Kroniki Nicci. Terry Goodkind
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kroniki Nicci - Terry Goodkind страница 5

Название: Kroniki Nicci

Автор: Terry Goodkind

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788381887175

isbn:

СКАЧАТЬ wiadomo, jak długo niczego nie doświadczał, nie był świadomy przemijania czasu.

      Moment później jasne popołudnie zmieniło się nagle w mrok przedświtu. Przez chwilę myślał, że oślepł. Wokół niego rozlegało się trzeszczenie, jakby lód pękał na stawie. W uszach mu dzwoniło, jakby uwięzione w umyśle myśli wszystkie naraz wyrwały się na swobodę.

      Utros się przekonał, że nadal patrzy na Ildakar, lecz szczegóły się zmieniły. Światła miasta jaśniały, gasząc gwiazdy na niebie, lecz na wschodzie, wprost przed nim, różowiał brzask.

      Zanim się poruszył, jego umysł szukał możliwości i wyjaśnień. Generał nie podejmował pochopnych, nieprzemyślanych działań. Miał największą i najlepiej wyekwipowaną armię świata i już podbił dla Żelaznego Kła większość kontynentu; ale to jego umysł był największym atutem tej armii.

      Powietrze było o wiele cieplejsze niż tamtego chłodnego popołudnia, chwilę temu. To nie była rześka zima, najwyżej wczesna jesień; co oznaczało, że minęła większość roku. Jak to się mogło stać? Trawy wokół niego były zbrązowiałe i suche, ale bujne – a tak zwyczajnie nie mogło być. Jego ogromna oblężnicza armia stratowała całą równinę do gołej ziemi.

      Utros postąpił krok i natychmiast poczuł nienaturalną twardość skóry, sztywność ramion, szyi, twarzy. Jego ciało, zawsze tak silne i zwinne, sprawiało wrażenie zbyt długo niesmarowanej tarczy szlifierskiej. Popatrzył na ręce i dziwnie zmatowiałe miedziane osłony przegubów, naznaczone płomieniem Kurgana. Skóra miała kredowy odcień. Badawczo dźgnął palcem bicepsy – stwierdził, że skóra jest twardsza, jak częściowo stwardniała glina. Czuł nacisk palców, lecz zniknęła wrażliwość skóry. Poruszył ręką, poczuł, jak łokieć opornie się zgina. Mięśnie wybrzuszyły się niczym głazy.

      Dotknął twarzy – wyczuł gęstą brodę, kwadratową szczękę, spory dołek w podbródku, którego nawet zarost nie zasłaniał. Przesunął palcami po gładkiej bliźnie po oparzeniu przecinającej lewą stronę twarzy – już nie bolała. Pamiętał, że kiedy srebrzysty smok uciekał, niszcząc połowę obozu, poparzył go swoim żrącym ogniem. Teraz blizna była gładka, mniej wrażliwa niż przedtem.

      Utros słyszał wokół siebie zdumione westchnienia, pytające pomruki, przeradzające się w krzyk. Odwrócił się, żeby spojrzeć na obóz, i stwierdził, że ten… zniknął!

      Wokół kręciły się tysiące żołnierzy. Wcześniej byli odpowiednio rozlokowani: straże, reszta zgrupowana kompaniami. Na równinie stały tysiące namiotów, wozy, konie, ogrodzenia, płonęły ogniska.

      A teraz… wszystko to zniknęło.

      Pamiętał swój wielki namiot, jaskrawe i wyzywające proporce Żelaznego Kła, wielkie zapasy ziarna, namioty zbrojmistrzów, punkty ostrzenia mieczy, wytwórców strzał. Wszystko zniknęło. Pozostali sami żołnierze, bladzi i odrętwiali, wciąż w zbrojach, trzymający miecze i tarcze. Trochę koni wałęsało się samopas, ich zagrody zniknęły.

      – Na Opiekuna i duchy – mruknął pod nosem. – Co się nam przytrafiło?

      Zdezorientowane wojsko przypominało chmarę kłębiących się komarów. Generał mocno się skoncentrował, jak w transie. Skupiając się, mógł wyciszyć odgłosy obozu. Wątpił, żeby ktokolwiek w armii wiedział więcej od niego, a musiał zrozumieć, co się stało.

      Utros zrobił parę kroków. Ciało dalej było częściowo skamieniałe, nie stało się znowu całkiem elastyczne. Wciąż był w skórzanej kamizeli, wzmocnionej kwadratowymi metalowymi płytkami, oraz w budzącym grozę hełmie przyozdobionym rogami potwornego byka, którego nasłał na nich Ildakar. Przypomniał sobie dzień, w którym monstrum grasowało o obozie, siejąc zamęt. Własnoręcznie zabił potwora i odciął mu rogi jako trofeum.

      Spojrzał na swoje dwie wiotkie czarodziejki, równie otumanione jak on. Ava i Ruva były zgrabne i smukłe, ich błękitne szaty ciasno opinały wąskie talie, uwydatniając obfity biust. Bliźniaczki wyglądały identycznie, lecz Utros znał je równie dobrze jak własne dłonie, którymi badał każdy cal ich ciał. Dawały mu siłę, ale nie seks.

      Teraz potrzebował owej siły.

      Ava i Ruva były blade, skórę miały chłodniejszą niż umarli. Obie były całkiem bezwłose – z własnego wyboru; ostrymi jak brzytwa nożami goliły głowy, brwi, a nawet kępkę pomiędzy nogami. Dbały o siebie nawzajem. Kiedyś malowały swoją mleczną skórę w zawijasy i wzory pomagające kanalizować dar, który posiadały.

      Kobiety popatrzyły na siebie w coraz jaśniejszym brzasku, a potem zwróciły się ku Utrosowi z pytającymi minami. Podszedł do nich bez słowa, a one owinęły się wokół niego, przywarły do niego ciałami. Poczuł, jak narasta ich zespolona siła.

      W obozie nasilała się dezorientacja. Utros powiedział do swoich czarodziejek:

      – Musimy się dowiedzieć, co się stało. – Jękliwe okrzyki stawały się niespokojne i pełne strachu. – Powinienem powiedzieć coś żołnierzom.

      – Będziemy musieli skłamać, bo nic nie wiemy – odpowiedziała Ruva. – Na razie.

      Ava była innego zdania.

      – Wiemy, że to było zaklęcie, i to potężne. I możemy być pewni, że rzucili je czarodzieje Ildakaru.

      Ruva dotknęła twarzy generała, przesunęła dłonią po jego brodzie i naznaczonym blizną policzku. Wyglądało to na czułą pieszczotę, lecz ona badała. Ava zrobiła to samo z siostrą.

      – Kamień. Zaklęto nas w kamień.

      – I odczarowano – dopowiedziała Ruva.

      – Nie do końca. Jesteśmy ciałem i krwią, ale stwardnienie nie całkiem ustąpiło.

      Utros spojrzał gniewnie na otoczone murami miasto podświetlane przez wschodzące słońce. Szok zmieniał się w zalew pytań; dostrzegł w Ildakarze subtelne zmiany. Niektóre budynki za murami były spalone; smużki tłustego dymu plamiły niebo.

      – Ich czarodzieje zaklęciem zmienili nas w kamień – powiedział. – Lecz moc potrzebna do unieruchomienia tylu tysięcy wojowników wykracza poza moje zrozumienie. – Wskazał ku miastu wypiętrzonemu ponad rzekę. – Spójrzcie na dzisiejszy Ildakar. Coś się tam stało. Te pożary… może wybuchła tam wojna domowa.

      – Czyżby to nas przebudziło? – zapytała Ruva.

      – Może czarodziej, który rzucił czar petryfikacji, nie żyje i zaklęcie zanikło – odparła Ava.

      Przednie szeregi armii, oszołomione, lecz zdesperowane, ruszyły i rzuciły się na mury i bramy, w daremnym, wydawałoby się, wysiłku.

      – Są rozgniewani – powiedziała Ruva.

      – I niech tacy będą – stwierdził Utros.

      Jego ludzie byli tak znakomicie wyszkoleni, że nawet śpiąc, mogli przypuścić szturm. Kiedy instynktownie ruszyli ku murom, Utros wiedział, że ten atak jest bezcelowy, ale nie zamierzał ich powstrzymywać. Nie lubił niezaplanowanych działań, lecz ten wypad zajmie ich na pewien czas, a jemu pozwoli podjąć decyzję, co robić dalej. СКАЧАТЬ