo i opada na skrzynię półciężarówki Taty. Ostatnia butla spod domu mieni się światłem. Mydło i woda wyglądają w środku jak garść СКАЧАТЬ