Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
– Któż to wie, czy mam szczęście – odparł Bieriozkin i zeskoczył na dno okopu. – Jak w warunkach polowych – dodał tonem, jakim mówi się: „Jak w kurorcie”.
– Do wojny najlepiej przystosowana jest ziemia – rzekł Podczufarow. – Przywykła. – I wracając do rozmowy zaczętej przez dowódcę pułku, dodał: – Co tam kucharza, dowództwo to nieraz babę potrafi człowiekowi odebrać.
W całym okopie żołnierze przekrzykiwali się, trzeszczały karabiny, terkotały krótkie serie z pepesz i cekaemów.
– Dowódca kompanii zginął, dowodzi politruk[8] Soszkin – wyjaśnił Podczufarow. – To jego schron.
– Jasne, jasne – pokiwał głową Bieriozkin, zajrzawszy przez półotwarte drzwi schronu.
Koło stanowiska cekaemów dopędził ich czerwonolicy, czarnobrewy politruk Soszkin i ponad potrzebę głośno wykrzykując poszczególne słowa, zameldował, że kompania prowadzi ogień, żeby przeszkodzić Niemcom w koncentracji do ataku na dom „sześć przez jeden”.
Bieriozkin wziął od niego lornetkę; wpatrywał się w krótkie rozbłyski strzałów, w płomienne języki, które moździerze wywalały z gardzieli.
– O, drugie okno na drugim piętrze, tam chyba rozgościł się strzelec wyborowy.
Ledwie powiedział te słowa, w oknie, na które wskazywał, błysnął ogieniek, świsnęła kula i uderzyła w ścianę okopu między głową Bieriozkina a głową Soszkina.
– Szczęściarz z was – zauważył Podczufarow.
– Kto tam wie, czy ze mnie szczęściarz – znów odparł Bieriozkin.
Podeszli okopem do wynalazku tutejszej kompanii: rusznica przeciwpancerna była umocowana lemieszami na kole wozu.
– Mamy tu kompanijną zenitówkę – pochwalił się sierżant o niespokojnych oczach i z zakurzoną szczeciną na brodzie.
– Czołg o sto metrów, koło domu z zielonym dachem! – krzyknął Bieriozkin takim głosem, jakim woła się na ćwiczeniach.
Sierżant szybko obrócił koło i długa lufa rusznicy nachyliła się ku ziemi.
– A u Dyrkina jeden żołnierz – powiedział Bieriozkin – dorobił do rusznicy snajperski celownik i przez dzień zniszczył trzy cekaemy.
Sierżant wzruszył ramionami.
– Dyrkin ma dobrze, siedzi na fabryce.
Poszli dalej okopem i Bieriozkin, kontynuując rozmowę, którą zaczął na samym początku obchodu, powiedział:
– Paczuszkę im wysłałem, bardzo dobrą. No i rozumiecie, żona nic nie pisze. Odpowiedzi jak nie ma, tak nie ma. Nawet nie wiem, czy paczka doszła, czy nie. A może są chore? W ewakuacji łatwo o nieszczęście.
Podczufarow nieoczekiwanie przypomniał sobie, jak to niegdyś wracali na wieś cieśle chodzący na zarobek do Moskwy i przynosili podarunki – żonom, dzieciom, starcom. Dla nich ciepło i urok domowego życia zawsze więcej były warte niż zgiełk i światła wielkiego miasta.
Po półgodzinie wrócili na stanowisko dowodzenia batalionu, ale Bieriozkin nie wszedł do piwnicy, tylko pożegnał się z Podczufarowem na dworze.
– Dajcie domowi „sześć przez jeden” wszelkie możliwe wsparcie – powiedział. – Nie podejmujcie prób dojścia do nich, my to zrobimy w nocy siłami pułku – po czym zaczął mówić o czym innym: – Teraz tak. Nie podoba mi się wasz stosunek do rannych. Na kwaterze macie kanapy, a ranni leżą na podłodze. Co jeszcze. Nie posłaliście po świeży chleb, a ludzie jedzą suchary. To dwa. Co jeszcze. Wasz politruk Soszkin był pijany w siwy dym. To trzy. Co jeszcze…
Podczufarow słuchał, zdumiewając się, jakim cudem dowódca pułku zdołał przejść wzdłuż linii obrony i wszystko zauważyć… Pomocnik dowódcy plutonu nosi niemieckie portki… Dowódca pierwszej kompanii ma dwa zegarki na ręku.
Bieriozkin rzekł pouczającym tonem:
– Niemcy będą atakować. Jasne?
Podszedł do fabryki, a Głuszkow, który zdążył tymczasem nabić obcas i zaszyć naderwany waciak, spytał:
– Wracamy do domu?
Bieriozkin nie odpowiedział, wydał polecenie Podczufarowowi:
– Zadzwońcie do komisarza pułku, powiedzcie mu, że poszedłem do Dyrkina, do trzeciego wydziału, do fabryki – po czym mrugnął i dodał: – I przyślijcie mi kapusty, bo dobra. W końcu ja też jestem dowódcą.
15
Nie było listów od Toli… Rano Ludmiła Nikołajewna wyprawiła matkę i męża do pracy, Nadię do szkoły. Pierwsza wychodziła matka, która pracowała jako chemiczka w laboratorium słynnej kazańskiej fabryki mydła. Mijając pokój zięcia, Aleksandra Władimirowna zazwyczaj powtarzała żart usłyszany od robotników w fabryce: „Lud chodzi do roboty na szóstą, słudzy ludu na dziewiątą”.
Po niej szła do szkoły Nadia, a raczej nie tyle szła, ile wybiegała galopem, bo nie sposób było jej zmusić, żeby wstała na czas – zrywała się z łóżka w ostatniej chwili, łapała pończochy, bluzkę, książki, zeszyty, połykała śniadanie, zachłystując się herbatą, a gdy zbiegała po schodach, jeszcze owijała się szalikiem i wkładała palto.
Po wyjściu Nadi, zanim do śniadania usiadł Wiktor Pawłowicz, czajnik zwykle już zdążył ostygnąć, trzeba więc go było stawiać na nowo.
Aleksandra Władimirowna złościła się, kiedy Nadia mówiła: „Byle wyrwać się czym prędzej z tej przeklętej dziury”. Wnuczka nie wiedziała, że Dierżawin mieszkał kiedyś w Kazaniu, że mieszkali tu też Aksakow, Tołstoj, Lenin, Zinin, Łobaczewski, że Maksym Gorki pracował kiedyś w tutejszej piekarni.
– Co za starcza obojętność – mówiła Aleksandra Władimirowna, i dziwnie słuchało się staruszki, robiącej taką wymówkę smarkuli.
Ludmiła widziała, że matka nadal interesuje się ludźmi, nową pracą. Ale chociaż zachwycała się jej energią duchową, to nie opuszczała jej myśl całkiem inna – jak matka w nieszczęściu może się interesować hydrogenizacją tłuszczów albo ulicami i muzeami w Kazaniu.
Dlatego kiedyś, gdy Sztrum powiedział do żony coś na temat młodego ducha Aleksandry Władimirowny, Ludmiła nie wytrzymała i wypaliła:
– U mamy to nie młodość, ale starczy egoizm.
– Babcia nie jest egoistką, tylko narodniczką – sprostowała Nadia i dodała: – Narodnicy to byli dobrzy ludzie; szkoda, że niezbyt mądrzy.
Wypowiadała swoje sądy kategorycznie i w zwięzłej formie, prawdopodobnie dlatego, że zawsze brakowało jej czasu. „Brrrednia” – mówiła, podkreślając „r”. Śledziła komunikaty СКАЧАТЬ