Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 23

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ Nikołajewna była jedyną osobą, z którą dzielił się wątpliwościami, czytał fragmenty zapisków, zwierzał się z fantastycznych i śmiałych przypuszczeń, nie czując później żadnego niesmaku.

      Teraz przestał z nią rozmawiać.

      Tęskniąc, znajdował ulgę w oskarżaniu Ludmiły. Nieustannie myślał teraz o matce. Myślał o tym, o czym nigdy dotąd nie myślał, i dopiero faszyzm go do tego zmusił: o swoim żydostwie, o tym, że jego matka jest Żydówką.

      W duchu oskarżał Ludmiłę o to, że chłodno ją traktowała. Kiedyś powiedział:

      – Gdybyś umiała ułożyć sobie stosunki z mamą, mieszkałaby z nami w Moskwie.

      A ona w myślach wyliczała wszystkie przykrości i krzywdy, jakich Tola doznał od Wiktora, i oczywiście miała co wspominać.

      Serce jej się ściskało, tak niesprawiedliwy był w stosunku do pasierba, tyle widział w nim złych rzeczy, z takim trudem wybaczał mu jego wady. A Nadi wybaczał przecież i ordynarne zachowanie, i lenistwo, i niechlujstwo, i niechęć do pomocy matce w pracach domowych.

      Myślała o matce Wiktora Pawłowicza – jej los był straszny. Ale jak Wiktor mógł żądać od Ludmiły, żeby przyjaźnie traktowała Annę Siemionownę, skoro ta źle odnosiła się do Toli. Dlatego każdy jej list, każdy przyjazd do Moskwy był dla Ludmiły nieznośny. Ciągle tylko Nadia i Nadia… Nadia ma oczy Wiktora… Nadia trzyma widelec całkiem jak Wiktor… Nadia jest roztargniona, Nadia jest dowcipna, Nadia jest zamyślona. Czułość, miłość, jaką Anna Siemionowna darzyła syna, łączyła się z miłością i czułością dla wnuczki. A Tola nie trzymał widelca tak, jak trzymał go Wiktor Pawłowicz.

      Dziwne – w ostatnich czasach częściej niż dawniej wspominała ojca Toli, swojego pierwszego męża. Chętnie odszukałaby jego krewnych, starszą siostrę. Na pewno cieszyliby się, widząc, że Tola ma jego oczy; siostra Abarczuka poznawałaby w tych oczach, w tym skrzywionym kciuku, szerokim nosie – oczy, ręce i nos własnego brata.

      Jak nie chciała pamiętać, że Wiktor Pawłowicz bywał też często bardzo dobry dla Toli, tak wybaczała Abarczukowi wszystkie złe rzeczy, nawet to, że zostawił ją z dzieckiem przy piersi i zabronił dać Toli swoje nazwisko.

      Rano Ludmiła Nikołajewna zostawała sama w domu. Czekała na tę porę, bliscy jej przeszkadzali. Wszystkie wydarzenia na świecie, wojna, los sióstr, praca męża, charakter Nadi, zdrowie matki, jej litość nad rannymi, cierpienie z powodu tych, którzy trafili do niemieckiej niewoli – wszystko ustępowało miejsca trosce o syna, trwodze o jego życie.

      Czuła, że całkiem z innej rudy wytopione są uczucia matki, męża, córki. Ich przywiązanie i miłość do Toli wydawały jej się płytkie. Dla niej Tola był całym światem, dla nich – tylko jego częścią.

      Mijały dni, mijały tygodnie, a wiadomości od Toli nie było.

      Radio codziennie przekazywało komunikaty Sowinformbiura, gazety codziennie były wypełnione wojną. Armia radziecka znajdowała się w odwrocie. W komunikatach i gazetach mówiono o artylerii. A Tola służył właśnie w artylerii. Listy od niego nie przychodziły.

      Uważała, że tylko jedna osoba naprawdę rozumie jej niepokój – żona Sokołowa, Maria Iwanowna.

      Ludmiła Nikołajewna niechętnie nawiązywała znajomości z żonami profesorów, drażniły ją rozmowy o sukcesach mężów, o sukniach, o pomocach domowych. Ale do Marii Iwanowny się przywiązała, pewnie dlatego, że łagodny charakter tej kobiety stał w sprzeczności z jej własnym charakterem, a ponadto wzruszał ją stosunek Marii Iwanowny do Toli.

      Ludmiła rozmawiała o nim z przyjaciółką swobodniej niż z mężem i matką, i zawsze robiło jej się potem lżej, spokojniej na duszy. I chociaż Maria Iwanowna odwiedzała Sztrumów prawie codziennie, Ludmiła dziwiła się, dlaczegóż to jej przyjaciółka tak długo nie przychodzi, popatrywała przez okno, czy nie widać szczupłej sylwetki i miłej twarzy Marii Iwanowny.

      A listów od Toli – nie było.

      16

      Aleksandra Władimirowna, Ludmiła i Nadia siedziały w kuchni. Od czasu do czasu Nadia wkładała do pieca pogniecione kartki z uczniowskiego zeszytu, a wtedy gasnący płomień rozbłyskał na krótko i czerwone światło robiło się jaśniejsze. Aleksandra Władimirowna, zerkając z boku na córkę, powiedziała:

      – Byłam wczoraj u jednej z laborantek w domu; Boże, jaka ciasnota, ubóstwo… my żyjemy tu jak królowie. Sąsiadki się zebrały i zaczęły rozmowę o tym, która co najbardziej lubiła przed wojną. Jedna mówi – cielęcinę, druga – zupę ogórkową. A wtedy odzywa się córeczka tej laborantki: „Ja tam najbardziej lubiłam fajrant”.

      Ludmiła Nikołajewna nie odezwała się, Nadia natomiast zauważyła:

      – Ty, babciu, masz tu już co najmniej milion znajomych.

      – A ty żadnego.

      – No i bardzo dobrze – oświadczyła Ludmiła Nikołajewna. – Witia zaczął często chodzić do Sokołowa. Zbiera się tam najróżniejsza hałastra; nie wiem, jak on i Sokołow mogą całymi godzinami rozprawiać z tymi ludźmi… Że też im się nie sprzykrzy taka gadanina. Nie mają litości dla Marii Iwanowny, która potrzebuje spokoju, a przy nich nie może ani się położyć, ani posiedzieć. W dodatku bez przerwy kurzą papierosy.

      – Podoba mi się ten Tatar Karimow – oznajmiła Aleksandra Władimirowna.

      – Obrzydliwy typ.

      – Mama jest taka jak ja, nikt jej się nie podoba – powiedziała Nadia. – Oprócz Marii Iwanowny.

      – Dziwaczki z was – podsumowała Aleksandra Władimirowna. – Macie jakieś swoje moskiewskie towarzystwo, które z wami przyjechało. W podróży, w klubie, w teatrze – nigdy nie znajdziecie sobie przyjaciół. Zadajecie się tylko z tymi, którzy pobudowali dacze w pobliżu waszych; u Żeni też to zaobserwowałam… Jakże błahe są kryteria, według których oceniacie, kto należy do waszego środowiska: „Ach, ona to zero, nie lubi Błoka, a ten to prymityw, nie rozumie Picassa… Och, podarowała mu kryształowy wazon. Trzeba nie mieć za grosz gustu…”. Za to Wiktor jest demokratą, gwiżdże na całą tę dekadencję.

      – Bzdura – skwitowała słowa matki Ludmiła. – Co mają do tego dacze! Są mieszczanie z daczami i mieszczanie bez dacz; nie warto się z nimi zadawać, to wstrętne.

      Aleksandra Władimirowna zauważyła, że coraz częściej drażni córkę.

      Ludmiła Nikołajewna dawała rady mężowi, robiła uwagi Nadi, ganiła ją za przewinienia i wybaczała je, rozpieszczała ją i była dla niej surowa. Co się jednak tyczy matki, wiedziała, że Aleksandra Władimirowna po swojemu ocenia jej postępowanie. Nie wypowiada wprawdzie głośno tych ocen, ale to nie znaczy, że ich w duchu nie dokonuje. Zdarzało się, że Sztrum wymieniał z teściową porozumiewawcze, drwiące spojrzenia, całkiem jakby przedtem już wystarczająco omówił z Aleksandrą Władimirowną osobliwości charakteru żony. Nie miało tu zresztą znaczenia, czy rzeczywiście je omawiał, czy nie; dość że w rodzinie pojawiła się nowa osoba, która samą swoją obecnością zmieniała dotychczasowe relacje.

      Wiktor Pawłowicz powiedział kiedyś do Ludmiły, że na jej СКАЧАТЬ