Название: Kroniki Nicci
Автор: Terry Goodkind
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
Серия: Fantasy
isbn: 9788381887175
isbn:
W mrokach poza miastem odnalazła jego trop i gdy tylko się zorientowała, w jakim kierunku udał się Maxim, pognała za nim przez otwartą trawiastą równinę ku wzgórzom na południu.
Maxim zawsze był pełen rezerwy, leniwy i rozpieszczany przez wzgląd na swoją pozycję w Ildakarze. Adessa, ze zmysłami wyostrzonymi magią życia, z łatwością dostrzegała połamane źdźbła trawy, skłębione zielsko, chwytała woń przechodzącego. Maxim nie zdawał sobie sprawy, iloma olejkami i perfumami był skropiony. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, otoczony zapachami miasta, lecz teraz zostawiał za sobą woń, którą Adessa bez trudu wyczuwała.
Tuż przed świtem wśród wzgórz na południe od miasta natrafiła na widoczny znak na zboczu – miejsce, które Maxim oczyścił z trawy do gołej ziemi. Wódz-czarodziej wyrył sztyletem wzór skomplikowanego zaklęcia. Adessa wpatrywała się w narys, ale nie potrafiła rozpoznać, jaki to czar. Jednakże utrzymujące się mrowienie świadczyło, że to potężne zaklęcie.
Uklękła i dotknęła wilgotnych grudek ziemi wzdłuż głównych linii i przyjrzała się czerwono-czarnym śladom na opuszkach palców. To nie było tylko błoto, lecz ziemia zmieszana z krwią. Nie widząc w pobliżu zwłok człowieka lub zwierzęcia, uświadomiła sobie, że Maxim musiał do tego czaru przelać własną krew. Krew czarodzieja miała potężną moc. Ciekawa była, jakie zaklęcie rzucił.
Mając się na baczności, rozejrzała się wokół, nasłuchując odgłosów przedświtu – nieustannego szumu wiatru i szelestu traw, istot grasujących w ostatniej godzinie nocy. Czy Maxim wiedział, że go tropi? Czy rzucił czar kamuflujący, żeby ją zmylić? Nie, to było jakieś inne zaklęcie.
Czary Maxima nie miały dla niej znaczenia. Ważne było tylko pochwycenie go i zabicie. Widziała trop wiodący od krwawego narysu zaklęcia ku południu, na wzgórza na wypiętrzeniu nad rzeką Killraven. Zrozumiała, że kieruje się ku moczarom rozciągającym się całe mile w dolnym biegu rzeki.
Twarz Adessy zastygła w wyrazie zaciętej determinacji. Może myślał, że tam się ukryje. Nie dopuści do tego.
W pradawnych czasach rzeka Killraven była jedną z głównych dróg wodnych Starego Świata. Ildakar był początkowo rzecznym portem, tętniącym życiem ośrodkiem handlowym, do którego płynęły towary z górskich miejscowości w górze rzeki oraz z estuarium uchodzącego do morza na południu.
W czasie wojen czarodziejów, przed trzema tysiącami lat, oraz podczas wojny piętnaście wieków później czarodzieje Ildakaru bronili swojego miasta, zmieniając rzeźbę krajobrazu. Wypiętrzyli ziemię w niezdobyte urwiska wznoszące się wysoko ponad rzeką; Killraven zalała niziny, tworząc zdradzieckie bagniska – kolejną ochronę. Członkowie dumy z tamtych czasów nie zastanawiali się nad skutkami swoich działań. Woda zalała i zniszczyła wiele miejscowości, ale Ildakar był bezpieczny, chroniony przed wrogami.
Adessa przez dwa dni tropiła Maxima; trzymała się linii wzgórz, a wypiętrzenie stopniowo opadało ku rzece. Zostawiła Ildakar daleko za sobą, idąc śladem swojej „zwierzyny”. Próżniaczy wódz-czarodziej utrzymywał zadziwiająco dobre tempo.
Na zalanych nizinach, pełnych powykrzywianych, karłowatych drzew wczepionych w muł, trudniej jej było iść tropem Maxima. Szła po zbitych kępach traw, niewielkich wysepkach twardego gruntu pośród grząskich kałuż. Początkowo dróżka była wyraźna i Adessa widziała, którędy przeszedł Maxim, lecz wkrótce miała do wyboru tysiące możliwości; krok w lewo lub w prawo, ponad tym lub tamtym bajorkiem. Czuła dreszcz radości, znajdując głęboki odcisk stopy w błocie, tam gdzie wódz-czarodziej się potknął.
Moczary parowały, okolica robiła się coraz bardziej złowroga. Srebrzyste sieci rozpięte pomiędzy konarami były wystarczająco duże, żeby pochwycić ważki, ćmy o skórzastych skrzydłach, a nawet małe ptaki. Przyczajone okrągławe pająki rozmiarów jabłka wisiały niczym czarne owoce. Jeden z nich spadł na nagie ramię Adessy, zgniotła go dłonią, wyciskając posokę, i zmiotła z siebie cienkie drgające odnóża. Zastanawiała się, jak zdoła tu przeżyć wódz-czarodziej. Wściekłaby się, gdyby któryś z bagiennych potworów zabił Maxima, zanim ona zdąży go dopaść.
Uparcie go ścigała, wypatrując jego śladów, nim bagno zdoła je zatrzeć. Na ponad dzień zgubiła trop i musiała się cofnąć po niknących odciskach własnych stóp, wypatrując jakiegoś śladu. Przeczesywała zbite kępy traw na pagórkach, szukała wśród korzeni gruzłowatych drzew, przedzierała się przez pnącza i wysokie, ostre jak brzytwa trawy, brnęła przez błocko, szukając jakiegokolwiek śladu Maxima. Wódz-czarodziej zniknął.
Początkowo nie traciła nadziei, ale po wielogodzinnym bezskutecznym krążeniu po różnych szlakach zaczęła wpadać w rozpacz. Nie ośmieliłaby się wrócić do władczyni Thory bez głowy Maxima. Powiększyła obszar poszukiwań, przystawała, żeby się zastanowić, wytężała wszystkie zmysły, wypatrując najdrobniejszego śladu pozostawionego przez wodza-czarodzieja. Maxim był słaby i niedoświadczony, nie mogła dopuścić, żeby ją pokonał. Nie mogła.
Twarz miała upaćkaną błotem, krótkie ciemne włosy zlepione potem. Przeciskała się przez zarośla, rozcinając sztyletem pajęcze sieci. Kiedy wydostała się na otwartą przestrzeń, trafiła na bagiennego smoka.
Groźny, pokryty łuskami gad przywarł do ziemi. Miał kolczaste wyrostki wzdłuż kręgosłupa, podłużny pysk pełen zębisk mogących miażdżyć kości ofiary i wyrywać mięso. Łeb miał uniesiony, paszczę otwartą, wąskie ślepia mętne – zmienione w kamień.
Potwór został spetryfikowany. Pewnie próbował atakować Maxima i ten rzucił swój czar. Bagienny smok stał w trawie i błocie niczym groźnie wyglądający posąg.
Adessa się uśmiechnęła. Znowu była na tropie. Kamienny smok napominał, że właśnie takie stwory może spotkać na bagnach – ale się nie bała. Jako morazeth była tutaj najgroźniejszą istotą.
Wyostrzyła zmysły i podjęła trop. Teraz wiedziała, dokąd ma iść. Kontynuowała pościg.
ROZDZIAŁ 6
Generałowi Utrosowi zostało tylko najbardziej podstawowe wyposażenie, lecz miał niewyczerpane ludzkie zasoby, a jego żołnierze z absolutnym oddaniem wypełniali polecenia. Nie marnował czasu.
W ciągu pierwszego dnia po wybudzeniu – chociaż zdezorientowana armia wciąż nie otrząsnęła się z oszołomienia – Enoch wysłał ekipy na wzgórza, żeby toporami naścinały drzew, oczyściły z gałęzi i przywlokły na równinę; tutaj obrobiono je na belki. Żołnierze z ogromnym wysiłkiem zbudowali z nich pomieszczenia dla dowódców; największe dla generała Utrosa i jego czarodziejek-bliźniaczek. Wznieśli drewniane budowle o solidnych ścianach z belek spojonych mułem i dachach z cienkich, splecionych długimi trawami gałęzi.
Chociaż żołnierze byli dziwnie odrętwiali i niewrażliwi na ziąb, jaki panował od minionej nocy, Utros nalegał na zbudowanie obozu. Było to głównie symboliczne działanie, ale jego wojownicy mogli się na tym skupić.
Jego kwatera pośrodku równiny była prostokątnym budynkiem o wysokim dachu, rozjaśnionym przez dzienne światło wpadające przez otwarte okna oraz przez koksowniki, w których tlił się ogień. Prowizoryczny budynek nie był tak wygodny jak dawny luksusowo wyposażony namiot, ale Utros, walczący dla Żelaznego Kła w rozmaitych trudnych warunkach, był przyzwyczajony do niewygód. To mu wystarczało.
Siedział СКАЧАТЬ