– Tam, gdzie babka służyła jako kucharka?
– Tak. Ponoć dziedzic z rodziną zdążyli uciec, ale twoja babka za długo zwlekała. I było za późno… – Potrząsnął głową, jakby odrzucał męczące wspomnienia. – W Krakowie mam krewnych. Byłoby wam dobrze.
– A tatko i Antoś? A stryjenka z rodziną?
– Póki dach nad głową nie płonie, ktoś musi pilnować gospodarki. Ziemia to ziemia, życie toczy się dalej. Głód panuje w całym kraju, więc trzeba siać i orać, póki się da. Teraz wreszcie nie dla zaborcy, tylko dla swoich. To też patriotyczny obowiązek.
– Więc ja także zostanę – powiedziała stanowczo.
Mężczyzna uśmiechnął się, widząc determinację na łagodnej dziewczęcej twarzy.
– Jeszcze zobaczymy, dziecko. Może zawierucha nas tym razem ominie? Na razie ciesz się latem, moja śliczna dziewczyno. – Patrzył na córkę z dumą. – A jeśli wszystko dobrze ułoży się, niedługo wydamy cię za mąż.
Zaśmiała się dźwięcznie.
– Co też tatko? Ja za mąż jeszcze długo iść nie myślę. Zawsze chciałam… – Zawahała się.
– Tak?
– Kiedyś marzyłam, żeby pielęgnować chorych – powiedziała cicho. – Przed wielką wojną była we Lwowie taka szkoła, przy szpitalu.
– Ale przecież… na infirmerki[12] kształcą się tylko siostry zakonne – odparł mężczyzna i dziwnie spojrzał na córkę.
Zmieszała się. Mimowolnie dotknęła palcami srebrnego krzyżyka, zawieszonego na łańcuszku.
– To takie dziecięce marzenie – powiedziała szybko. – Ale jeśli tatko pozwoli, to może jakieś inne kursa skończę, żeby zarabiać i przydać się do czegoś.
– Dziecko, na cóż ci zarabiać? Szkołę skończysz, gospodarna jesteś, maniery masz piękne. Za mąż ci trza, a nie do pracy. Póki co przy rodzinie zostaniesz. Na cóż ci zarabiać? – powtórzył speszony. – Twoja matka nigdy się na to nie zgodzi. Całe życie mi powtarza, że ty nie z takich, co… – Urwał i odchrząknął.
Dziewczyna spuściła głowę. Kosmyk jasnych włosów wysunął się ze wstążki i poruszany wiatrem ocierał się delikatnie o jej twarz.
– Niech się tatko nie martwi. Może zresztą inny los mi pisany? – powiedziała cicho, gładząc srebrny krzyżyk.
– Jaki los?
– Tyle wokół dzieje się ważnych rzeczy, więc i ja chciałabym być pomocna. Zobaczymy, co Bóg da.
Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu, jakby roztrząsał jakąś niewesołą myśl.
– Ano zobaczymy – mruknął.
* * *
– Gospodyni! – krzyknął parobek. – Jadą następne wozy!
Wypadł z podwórka i, kulejąc, popędził dróżką w kierunku ciągniętej przez woły furmanki wyłożonej słomą.
– Do nas już nie! – powiedział ostro do woźnicy, gdy ten chciał skręcić w stronę gospodarstwa. – U nas już pełna stodoła rannych, jedźcie w dół do wioski, do wójta.
– Czyś ty zdurniał, Wasyl? – Wąsaty furman wzruszył ramionami. – Toż wójt mnie do was przysyła. Już wszędzie pełno, w karczmie nawet leżą i na zmiłowanie czekają. A u was Katarzyna na ziołach zna się, to może którego nieboraka zratuje. Bo zanim doktór z miasteczka przyjedzie, to połowa tych chłopaków na zmarnowanie pójdzie. – Obrócił się i długim biczyskiem wskazał na leżących na sianie żołnierzy. – Sam obadaj.
Poupychani na wozie jeden obok drugiego zakrwawieni, obszarpani i brudni mężczyźni nie wydawali z siebie nawet jednego jęku. Patrzyli nieruchomo w szare niebo zaciągnięte deszczowymi chmurami.
– Coś mi się widzi, że ten na końcu to już na księży cmentarz musi, nie do nas – mruknął Wasyl i przeżegnał się.
Wąsacz podciągnął się na koźle i spojrzał we wskazanym kierunku.
– No, jemu bebechy karabinem poszarpało, to i nie dziw, że już nie dycha – mruknął.
Nagle uniósł czapkę w geście powitania.
– To jakże będzie panienko Marysiu? – spytał, patrząc na dziewczynę, która szybkim krokiem zbliżała się do wozu od strony gospodarstwa. – Można ich do was?
Dziewczyna otuliła się czarną chustą narzuconą na sukienkę, której rękawy pobrudzone były krwią. Nawet nie spojrzała na woźnicę, rzuciła tylko okiem na rannych.
– Zajeżdżajcie, a szybko – poleciła. – Wasyl, pomożesz przenieść ich do izby.
– Do izby? A co na to gospodyni?
– Matka zrobi, o co poproszę – odparła z pewnością w głosie. – W stodole już nie ma miejsca.
Drobnym, pełnym gracji krokiem ruszyła za wozem, który, skrzypiąc i kołysząc się na nierównościach błotnistej drogi, wtoczył się powoli na podwórko i zatrzymał przed obszerną chałupą.
– Pić – jęknął nagle jeden z młodych żołnierzy.
Dziewczyna przywołała kuzynów, żeby pomogli parobkowi wnosić rannych do środka. Sama wyprzedziła ich, by wskazać miejsca, gdzie mogli ich układać.
– Ostrożnie, Wasyl. Połóż go tu, na ławie – poleciła, gdy parobek wszedł do izby, niosąc półprzytomnego mężczyznę. – Przynieś mi z sypialni wszystkie poduszki i pledy, jakie znajdziesz. I zawołaj do mnie Irenę, będzie potrzebna. – Zakrzątnęła się wokół rannego.
– Pić – szepnął znowu.
Maria zaczerpnęła wody z garnka stojącego na piecu. Ostrożnie uniosła głowę mężczyzny owiniętą brudnym bandażem i pozwoliła mu upić łyk.
– Jeszcze – poprosił, gdy odsunęła kubek od bladych ust.
– Na razie nie można – powiedziała łagodnie. – Zaraz obejrzę pana głowę. Trzeba zmienić opatrunek i zaparzyć ziół na gorączkę. Niech się pan nie martwi, wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęła się z otuchą.
Gdy się nad nim pochylała, koniec jasnego warkocza połaskotał żołnierza po zakrwawionym policzku. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na nią nieco przytomniej.
– Dziękuję – szepnął słabo. – Gdzie ja jestem?
– Spokojnie. Jest pan bezpieczny w naszej wsi. Potyczka przeszła bokiem.
– A СКАЧАТЬ