Название: Wspomnienia w kolorze sepii
Автор: Anna J. Szepielak
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
Серия: Saga maÅ‚opolska
isbn: 978-83-8195-052-7
isbn:
„Po co właściwie zawracam sobie głowę tym facetem? – pomyślała, zła na siebie. – Przecież już dawno o nim zapomniałam. Co mnie obchodzi jego urlop?… Przeprowadził się do Szwajcarii… To znacznie bliżej. Nie! Trzeba się zająć rachunkami, to jest teraz najważniejsze. Muszę coś wymyślić, bo z samych aerobików nie da się wyżyć. – Potarła dłonią spocone czoło. – Na koncie nie mam zbyt wiele oszczędności. A może by tak…?” – Wyprostowała się, zaskoczona niespodziewanym pomysłem.
W tej chwili zabrzęczał telefon przyczepiony do paska.
– Cześć, Marta. Coś się stało? – spytała.
– Nie, nic. Co miałoby się stać? – głos przyjaciółki zabrzmiał uspokajająco. – Odespałam już podróż i chętnie wpadłabym do ciebie na pogaduchy. Jesteś w domu?
– Nie bardzo. Teraz biegam, a potem muszę zajrzeć do Janeczki, żeby pomóc jej przy dzieciach. Ale może przyjdziesz po południu? Jestem ciekawa twoich wrażeń z urlopu, a przy okazji chciałam pogadać o tej agroturystyce, którą zajmuje się twój kuzyn, no wiesz, Piotrek.
– O agroturystyce? Dlaczego? – zdziwiła się Marta.
Joanna weszła między drzewa, żeby skryć się w cieniu w czasie rozmowy. Pies, który pozostał na ścieżce, zaszczekał zniecierpliwiony.
– Zaraz Tofik! Uspokój się! – krzyknęła do niego i wróciła do rozmowy. – Bo widzisz, tak pomyślałam, że może też wzięłabym się za agroturystykę. Co prawda, nie mam takich pałaców jak Piotr ani własnych jajek, mleka czy pasieki, ale wszyscy wokół przyjmują letników. Mój dom leży prawie pod lasem, okolica piękna, a ja mam przecież wielki strych z dodatkowym wejściem. Trzeba by tylko zrobić remont – opowiadała, zapalając się do pomysłu.
– Asiu, po co ci to? Masz kłopoty z firmą?
– Szkoda gadać. – Westchnęła, po czym się zreflektowała. – To znaczy jakoś idzie, ale dodatkowe pieniądze się przydadzą. Gdybym mogła pogadać z Piotrem i popytać o szczegóły, byłoby mi łatwiej podjąć decyzję. Prowadzi tyle interesów, zna się na tym.
– No – głos Marty wyrażał niezdecydowanie. – Właściwie to mi nawet na rękę. Poproszę go, żeby mi pomógł zabrać od ciebie te wszystkie eksponaty, bo ma duże auto dostawcze. Wtedy sobie pogadacie.
– Dzięki. – Joanna się ucieszyła. – A tak przy okazji: dobrze, że zabierasz już te swoje zabytki, bo ciągle im się coś u mnie przydarza – zaśmiała się. – Nie chcę być dłużej za nie odpowiedzialna.
– Jak to?
– A takie tam. – Machnęła ręką. – Przyjdziesz, to pogadamy. A jak tam mąż? Mam nadzieję, że coś drgnęło między wami na tym urlopie. Choć przykro mi będzie, kiedy znowu wyjedziesz.
– No… to nie jest rozmowa na telefon. – Marta się wykręciła. – Aha, nie zapomnij przygotować mi tych zdjęć do obrazu, bo już prawie koniec lipca, więc muszę się za to natychmiast zabrać. Mam jeszcze tę wystawę na głowie, a nie chciałabym cię zawieść.
– Zdjęcia już prawie skompletowałam, w tajemnicy przed rodziną. – Joanna była z siebie bardzo zadowolona. – A okazało się, że to nie takie łatwe. Musiałam przeszukać wszystkie albumy, żeby wybrać coś sensownego. Nie chcę, żeby mi potem jakiś wujek czy ciotka zarzucali, że źle wyglądają. Tylko się boję, że to w żaden sposób nie zmieści się na normalnym płótnie. Trochę dużo tych ludzi mi wyszło, a pominąć nikogo się nie da, bo obraza byłaby do końca życia.
– Rozmiar można zwiększyć – zaśmiała się Marta.
– No coś ty! Janka urwałaby mi głowę. Nie powiesi na ścianie czegoś o rozmiarach Panoramy Racławickiej.
– Nie przejmuj się. Mogę namalować portrety tylko tych ważniejszych osób, z perspektywy Kacperka oczywiście, czyli rodziców, dziadków i tak dalej. Naradzimy się, kiedy do ciebie przyjdę. Aha, Joasiu, w zasadzie to dzwonię, bo… chciałam ci powiedzieć coś ważnego.
– Co?
– Widzisz, lepiej, żebyś dowiedziała się ode mnie. – Marta wyraźnie spoważniała.
– No co?
– Podobno wczoraj na rynku widziano Tomka – wydusiła w końcu.
Joanna uniosła oczy do góry i pokręciła głową.
– Tak, wiem. Dzięki za ostrzeżenie, ale to nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Poplotkują w miasteczku przez parę dni, trudno. Nic nie poradzę. Przyjechał, wyjedzie i tyle.
– No tak, ale wiesz wszystko?
– Jakie „wszystko”? – Zmarszczyła brwi.
– Bo widzisz, on nie przyjechał sam. Zrobił wczoraj paradę po okolicznych sklepach, bo podobno jego dziadek miał jakieś sprawy do załatwienia w urzędzie, więc Tomek musiał na niego zaczekać.
– No i co?
– Widziałam ich przypadkiem z okna.
– Marta, proszę cię, mów konkretnie. – Joanna z trudem panowała nad zniecierpliwieniem. Nie zdawała sobie sprawy, że przyściska telefon do ucha tak mocno, że aż ścierpły jej palce.
– Tylko się nie denerwuj. On przyjechał z żoną – usłyszała w odpowiedzi.
Zapadła cisza przerywana świergotem leśnych ptaków.
– Asiu? Jesteś tam?
– Jestem – odparła sztywno. – Rozumiem, z żoną. To naturalne. Dlaczego nie miałby przyjechać z żoną?
– No tak – mruknęła Marta. – Wolałam cię uprzedzić na wypadek, gdybyś ich spotkała. Ona jest… młoda. Chyba nawet bardzo młoda.
– I zapewne ładna. To naturalne. On zawsze był estetą – odparła Joanna, ciesząc się w duchu, że przyjaciółka nie słyszy, jak głośno bije jej w tej chwili serce.
– To co? Odezwę się, jak załatwię sprawę z Piotrem? – Marta zmieniła temat.
– Słucham? Aha, tak. Będę na was czekać.
– To pa, Asiu. Trzymaj się. A w razie czego dzwoń.
– Pa.
Joanna opuściła rękę z telefonem. Przez dłuższą chwilę patrzyła bezmyślnie na poruszane wiatrem łany zbóż.
– No tak – rzuciła apatycznie w przestrzeń. – To było do przewidzenia. Cóż w tym dziwnego? – Ze złością przypięła telefon do paska. – Dobra, trzeba się czymś zająć. Tofik!
Wróciła na ścieżkę i spojrzała pod słońce. Psa nie było.
– Tofik? – СКАЧАТЬ