Do kina czy na film?. Blythe Roberson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do kina czy na film? - Blythe Roberson страница 4

Название: Do kina czy na film?

Автор: Blythe Roberson

Издательство: PDW

Жанр: Руководства

Серия:

isbn: 9788327159465

isbn:

СКАЧАТЬ tego kokonu za pomocą lektury, terapii, a także siedzenia na brzegu jeziora oraz rozmyślania o swoim życiu i dokonanych wyborach? A gdy już posiedzimy nad tym jeziorem wystarczająco długo i zrzucimy z siebie resztki kokonu, staniemy się tak czyste jak w dziecięctwie, gdy jeszcze nie wiedziałyśmy, czym jest szczelina między udami, mogłyśmy rozmawiać ze zwierzętami i oddychać pod wodą. Zatem jak właściwie dochodzi do tego zrzucenia kokonu, do pozbycia się tej zaschniętej warstwy szlamu, która uniemożliwia nam odczuwanie radości?

      Przez jakiś czas myślałam, że można to osiągnąć w jeden sposób: pozbywając się całego negatywnego nastawienia do miłości. Może zastosowałabym jakieś transcendentalne techniki medytacji, żeby rozpoznać i odrzucić wszelkie myśli o tym, czy postąpiłabym sensownie, ustawiając swoje nagrody Emmy obok Pulitzera męża, jeszcze zanim po raz pierwszy pocałowałabym ambitnego pisarza? (Poza tym to ja zdobędę Pulitzera – jako dramatopisarka – a także dwie Nagrody Nobla: literacką i pokojową). Przyznaję, nigdy nie interesowałam się medytacją transcendentalną, ale dzięki lekturze wypowiedzi całkiem sporej liczby celebrytów, którzy oględnie mówili o niej w wywiadach, zyskałam na jej temat ogólne wyobrażenie. Skorzystałabym z tej samej techniki, gdybym zaczęła się martwić, czy nie jestem za brzydka, żeby zasługiwać na miłość, albo kiedy dostałabym jakiejś obsesji. A może zerwałabym z tym nie dzięki medytacji, lecz po prostu dlatego, że bieżące wydarzenia tak bardzo by mnie dobiły, że nie miałabym siły myśleć o niczym innym. Odkryłam, że nie mam czasu, żeby się nad sobą użalać, gdy pochłania mnie gorączkowe SMS-owanie do przyjaciół o tym, że John Bolton NIE ODPISUJE NA MOJE SMS-Y.

      Jednak samo pozbycie się negatywnych myśli nie jest równoznaczne z radością. Brak negatywnego nastawienia to raczej skuteczne „wrzucenie luzu”, czyli ten etap związku, który zachęca nie do spontanicznego tańca i uśmiechu, lecz do częstego leżenia bez ruchu na kanapie z telefonem pod ręką i powstrzymywania się od spoglądania na ekran. Oczywiście odrzucenie tych wszystkich popieprzonych, gównianych norm społecznych jest ważne, bo przecież stoją one na przeszkodzie radości, ale deficyt bzdur nie musi oznaczać automatycznego jej napływu. Nie przypominam sobie wielu modeli wesołej, nieneurotycznej miłości w popkulturze – pewnie dlatego, że nie wystarczyłoby ich na całą książkę, program telewizyjny albo film (może Brytyjczycy nakręcili o tym jakiś film w nurcie kina niezależnego, ale mam za słaby internet, żeby go znaleźć). Skoro brakuje historii i przykładów, z których można by czerpać, takie nastawienie nie ma szans, by w czarodziejski sposób przeniknąć do naszych umysłów. Jak więc mamy odnaleźć fantastyczną, uroczą i zabawną stronę romansu, z której teoretycznie zrodziła się nasza obsesja na jego punkcie?

      Szczerze mówiąc, nie wiem. Prawdopodobnie są do tego potrzebne jakieś pierdoły w stylu zen, na przykład żyj w każdej chwili tak, jakby twoje serce i umysł obejmowały całą ziemię i jednocześnie były najmniejszymi i najcięższymi z istniejących atomów, a każdy tkwiący w nich kwark KOCHAŁ kubek, z którego właśnie pijesz kawę. Na podstawie tego, co czytałam w wywiadach z tymi wszystkimi celebrytami, wnioskuję, że chodzi chyba o tak zwaną uważność (ang. mindfulness). Wiem, to tak oklepana rada, że można dostać szału, tak jak wtedy, gdy w magazynie „Women’s Health”, który co miesiąc trafiał do mojej skrzynki, mimo że wcale nie wykupiłam prenumeraty, pisano, że bóle menstruacyjne można złagodzić za pomocą ćwiczeń. ZAPEWNE jest to potwierdzone naukowo i oczywiste, ale wiecie co? Wolałabym wziąć ogromny nóż i wyciąć sobie macicę niż włożyć strój do fitnessu. Wygląda jednak na to, że niestety najlepszym sposobem, aby znaleźć radość w romansie, jest ciągłe jej wypatrywanie, doświadczanie i oczekiwanie we wszystkich aspektach życia. Jeśli brakuje ci wzorca szczęśliwego, zdrowego związku, musisz być obecna tu i teraz, i w gruncie rzeczy stwarzać go sobie sama na bieżąco. To bardzo trudne, wiem! Cały sens narracji kulturowych polega na tym, żeby kolejne pokolenie nie musiało wymyślać zachowań od nowa. Ale pamiętajcie: neandertalczykom się udało, a byli o wiele głupsi od was!

      Innym powodem, dla którego randkowanie wydaje mi się obowiązkowe, jest to, że chcę tworzyć sztukę o miłości. Wychowała mnie mama, która miała cztery kasety wideo: Kiedy Harry poznał Sally, Rozważna i romantyczna oraz Masz wiadomość (na czwartej była… Droga do domu?). Nie przesadzę, jeśli powiem, że widziałam te filmy w sumie ze sto razy i w blisko dziesięciu procentach tych przypadków zmuszałam różnych chłopaków, żeby oglądali je ze mną (to miał być flirt). Te filmy są częścią mnie. To rodzaj sztuki, jaką lubię i jaką chcę uprawiać: sztuki o ludziach, którzy się zakochują, a mówiąc konkretniej, sztuki o Meg Ryan zakochującej się w mężczyznach, którzy na nią nie zasługują.

      Niezwykle ważne jest to, by nie postrzegać romansu jako obowiązku czy zadania, które trzeba „zaliczyć”, by przejść do następnego etapu. A to trudne! W obecnych czasach presja na zawieranie małżeństw z pewnością nie jest tak silna jak kiedyś, bo już nie potrzebuję mężczyzny, żeby dostać od banku kartę kredytową i wydać wszystkie pieniądze na takie same buty, jakie widziałam na nogach Harry’ego Stylesa. Wciąż jednak daje się odczuć nacisk na posiadanie partnera – nie chodzi o to, żeby brać ślub, ale by przynajmniej mieć kogoś, o kim można poplotkować z koleżankami z pracy albo kogo można przyprowadzać na śluby przyjaciół, krewnych i bogatych znajomych. Osobiście czuję się jak społecznie nieprzystosowany skrzat, bo nigdy nie miałam chłopaka. Wydaje mi się, że to tak, jakbym krzyczała: JESTEM POPSUTA I ZŁA! A przecież wiem, że to nieprawda. To znaczy jasne, można mnie nazwać skrzatem, ale wyłącznie dlatego, że jestem mała, psotna oraz pazerna na złoto i biżuterię. Ta presja może narastać, aż w końcu staje się gorączkową potrzebą zdobycia partnera, jakiegokolwiek partnera, i choć niektórzy twierdzą, że to mało atrakcyjne, odpowiadam im: „A kogo obchodzi, czy to jest atrakcyjne? To po prostu nie jest zabawne!”.

      Aby czuć radość związaną z miłością, musisz zdawać sobie sprawę, że zdecydowałaś się na nią sama, a nie że zmuszono cię do uczestniczenia w niej, ponieważ postanowiłaś się urodzić. Alexandra Molotkow napisała o Carly Rae Jepsen: „Jepsen ma wystarczająco dużo lat, by mogła być cyniczna, ale taka nie jest. Z drugiej strony, nie jest też żadną mdłą naiwniaczką, lecz osobą, która zdecydowała się na romans, dlatego że czerpie z tego radość”. Zdecydowała się na romans! Dlatego że czerpie z tego radość! Nie chcę odpaść z tej zabawy, więc staram się wchodzić w nią z całym dziwacznym zaangażowaniem, na jakie mam ochotę, i nie czuć się z tym źle.

      Podkochiwanie się

      Podkochuję się w wielu facetach. To kolekcja, którą uwielbiam i pielęgnuję. Lubię o nich myśleć jak o drogich klejnotach, które kupiłam, ponieważ były ładne, a także dlatego, że ponoć miały magiczne właściwości. Sama ich mnogość sprawia mi radość, a do tego świetnie wyglądają na moim Instagramie.

      Patriarchat kładzie o wiele za silny (i przeważnie negatywny) nacisk na podkochiwanie się kobiet. Uznaje to za coś frywolnego i odwracającego ich uwagę od poważnych spraw w rodzaju, jak przypuszczam, analizowania składu gleby. Kobietę, która często się w kimś podkochuje, postrzega się jak jakąś zboczoną wariatkę (jakby to było coś złego). A ponieważ nie lubimy mnożenia typów ludzkich – albo dlatego, że pragnienia kobiet łatwo poznać, albo po prostu ze względu na to, że kobietom niesłusznie przypisuje się monogamiczną naturę – społeczeństwo zakłada, że jeśli kobieta podkochuje się w jakimś mężczyźnie, to OJEJ, BIERZE GO NA CELOWNIK i z PRZYCZYN UWARUNKOWANYCH EWOLUCYJNIE próbuje zdobyć jego spermę, a potem zmusić go, by wychowywał z nią dziecko DO KOŃCA SWOICH DNI.

      To kompletna bzdura. Moje nastawienie do podkochiwania się można streścić w dwóch punktach: (1) frajda, i (2) o co tyle hałasu? Jedyną trafną reprezentacją takiego podejścia, jaką kiedykolwiek udało mi się spotkać w kinie, jest ta zawarta w Ghostbusters: Pogromcach СКАЧАТЬ