Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница 16

Название: Wspomnienia w kolorze sepii

Автор: Anna J. Szepielak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Saga maÅ‚opolska

isbn: 978-83-8195-052-7

isbn:

СКАЧАТЬ bąknęła.

      – No, dla pani Marty – odparł. – Na wystawę.

      – Ach, na wystawę! To ja przepraszam, jestem ostatnio taka rozkojarzona. Pewnie z rzeźni dziadka? – Starała się, aby w jej tonie było słychać uprzejme zainteresowanie.

      – Tak. – Organista się rozpromienił. – To nasza najcenniejsza rodzinna pamiątka, od czasu gdy stara rzeźnia spaliła się w czasie wojny. Brat miał przynieść, ale wolałem osobiście. Pomyślałem, że może przy okazji wpadnę na herbatkę i pokażę pani zdjęcia z uroczystości Bożego Ciała. Na próbach nie było na to czasu. Mam je na pendrive’ie.

      Joanna całą sobą wyczuwała, że organista aż pali się do tego, żeby wejść do środka i roztoczyć przed nią swój urok osobisty. Nie miała jednak na to ani ochoty, ani czasu. Gdyby tylko umiała przełamać nawyk bycia taktowną i miłą w każdej sytuacji, z radością powiedziałaby mu wprost, żeby wreszcie dał jej spokój.

      „Nie, tak nie wypada – pomyślała z rezygnacją. – Facet się postarał, przywlókł to żelastwo. Byłoby mu przykro. Niech to jasny piorun!” – zaklęła w myślach i uśmiechając się, wyciągnęła rękę po tasak.

      – Bardzo dziękuję w imieniu Marty, ale niestety nie mam teraz czasu – wyjaśniła. – Jak pan widzi, jestem okropnie zajęta w kuchni.

      – Może innym razem? – Nie dawał za wygraną.

      – A tak, może. – Ugięła się nieco pod ciężarem narzędzia.

      – Szkoda. No cóż… Proszę tylko przekazać pani Marcie, żeby dobrze zadbała o naszą pamiątkę rodzinną. To oczywiście do zwrotu jest. Brat rozstał się z tym bardzo niechętnie, ale dla dobra dzieciaków możemy się poświęcić. Edukacja jest najważniejsza.

      – Oczywiście. Do widzenia panu – pożegnała się.

      W kuchni z ulgą odłożyła na stół morderczy przedmiot.

      – Cholera – mruknęła do siebie. – Po co ja to wzięłam? Marta mnie zamorduje… No cóż, jaki amant, taki prezent. Inne kobiety dostają od mężczyzn kwiaty. Ja dostaję tasaki.

      * * *

      Głośny huk na parterze poderwał Joannę z pościeli. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokół siebie.

      – Co jest? – mruknęła rozespana, przecierając oczy.

      Przez szeroko otwarte okno wpadało do pokoju ciepłe powietrze pachnące latem. Dzień zapowiadał się upalnie.

      – Tofik, coś ty znowu zmalował, niecnoto? – rzuciła w przestrzeń gderliwym tonem.

      Odpowiedziało jej obrażone szczeknięcie psa. Zdziwiona spojrzała w dół. Brązowy jamnik, leżący na swoim posłaniu pod oknem, uniósł głowę.

      – Chwila, skoro ty jesteś tutaj… – mruknęła i spojrzała na zegarek stojący na komodzie.

      Była 7.30. Lekko spłoszona obróciła się w stronę zamkniętych drzwi do pokoju. Zamykała je na noc z przyzwyczajenia, mimo że od czasu zamążpójścia Janiny i śmierci ojca mieszkały z mamą tylko we dwie. W tej chwili, nie licząc towarzystwa zwariowanego jamnika, była w domu sama. Przynajmniej tak się jej wydawało.

      Matka przeniosła się do Janiny i nic nie zapowiadało, żeby miała w najbliższym czasie wrócić. Opieka nad noworodkiem, córką i wnuczkami oraz planowanie wystawnych chrzcin całkowicie ją pochłonęły. Co prawda, wpadała do domu po różne drobiazgi, ale nigdy o tak wczesnej porze. Wiedziała, że jej starsza córka jest śpiochem, więc uprzedziłaby ją, że zjawi się rano.

      – Myślisz, że to złodziej? – spytała Joanna, patrząc na swojego pupila.

      Zwierzak parsknął i wygramolił się z posłania. Stanął przy drzwiach, merdając ogonem.

      – No co? Może ktoś przyszedł ukraść tę całą graciarnię Marty? Przynajmniej byłby jakiś pożytek – gderała. – I tak nie ma nic cenniejszego w tym domu.

      Założyła szlafrok i ostrożnie zeszła po schodach na parter. Tuż za nią dreptał pies. Najpierw sprawdziła drzwi wejściowe, a gdy się okazało, że są porządnie zamknięte, wzruszyła ramionami. Miała ochotę popukać się w głowę, ale na wszelki wypadek, mijając kolejne pomieszczenia, rozglądała się, szukając źródła hałasu. Nie znalazła niczego niezwykłego, aż do momentu, gdy weszła do dawnego pokoju siostry. Zamurowało ją w progu.

      – O jasna góralska! – wyrwało się jej.

      Wszystkie eksponaty, które starannie poukładała pod ścianą w równych rządkach, walały się teraz po podłodze.

      – Jakim cudem to wszystko tak się powywracało? – Pytanie rzucone w przestrzeń było retoryczne, jednak świadomość, że nikt jej nie mógł usłyszeć, pozwalała nie trzymać emocji na wodzy, jak to zwykle robiła przy innych. – No po prostu genialnie! – zdenerwowała się, omijając przeszkody, by dotrzeć do okna. – Zawału można dostać w tym domu. Ostatnio ciągle coś się tu tłucze, jak marek po piekle – marudziła.

      Pociągnęła za klamkę, ale okno było szczelnie zamknięte, tak jak je zostawiła wieczorem.

      – No wiecie co? – Coraz bardziej zdziwiona wzięła się pod boki i spojrzała na pobojowisko.

      Pies myszkujący wśród przewróconych przedmiotów spojrzał na nią czarnymi oczkami, po czym wrócił do obwąchiwania koła od Elwiry. Joanna tylko westchnęła i zaczęła odkładać przedmioty na miejsce.

      – Pewnie spadła ta beczułka ze szczytu i postrącała wszystko jak kręgle – mówiła do siebie. – Tofik, zostawże to koło. Zgłupiałeś już do szczętu?

      W tym momencie w sypialni rozległ się dzwonek telefonu. Z rozwichrzoną czupryną i nadal boso, Joasia popędziła z powrotem na górę.

      – Słucham, Joanna Podlaska – rzuciła do aparatu, wsuwając na nos okulary, o których wcześniej z emocji zapomniała.

      – Pani Joanno, tu Marczewska ze sklepu. Przepraszam, że tak wcześnie, ale… Widzi pani, muszę zrezygnować z tych toreb plażowych, które zamawiałam przed wakacjami.

      – Jak to? – Joanna była niemile zaskoczona. – Miałam je przywieźć w tym tygodniu. Właśnie skończyłam ozdabiać ostatnie sztuki.

      – Tak, ja wiem, że powinnam panią wcześniej uprzedzić, ale nic nie mogę poradzić. Widzi pani, trafił się kupiec na nasz sklep, a pani wie, jak ostatnio marnie szły nam z mężem interesy. Ludzie nie mają pieniędzy na chleb, a co dopiero na artystyczne rękodzieła. Dlatego dzwonię do wszystkich moich dostawców i uprzedzam, że nasza współpraca niestety musi się skończyć. Sama pani rozumie.

      – Ale pani Marczewska! To jest dwadzieścia sztuk torebek. Jeśli nie sprzedam ich w wakacje, będą musiały leżeć cały rok, bo po co komu jesienią torby na plażę? Przecież sama to pani wymyśliła. – Joannie momentalnie podniosło się ciśnienie.

      – Dlatego mówię, że mi przykro. Sprzeda je pani przez internet СКАЧАТЬ