Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница 14

Название: Wspomnienia w kolorze sepii

Автор: Anna J. Szepielak

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Saga maÅ‚opolska

isbn: 978-83-8195-052-7

isbn:

СКАЧАТЬ Wacław. – Starał się uśmiechnąć, ale skurcz bólu przeszył jego ciało.

      – Niech się pan nie rusza, panie Wacławie. Wszystko będzie dobrze. Bóg pana nie opuści – odparła spokojnie, dotykając krzyżyka na piersi. – O, Irena, dobrze, że jesteś. – Spojrzała na młodziutką dziewczynę, która weszła do izby. – Przynieś te nowe prześcieradła, które matka przywiozła z miasta, i podrzyj je na pasy.

      – Nowe prześcieradła?

      – Nie patrz tak na mnie. Musimy z czegoś zrobić bandaże. Pospiesz się – zarządziła. – I każ Wasylowi przynieść dużo wody. Kiedy ich opatrzymy, trzeba będzie zmyć tę całą krew z podłogi.

      * * *

      Czerwiec 2013 roku, Małopolska

      – O Matko Przenajświętsza! – Przestraszona Joanna poderwała się z pościeli.

      Ostre światło księżyca wpadające przez niedosunięte zasłony zmusiło ją do zmrużenia powiek. Przez chwilę oddychała głęboko, starając się uspokoić.

      Brązowy jamnik leżący na puchatym dywaniku obok jej łóżka uniósł łeb i czarnymi jak węgielki oczyma spojrzał na swoją panią. Gdy zapiszczał, rozejrzała się po sypialni przytomniejszym wzrokiem i odetchnęła.

      – Cicho, Tofik, cicho – uspokajała. – To tylko sen. Jak dobrze, że to tylko sen. Tyle krwi…

      Wytarła ręką spocone czoło, poprawiła poduszkę i położyła się, naciągając na siebie cienki koc mimo gorąca. Pies zaskomlał cicho, opierając się przednimi łapkami o ramę łóżka.

      – No dobrze, wskakuj – złamała się. – Ale tylko dzisiaj. – Wciągnęła go na materac i przytuliła się do ciepłego psiaka. – To przez ten cholerny księżyc! – mruknęła. – Znowu jest pełnia.

      ROZDZIAŁ III

      Lipiec 2013 roku, Małopolska

      – To kiedy wracacie do domu z tych wojaży? – podniesiony głos Joanny rozlegał się w cichej kuchni.

      – Jutro zabieramy się do pakowania. – Z telefonu komórkowego leżącego na stole dobiegła odpowiedź Marty, zniekształcona trochę przez włączony głośnik.

      Joasia siedziała przy stole nakrytym folią i w gumowych rękawicach drylowała wiśnie małym nożykiem. Chciała zrobić dżemy dla bliźniaczek i wypróbowywała po kolei wszystkie narzędzia do drylowania, które znalazła w szufladach. Gdy okazało się, że i tak nie można tego zrobić bez upaćkania połowy kuchni, poddała się. Przykryła wszystko wokół starymi gazetami i z coraz większym rozbawieniem ścierała z twarzy kolejne wiśniowe plamki. Gdy zadzwoniła Marta, przełączyła ją na tryb głośnomówiący i drylowała dalej.

      – Słuchaj, musimy kończyć, bo zapłacisz majątek za tę rozmowę – stwierdziła po chwili. – Cieszę się, że jesteś zadowolona z urlopu, ale resztę opowiesz mi po przyjeździe.

      – Wiem, ale musiałam się upewnić, że wszystko w porządku. Miałam wyrzuty sumienia, że tak zwaliłam ci na głowę tę moją wystawę, a sama pławię się tu w cudownym lenistwie.

      – Daj spokój, to żaden kłopot. Jakoś ogarniam. – Joanna uśmiechnęła się pod nosem.

      Wolała się nie przyznawać Marcie, że zaczynało jej brakować zarówno miejsca w domu, jak i cierpliwości do zajmowania się rosnącą kolekcją spróchniałych i zardzewiałych staroci. Kilka dni temu przestała się dziwić, dlaczego proboszcz delikatnie poprosił Martę o zwolnienie go z funkcji tymczasowego kustosza.

      Mniejsze rzeczy Joanna wyniosła na starannie posprzątany strych, ale większe, łącznie z kołem od Elwiry, upchnęła w jednym z pokoi na parterze. Dźwiganie na strych po drabinie tak dużych przedmiotów jak spróchniałe koryto, śmierdzące stajnią siodło, rozlatująca się beczka czy wielka balia, o której miejscowa sklepikarka przez niemal pół godziny opowiadała rzewne historie z dzieciństwa, przekraczało fizyczne siły Joasi, choć uważała się za dość wysportowaną.

      Dbałość o zdrowie i dobrą formę weszła jej w nawyk wiele lat temu, bo dodawało jej to pewności siebie. Była szczupłym i wątłym dzieckiem, dlatego miała problem z dorównaniem sprawnością innym dzieciakom, czego się bardzo wstydziła. Chodzenie po drzewach, pływanie w lodowatym potoku czy długie wycieczki po okolicznych wzgórzach nie były jej mocną stroną, więc zaczęła udawać bardziej wytrzymałą, niż była w rzeczywistości. Często wiele ją to kosztowało, ale ciągle starała się udowodnić sobie i innym, że nie jest „panienką z okienka”, jak przezywały ją dzieciaki w podstawówce. Gdy mieszkało się w surowej górzystej okolicy, nie wypadało być mięczakiem. Joanna nie chciała się wyróżniać na tle swoich rówieśników, więc dopiero w zaciszu własnego pokoju mogła sobie pozwolić na słabość i łzy z powodu złego samopoczucia i nawracających migren, które zdarzały się jej nie wiadomo z jakiego powodu.

      Dopiero gdy była nastolatką, któryś z bardziej otwartych lekarzy rzucił hasło „meteoropatia”, ale Joanna tylko wzruszyła ramionami. Nie szukała usprawiedliwienia dla swoich słabości, lecz chciała z nimi walczyć, tym bardziej że jej młodsza siostra Janina była okazem zdrowia. Nawet studia na AWF-ie Joasia wybrała nieco na przekór sobie, bo w szkole najbardziej lubiła lekcje historii i plastyki, ale na zajęciach sportowych wygrywała większość zawodów i turniejów. Potrafiła bowiem zacisnąć zęby i dotrzeć do celu. Jednak w głębi duszy zazdrościła Marcie, że przyjaciółka miała odwagę spełnić swoje marzenia i wybrała tak niecodzienny zawód, jak konserwator dzieł sztuki.

      Kompleksy z dzieciństwa СКАЧАТЬ