Życie i los. Василий Гроссман
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie i los - Василий Гроссман страница 22

Название: Życie i los

Автор: Василий Гроссман

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788373926684

isbn:

СКАЧАТЬ ich ewakuowano do Kazania, Nadia, jak wiele dzieci z zamożnych rodzin, nieznających przed wojną kłopotów materialnych czy aprowizacyjnych, wiele mówiła o kartkach, o zaletach i wadach sklepów przydziałowych, o przewagach oleju nad masłem, o wyższości cukru w kostkach nad miałkim, o walorach i niedostatkach kaszy jęczmiennej.

      – Wiesz co? – mówiła do matki. – Postanowiłam: dawaj mi od dzisiaj herbatę z miodem zamiast ze zgęszczonym mlekiem. Myślę, że dla mnie to zdrowsze, a tobie i tak wszystko jedno.

      Niekiedy robiła się ponura, do starszych odnosiła się niegrzecznie, mówiła z pogardliwym uśmiechem. Kiedyś w obecności matki odezwała się do ojca:

      – Głupi jesteś!

      Powiedziała to z taką złością, że Sztrum był kompletnie zaskoczony.

      Czasem matka widziała, jak Nadia płacze, czytając książkę. Uważała się za pechową, zacofaną istotę, skazaną na szare i ciężkie życie.

      – Nikt nie chce się ze mną przyjaźnić, jestem głupia, nikogo nie obchodzę – powiedziała kiedyś przy stole. – Nikt się ze mną nie ożeni, ukończę kursy farmaceutyczne i pojadę na wieś.

      – Na zapadłych wsiach nie ma aptek – zauważyła Aleksandra Władimirowna.

      – Co do zamążpójścia, twoja prognoza jest nazbyt ponura – orzekł Sztrum. – Wyładniałaś w ostatnim czasie.

      – Gwiżdżę na to – oświadczyła Nadia i popatrzyła na ojca ze złością.

      W nocy matka widziała, jak dziewczyna czytała wiersze, trzymając książkę w szczupłej, nagiej, wysuniętej spod kołdry ręce.

      Kiedyś Nadia przyniosła w torbie dwa kilo masła i dużą paczkę ryżu z akademickiego sklepu przydziałowego i powiedziała:

      – Ludzie, a między nimi ja, to łajdacy i świnie, że korzystają z czegoś takiego. Tato też w niegodny sposób wymienia talent na masło. Tak jakby słabe dzieci i chorzy, marnie wykształceni ludzie musieli głodować dlatego, że nie znają fizyki albo nie potrafią wykonać trzystu procent planu… A obżerać się masłem mogą tylko wybrani.

      Przy kolacji zażądała prowokacyjnie:

      – Mamo, daj mi podwójny miód i chleb; przecież rano zaspałam.

      Pod wieloma względami była podobna do ojca. Ludmiła Nikołajewna spostrzegła, że Wiktora Pawłowicza drażnią w córce akurat te cechy, które po nim odziedziczyła.

      Kiedyś Nadia, dokładnie naśladując ojcowską intonację, powiedziała o Postojewie:

      – Glista, beztalencie, cwaniak!

      Sztrum się oburzył:

      – Jakżeż ty, niedouczona smarkula, śmiesz tak mówić o akademiku?

      Ale Ludmiła pamiętała, że Wiktor, kiedy był studentem, o wielu akademickich znakomitościach mówił: „Zero, beztalencie, karierowicz, potrafi tylko mleć ozorem!”.

      Miała świadomość, że Nadi nie jest łatwo, że z powodu tak skomplikowanego, trudnego charakteru czuje się samotna.

      Po wyjściu córki pił herbatę Wiktor Pawłowicz. Łypiąc okiem, wciąż zerkał w książkę, łykał jedzenie, nie gryząc, robił głupie miny, palcami na ślepo, nie odrywając oczu od kartek, wymacywał szklankę, mówiąc: „Nalej mi, proszę, gorętszej herbaty”. Ludmiła Nikołajewna znała wszystkie jego gesty: to zaczynał drapać się w głowę, to odymał wargi, to krzywił się i dłubał w zębach, ona zaś mówiła wtedy:

      – Boże, Witia, kiedy ty wreszcie pójdziesz do dentysty?

      Wiedziała, że drapał się i wydymał usta, myśląc o swojej pracy, a wcale nie dlatego, że swędziała go głowa czy też nos. Była pewna, że jeśli powie: „Witia, nawet nie słuchasz, co do ciebie mówię”, on, nadal kierując wzrok w stronę książki, odpowie: „Wszystko słyszę i mogę powtórzyć: «Witia, kiedy wreszcie pójdziesz do dentysty?»”, i znowu łyknie herbaty, zrobi kwaśną minę schizofrenika, a wszystko to będzie znaczyło, że przeglądając pracę znajomego naukowca, w jednej kwestii się z nim zgadza, w innej znowu – nie. Potem długo będzie siedział bez ruchu, następnie zacznie kiwać głową, jakoś potulnie, ze starczym smętkiem – taki wyraz twarzy i oczu prawdopodobnie mają ludzie cierpiący na guz mózgu. I znowu Ludmiła Nikołajewna będzie wiedziała: Sztrum myśli o matce.

      Kiedy więc pił herbatę, myślał o swojej pracy i postękiwał, ogarnięty smutkiem, Ludmiła Nikołajewna patrzyła na oczy, które całowała. Patrzyła na kędzierzawe włosy, które gładziła, na usta, które ją całowały, na rzęsy, brwi, na ręce o krótkich, dosyć słabych palcach, u których obcinała paznokcie, przygadując: „Och, mój ty flejtuchu”.

      Wiedziała o nim wszystko – wiedziała, że przed snem czyta książki dla dzieci, wiedziała, jak wygląda jego twarz, kiedy idzie myć zęby, znała jego dźwięczny, lekko drżący głos, kiedy ubrany w odświętny garnitur zaczynał wykład o promieniowaniu jądrowym. Wiedziała, że lubi barszcz ukraiński z fasolą, wiedziała, jak po cichutku jęczy przez sen, kiedy przewraca się z boku na bok. Wiedziała, jak szybko ściera obcas w lewym bucie i brudzi rękawy podkoszulków; wiedziała, że lubi spać na dwóch poduszkach; wiedziała, że w głębi ducha się boi, kiedy przechodzi przez place w mieście, wiedziała, jak pachnie jego skóra, jaki kształt mają dziury w jego skarpetkach. Wiedziała, jak śpiewa, kiedy jest głodny i czeka na obiad, jak wyglądają paznokcie na wielkich palcach jego stóp, znała zdrobnienie, jakim nazywała go matka, kiedy miał dwa lata; znała jego szurający chód; znała imiona dzieci, które się z nim biły, kiedy chodził do starszej klasy przygotowawczej. Wiedziała, jakim jest kpiarzem, jak ma w zwyczaju drażnić się z Tolą, Nadią, kolegami. Nawet teraz, gdy prawie zawsze był w podłym nastroju, irytował ją, kpiąc z jej przyjaciółki Marii Iwanowny Sokołow, że jest nieoczytana i kiedyś w rozmowie pomyliła Balzaca z Flaubertem.

      Drażnić Ludmiłę umiał po mistrzowsku, a ona zawsze wpadała w złość i zaciekle, na serio broniła przyjaciółki:

      – Ty zawsze wyśmiewasz się z ludzi, którzy są mi bliscy. Maszeńka ma bezbłędny gust, nie musi dużo czytać, bo i tak zawsze właściwie ocenia książkę.

      – Jasne, jasne – odpowiadał. – Myśli, że Maksa i Moryca napisał Anatol France.

      Wiedziała, że kocha muzykę, znała jego poglądy polityczne. Widziała kiedyś, jak płacze, jak w złości podarł na sobie koszulę; zaplątał się wtedy w kalesony i skakał na jednej nodze w jej, Ludmiły, kierunku, gotów przyłożyć żonie pięścią. Znała jego szorstką, śmiałą bezpośredniość, znała jego chwile natchnienia; widziała kiedyś, jak recytuje wiersze; widziała, jak pije ziółka na przeczyszczenie.

      Czuła, że mąż jest teraz na nią obrażony, chociaż w ich stosunkach niby nic się nie zmieniło. Ale zmiana zaszła i wyrażała się w określony sposób – przestał z nią rozmawiać o swojej pracy. Mówił o listach od wybitnych uczonych, o ograniczeniach przydziałowych. Poruszał czasem sprawy dotyczące instytutu, laboratorium, opowiadał o współpracownikach: że omawiał z nimi plan pracy, że Sawostjanow przyszedł do zakładu po nocnej pijatyce i zasnął, że laborantki gotowały kartofle w ciągu wentylacyjnym, że Markow СКАЧАТЬ