Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница 17

Название: Wspomnienia w kolorze sepii

Автор: Anna J. Szepielak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Saga maÅ‚opolska

isbn: 978-83-8195-052-7

isbn:

СКАЧАТЬ dość ironicznym tłem dla rozważań o przyszłości.

      „Po prostu świetnie – pomyślała niewesoło. – Mama urwie mi głowę, że zmusiłam ją do robienia tych torebek po nocach. Miał być z tego porządny zarobek”.

      – To jak? Mogę liczyć, że pani przyjedzie? – Głos rozmówczyni wyrwał ją z zadumy.

      – Słucham? A tak, oczywiście – odparła szybko tak uprzejmym tonem, na jaki mogła się w tej chwili zdobyć. – Na pewno przyjadę. Do widzenia.

      Rzuciła telefon na łóżko i z ciężkim westchnieniem spuściła głowę. Na dole zaszczekał pies, ale chwilowo nie miała ochoty ruszyć się z miejsca. Gdy jednak dobiegło ją brzęczenie domofonu przy furtce, poczłapała do okna i zobaczyła machającego do niej listonosza.

      – Pani Joasiu! – wołał starszy mężczyzna. – Poczta!

      – Już idę, panie Władku! Pan wejdzie! – krzyknęła i zbiegła na dół. Po drodze zatrzymała się przed lustrem i szybkimi ruchami przyczesała sterczące włosy.

      – Dzisiaj jestem trochę wcześniej, ale potem ten upał… – zaczął listonosz, uchylając czapki, gdy nagle się zachwiał. Między nogami śmignął mu jak strzała jamnik. – O Matko Boska! – jęknął. – Czy ten pani pies myśli, że ogarem jest, czy co?

      – Tofik! – Okrzyk Joanny nie odniósł żadnego skutku, bo pies już dawno zniknął w ogrodzie na tyłach domu, obszczekując jakiegoś kreta lub jeża. – Przepraszam pana, taki mi się wariat trafił. – Uśmiechnęła się rozbrajająco. – Ale za to wierny. Co pan ma dla mnie?

      – Jak zwykle rachunki, pani Joasiu. Cóż by innego? Teraz ludzie listów nie piszą, a i nawet przed świętami kartek coraz mniej. Tylko patrzeć, jak mnie z roboty wyrzucą i zastąpią jakimś kurierem czy kim. Za stary ja, żeby te wszystkie paczki dźwigać. – Pokazał na wielką torbę wypełnioną grubymi przesyłkami. – Ramię obrywają, a ja mam reumatyzm.

      – Jaki znowu stary? – Joanna sięgnęła po koperty i spojrzała na niego kokieteryjnie. – Pan jest dopiero w sile wieku, panie Władku. A mężczyzna im starszy, tym ciekawszy, bo ma więcej mądrych rzeczy do powiedzenia.

      Listonosz aż się rozpromienił.

      – Pani to zawsze wie, co powiedzieć, żeby się człowiekowi humor poprawił. Mogłem wrzucić te listy do skrzynki, bo to zwykłe są, ale tak miło z rana pogadać z taką śliczną panną.

      Joannę rozbawił ten komplement.

      – To do widzenia, panie Władku. Dziękuję.

      – Aha, pani Joasiu… – Mężczyzna zatrzymał się jeszcze na schodach z niepewną miną. – Wie pani… Żona mi mówiła wczoraj, że ten pani Tomek wrócił z zagranicy. Na urlop podobno.

      – Słucham? – zdębiała. W jednej chwili przyjemna atmosfera prysła jak bańka mydlana.

      – No, narzeczony, co to go pani pogoniła kilka lat temu. Ponoć na wsi u dziadków siedzi. W przychodni mówili, że zarobił kupę pieniędzy za granicą, bo teraz jeździ takim czerwonym audikiem kabrioletem. – W głosie mężczyzny dało się słyszeć podziw zmieszany z zazdrością. – Młodzi to teraz mają takie możliwości. Nie to, co my w komunizmie.

      – Czerwonym…? – W ułamku sekundy Joannie mignął przed oczami obraz sprzed kilku tygodni, gdy na rynku rozmawiała z Martą.

      – Pomyślałem, że lepiej, żeby się pani dowiedziała od kogoś życzliwego, zanim pani pójdzie do piekarni po bułki – stwierdził znacząco i odchrząknął. – Ludzie w przychodni gadali, że on… tego… – plątał się.

      – Niech pan mówi.

      – No, że podobno wrócił z tych Australii czy gdzie go poniosło i teraz pracuje w Szwajcarii, bo tam dostał lepszą ofertę.

      – Aha – mruknęła oszołomiona Joanna.

      – No i… to ja już lepiej polecę, pani Joasiu. – Popatrzył jeszcze z osobliwą miną. – Wszystkiego dobrego życzę i pozdrowienia dla mamusi. Do widzenia.

      – Do widzenia – odparła sztywno. – Cudownie! Tylko tego mi brakowało do szczęścia – mruknęła ponuro i zamknęła drzwi.

      * * *

      Rytmicznie umykająca spod stóp ścieżka uspokajała Joannę, ale nie na tyle, na ile tego potrzebowała. Zazwyczaj uwielbiała poranne bieganie wzdłuż lasu, bo przyroda wpływała na nią kojąco, jednak tego dnia nie przynosiło to efektów.

      Joanna szczerze współczuła wszystkim, którzy mieszkali w wielkich miastach i nie mieli takich jak ona warunków do uprawiania sportu. Pod tym względem położenie jej miasteczka wśród niewysokich gór i pachnących jodłowo-bukowych lasów było kolejnym z wielu argumentów przemawiających za tym, aby nie wyjeżdżać ponownie z domu w poszukiwaniu pracy.

      Nie brała takiej możliwości pod uwagę głównie dlatego, że czuła się niezwykle mocno związana ze swoją rodziną, na którą w ostatnich latach spadło sporo kłopotów. Poza tym dobrze znała pogarszającą się sytuację nauczycieli w szkołach. Uznała, że kolejna wyprowadzka nie ma sensu, bo nie zapewni jej życiowej stabilizacji. Na etat nie miała co liczyć bez znajomości, a kilkumiesięczne zastępstwa w jednej czy drugiej szkole przerabiała już na początku swojej kariery i nie miała ochoty znów się godzić na taką poniewierkę.

      Do rodzinnego domu wróciła po rozstaniu z Tomkiem, gdy niemal w tym samym czasie straciła etat w liceum. Chociaż jak zwykle starała się przekonać cały świat wokół, że doskonale daje sobie z tym radę, nie należała do osób, które by się okłamywały. Wiedziała, ile ją to kosztuje, ale właściwie nie żałowała. Postanowiła zacisnąć zęby i wytrzymać, tak jak to robiła w dzieciństwie. Paradoksalnie ten niekorzystny zbieg okoliczności życiowych pozwolił jej spędzić z chorym ojcem ostatnie trudne miesiące jego życia i to było dla niej olbrzymią pociechą.

      W jej naturze zawsze leżało działanie, nie czekała zatem biernie, aż praca do niej przyjdzie. Sama wzięła sprawy w swoje ręce i zdobyła dotację na założenie własnej firmy. Na początku jej pomysły świetnie się sprawdzały, ostatnio jednak pogłębiający się w Europie kryzys ekonomiczny dopadł także jej małe podwórko i to ją przygnębiało.

      Gdy otworzyła rano koperty z rachunkami, które przyniósł listonosz, i przyjrzała się małym cyferkom pod słowami: „Do zapłaty”, poczuła, że nie wytrzyma w domu ani sekundy dłużej. Wskoczyła w buty do biegania, w przelocie przełknęła kawałek banana, złapała smycz i razem z psem wybiegła z domu w stronę lasu.

      Równy oddech, wysiłek mięśni i widok mijanych podczas joggingu drzew były zazwyczaj jak medytacja – sprawiały, że wszelkie myśli odpływały daleko i napełniały ciało czystą radością istnienia. Jednak tego ranka mimo sprzyjających warunków nie udało się jej osiągnąć tego stanu. Natrętne myśli o Tomku i sklepie pani Marczewskiej ciągle wracały.

      – A niech to jasny…! – zaklęła, gdy po raz kolejny potknęła się o wystający korzeń.

      Zatrzymała się, sapiąc. Tofik, który jak zwykle biegał wzdłuż lasu z długim kijkiem СКАЧАТЬ