Zbieranie kości. Jesmyn Ward
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbieranie kości - Jesmyn Ward страница 3

Название: Zbieranie kości

Автор: Jesmyn Ward

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788366517554

isbn:

СКАЧАТЬ z rozpuszczonymi włosami, mówiła, że odziedziczyłam je po przodkach, a skoro je mam, mogę się nimi nacieszyć. Ale gdy przeglądałam się w lustrze, wiedziałam, że reszta mnie nie jest aż tak godna uwagi: szeroki nos, ciemna skóra, drobna i niska figura Mamy z pochowanymi krągłościami, przez co wyglądałam jak pudło. Zmieniłam koszulkę, słuchając, o czym rozmawiają na dworze. Ściany – cienkie i niczym nieobłożone, rozłażące się na krawędziach – sprawiały, że miałam wrażenie, iż Manny widzi mnie, przebijając je wzrokiem, zanim wyszłam na dwór. Nasza nauczycielka angielskiego, pani Dedeaux, zadaje nam każdego roku lektury na lato. Po dziewiątej klasie czytaliśmy Kiedy umieram, a po rozpoczęciu roku szkolnego dostałam ocenę celującą, bo odpowiedziałam właściwie na najtrudniejsze pytanie dotyczące powieści: „Dlaczego Jewel Bundren uważa, że jego zmarła matka jest rybą?”. Tego lata, po dziesiątej klasie, czytamy Mitologię Edith Hamilton. Przedwczoraj skończyłam rozdział zatytułowany „Osiem krótkich opowieści o kochankach”, prowadzący do mitu o Jazonie i Argonautach. Zastanawiałam się, czy Medea, wychodząc na spotkanie Jazona po raz pierwszy, czuła się tak jak ja, jakby owiał ją wicher i zmusił do drżenia. Cykady śpiewające na czerwonym ziemistym podwórku, kozłująca piłka, blues z radia Taty w półciężarówce – wszystko to przyzywało mnie na dwór.

      China chowa pysk w przednich łapach i wystawia zad do góry przed wypchnięciem pierwszego szczeniaka. Wygląda, jakby miała stanąć na głowie, i chce mi się śmiać, ale nie robię tego. Wypływa z niej krew, a Skeetah przyklęka jeszcze bliżej, żeby jej pomóc. China podrywa łeb do góry, otwiera oczy i obnaża kły.

      – Uważaj! – woła Randall.

      Skeet ją przestraszył. Kładzie na niej dłonie, a China wstaje. Kiedyś poszliśmy z Mamą i Tatą do jego kościoła metodystów, choć Mama wychowywała nas na katolików. China zachowuje się teraz jak metodyści, jakby spłynął na nią Duch Święty, jakby słyszała jego głos zamiast głosu Skeeta. Zastanawiam się, czy czuje, że jej ciało ściska jakaś wielka dłoń, wyżymając je do sucha.

      – Widzę go! – piszczy Junior.

      Pierwszy szczeniak jest duży. Otwiera ją i wysuwa się w strumieniu różowego śluzu. Skeet chwyta go i kładzie na boku na stercie cienkich podartych ręczników, które ułożył tu specjalnie w tym celu. Wyciera szczeniaka do sucha.

      – Pomarańczowy jak jego tata – mówi Skeet. – To będzie prawdziwy zabójca!

      Szczeniak jest prawie pomarańczowy. W rzeczywistości jest umaszczony jak czerwona ziemia po orce albo po wykopywaniu kamieni, albo po wykopaniu dołu na ciało. To czerwień Missisipi. Ojciec tego szczeniaka był takiej maści: niski, wyglądał jak wielki czerwony mięsień. Zastrupiałe po walkach rany zabliźniały mu się kawałkami skóry i ciała . Kiedy parzył się z Chiną, oboje mieli krew na pyskach, na sierści, a to, co robili, wcale nie wyglądało na akt miłosny, ale na zwarcie w walce. Skóra Chiny marszczy się jak woda, nad którą wieje wiatr. Drugi szczeniak wysuwa się do połowy, tylnymi łapkami do przodu, i wisi.

      – Skeet – piszczy Junior.

      Przycisnął oko i nos do nogi Randalla, obejmuje ją mocno. W nocy wydaje się bardzo ciemny i bardzo mały, nie mogę dojrzeć koloru jego ubrania.

      Skeet chwyta dłonią zad szczeniaka, obejmuje nią cały tors pieska. Ciągnie. China warczy, ale szczeniak wysuwa się cały. Jest różowy. Kiedy Skeet kładzie go na ręcznikach i wyciera do czysta, okazuje się, że jest biały z maleńkimi czarnymi łatkami wielkości nasion arbuza rozrzuconymi po całej sierści. Z wąskiej szczeliny, która jest jego pyszczkiem, wystaje język, a w całości przypomina płaskiego psiaka z komiksów. Nie przeżył. Skeet puszcza ręcznik, a szczeniak stacza się sztywny jak kręgiel i opiera się lekko na wyściółce o pierwszego, czerwonego szczeniaka, który macha spazmatycznie łapkami, jakby mrugał powieką.

      – Kurwa, China – lamentuje Skeet.

      Rodzi się trzeci szczeniak. Wysuwa się powoli głową naprzód. Samotny, pełen obaw nurek. Duży Henry, jeden z kumpli Randalla, właśnie w taki sposób nurkuje w rzece, gdy idziemy popływać: z trudem i ociąganiem, jakby się bał, że jego wielkie cielsko z węzłami mięśni i tłuszczu zrobi krzywdę wodzie. Inni chłopcy zawsze się z niego wyśmiewają, kiedy to robi. A Manny wyśmiewa się z niego najgłośniej, szczerząc białe, ostre zęby i wykrzywiając drwiąco złocistoczerwoną twarz. Szczeniak ląduje w dłoniach Skeeta. Jest dwukolorowy, biało-brązowy. To suczka, porusza się, kiwa głową jak jej matka. Skeet wyciera ją. Klęka obok Chiny, która warczy. Skomle. I ucieka.

      Choć półciężarówka Taty stała na wprost drzwi wejściowych, Junior i tak trafił mnie butelką po bimbrze w goleń, ale najpierw spojrzałam na Manny’ego. Trzymał piłkę jak jajko samymi opuszkami palców – według Randalla właśnie tak chwytają najlepsi koszykarze. Manny umie kozłować na kamieniach. Widziałam go w parku na kamienistej łasze piasku w rogu boiska do koszykówki – jego i Randalla – kozłowali i przechodzili do obrony, kozłowali i znów przechodzili do obrony. Piłka odbijała się rykoszetem od kamieni między ich nogami jak na gumce przyczepionej do paletki, ale obaj są tak dobrzy, że wcale im to nie przeszkadzało i odbierali piłkę niemal za każdym razem, żeby znów kozłować. Musieli się przewrócić, żeby stracić wenę: potknąć o szare kamienie albo poślizgnąć na muszlach. Manny ściskał piłkę tak czule, jak rasowego szczeniaka pitbulla. Chciałabym, żeby tak mnie dotykał.

      – Hej, Manny – pisnęłam astmatycznie.

      Czułam, że parzy mnie szyja – parzy bardziej od słońca. Manny kiwnął głową i zakręcił piłkę na palcu wskazującym.

      – Co się dzieje?

      – Przyszłaś w samą porę – stwierdził Tata. – Pomóż bratu z tymi flaszkami.

      – Nie wejdę pod dom – odpowiedziałam, przełykając słowa.

      – Nie chcę, żebyś je wyjmowała. Chcę, żebyś je wypłukała.

      Ze skrzyni półciężarówki zdjął pordzewiałą od nieużywania piłę.

      – Wiem, że mamy gdzieś sklejkę.

      Chwyciłam dwie najbliżej leżące butle i zaniosłam je pod kran. Odkręciłam kurek, a wylewająca się woda była gorąca jak wrzątek. W jednej z flaszek osiadło błoto, które jakoś dostało się do środka, więc nalałam do niej wody do pełna i potrząsnęłam nią mocno, żeby ją umyć. Manny i Randall gwizdali na siebie, grali w kosza. Przyszli inni: Duży Henry i Markiz. Byłam zdziwiona, że schodzą się z miasta, że nie siedzieli w szopie ze Skeetem albo w rozpadającej się chatce Mamci Lizbeth. Chatka była jedynym, oprócz naszego, wzniesionym na przecince domem i należała do mamy mojej Mamy. Chłopcy zawsze znajdowali jakieś miejsce do spania, kiedy byli zbyt pijani albo naćpani, żeby wracać do miasta, albo kiedy zwyczajnie nic im się nie chciało. Kładli się na tylnych kanapach złomowanych wozów, w starym kamperze kupionym tanio przez tatę od jakiegoś gościa na stacji benzynowej w Germaine – kamper dojechał tylko na nasz podjazd i stał przed werandą z przodu domu; werandą osłoniętą przez Tatę na polecenie Mamy siatką, kiedy byliśmy mali. Chłopcy nie przeszkadzali Tacie i po jakimś czasie w Gliniance robiło się dziwnie pusto, kiedy do nas nie zaglądali – tak pusto jak w akwarium bez wody i rybek, ale za to z kamieniami i sztucznymi koralami. Widziałam kiedyś takie akwarium w salonie Dużego Henry’ego.

      – Co tam, kuzynie? – zapytał Markiz.

      – СКАЧАТЬ