Kroniki Nicci. Terry Goodkind
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kroniki Nicci - Terry Goodkind страница 13

Название: Kroniki Nicci

Автор: Terry Goodkind

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788381887175

isbn:

СКАЧАТЬ trenujemy, żeby walczyć dla rozrywki szlachetnie urodzonych. Nikt z nas. Chcę, żebyście to zrozumieli. – Powiódł wzrokiem po wojownikach. – Lecz musicie być gotowi do walki z armią pod murami. To nasz prawdziwy wróg.

      – Jasne, chłopaczku – powiedziała z kpiącym uśmiechem Lila. – Uważasz, że walka z tymi pradawnymi żołnierzami będzie łatwiejsza niż pojedynek na arenie? Nie bądź śmieszny. Walka na śmierć i życie to zawsze walka na śmierć i życie, czy to na piachu areny, czy na polu bitwy. Chcę, żebyście nabrali umiejętności pozwalających ujść z życiem.

      Pozostałe morazeth rozprostowały ramiona, uniosły broń i spojrzały na przeciwników. Lila mówiła dalej:

      – Ja i moje siostry damy dziś z siebie wszystko, żeby wam pomóc zachować życie w prawdziwej wojnie. Tych paru, co natychmiast padnie w walce, na nic by się nie przydało naszemu miastu. – Popatrzyła na Bannona. Reszta wojowników niespokojnie przestępowała z nogi na nogę. – I życzę sobie, żebyś przeżył, chłopczyku. Ogromnie bym się rozczarowała, gdybyś za szybko padł.

      – Ja też – powiedział Bannon całkiem serio.

      Uniósł Niepokonanego i machnął nim, żeby rozluźnić ramiona. Był chłopakiem z farmy, pracował na polach kapusty; jego ojciec był zgorzkniałym pijakiem i nie potrafił panować nad swoją agresją. Tłukł Bannona, ale najbardziej się wyżywał na swojej żonie; w końcu zatłukł ją na śmierć, kiedy Bannona nie było w domu i nie miał kto go powstrzymać. Ojca powieszono za tę zbrodnię, ale Bannonowi nie dało to satysfakcji.

      Poczuł w sobie mrok; napiął mięśnie, mocniej uchwycił rękojeść miecza. Nie dbał o zimne morazeth czy wojowników walczących na arenie, bo to była ich robota. Zapałał gniewem na myśl o tym, jak bardzo chciał zabić ojca i że nie zdołał ocalić matki. Ugiął kolana, ciął klingą powietrze, pozwalając agresji buzować, ale nie dopuszczając, żeby się zmieniła w nieopanowaną furię. Niekiedy w ogniu walki Bannon miał tendencję do wpadania w krwawy szał i zapominania, gdzie jest; po prostu walczył i zabijał, dopiero po długim czasie wracał do siebie. Teraz panował nad gniewem, wyobrażając sobie, że staje naprzeciwko olbrzymiej pradawnej armii za murami.

      Nie miał pojęcia, jak zdołają zrobić choć niewielki wyłom w wojskach oblężniczych, nawet jeśli setki wojowników dołączą do straży miejskiej.

      O jego klingę uderzyła inna, wytrącając go z myśli, i instynktownie uniósł miecz w obronnym geście. Lila mocno uderzyła mieczem, trafiając w rękojeść tuż pod ostrzem Bannona, uważając jednak, żeby go nie zranić. Chłopak się cofnął, ugiął kolana w postawie.

      – Nie byłem przygotowany.

      Roześmiała się.

      – Myślisz, że generał Utros wyśle uprzejme pisemko, że zamierza cię zaatakować? – Znowu ruszyła, biorąc zamach mieczem i strzelając z bicza.

      Bannon nie mógł sobie pozwolić na roztargnienie. Odparł jej atak, zablokował miecz i zanurkował pod biczem. Oświetlona pochodnią grota była spora, mieli dużo miejsca. Lila i Bannon walczyli w pobliżu jednego z płytszych dołów. Pięć stóp poniżej dno pokrywał piach zmieszany z popiołem, żeby wchłaniać przelaną krew.

      – Musimy zostawić tamtym pole do walki, chłopczyku – powiedziała Lila, a potem podniosła głos: – Walczcie z moimi siostrami! I ze sobą nawzajem! Jakbyście się bili na śmierć i życie, bo wasze przetrwanie może zależeć od tego, czego się nauczycie od nas i od siebie. Kedra! Thorn! Lyesse! Wyznaczcie przeciwników.

      Morazeth rozdzielały ludzi. Bannon popatrzył na gładkie ściany dołu.

      – Nie wydaje mi się…

      Lila uderzyła go barkiem, spychając w tył. Potknął się, próbował odzyskać równowagę, ale skoczyła na niego i zepchnęła go do dołu. Obydwoje ciężko wylądowali na miękkim piachu; kobieta znalazła się na jego piersi, dociskała go do ziemi. Zrzucił ją, przyjął bojową postawę. Lila przetoczyła się i roześmiała.

      – Musisz się bardziej postarać, chłopczyku, jeśli chcesz dzisiaj dostać ode mnie nagrodę.

      – To żadna nagroda. – Przypomniał sobie te wszystkie chwile, kiedy rościła sobie prawa do jego ciała, podporządkowując je sobie odrobiną łagodności i nienasyconą żądzą, na którą musiało zareagować. – Teraz jestem wolny. Nie jestem twoją zabaweczką. Nie jestem twoim jeńcem.

      – Wolność robi z ciebie uparciucha – odparowała. – Rozczarowujesz mnie. A ja nie lubię, jak ktoś mnie rozczarowuje. – Zaatakowała, wywijając młyńca mieczem i smagając biczem.

      Bannon skupił się na parowaniu jej ciosów.

      Powyżej, w głównych pieczarach, Genda, Ricia, Marla i pozostałe morazeth ruszyły na swoich przeciwników. Krzyki odbijały się echem od chropowatych kamiennych ścian, niosły tunelami. W uszach Bannona brzmiało to jak odgłosy prawdziwej wojny, lecz wiedział, że to tylko ćwiczenia. Chociaż morazeth były bezlitosne i agresywne wobec swoich podopiecznych, pojmował, że wszyscy mają ten sam cel – obronę Ildakaru.

      – Słodka Matko Morza – wysapał, kiedy Lila znowu się na niego rzuciła.

      Wzmógł tempo, zepchnął ją w tył, zadał potężny cios, od którego zadygotał jej krótki miecz; ona smagnęła biczem, starając się go trafić, lecz na tak małą odległość długi bicz był bezużyteczny. Wyciągnął rękę, złapał za szamerowaną skórę i mocno szarpnął – Lila potknęła się, poleciała na niego. Błyskawicznie złapał ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie jeszcze bliżej. Przycisnęła twarz do jego twarzy, uśmiechając się.

      – Teraz mnie chcesz? Próbujesz wziąć mnie tutaj, na piachu? To by było zabawne. Może nawet ci pozwolę. Dobrze się dzisiaj spisałeś.

      Odepchnął ją.

      – Znęcałaś się nade mną. Maltretowałaś mnie. Jak możesz myśleć, że byliśmy kochankami?

      Speszyła się.

      – Szkoliłam cię, jak mi nakazano. Uczyłam cię tego, co powinieneś umieć, i zrobiłam z ciebie wojownika o wiele lepszego, niż kiedykolwiek byłeś. Ocaliłam ci życie, a przynajmniej je przedłużyłam. Jak możesz mieć o to żal?

      Zirytował się.

      – Mam żal o to, że mnie uwięziono i zmuszano do walki. Nigdy nie należałem do Ildakaru. Po prostu chciałem uratować Iana. Był moim przyjacielem, a wy go zdeprawowaliście, sprawiliście, że zapomniał o swoim życiu.

      – Był czempionem. – Lila była skonsternowana. – Podziwialiśmy go. Adessa nawet wzięła go na kochanka. Mogła począć jego dziecko. Czegóż więcej może chcieć mężczyzna?

      – Czegóż więcej? – Bannon splunął na piach i cofnął się, wciąż unosząc miecz. – Chciałem sam podejmować decyzje. Nie chciałem walczyć na arenie. Nie chciałem, żebyś mnie szkoliła.

      Popatrzyła na jego miecz, na umięśnione ramiona, smukłe i silne ciało.

      – Powinieneś mi za to dziękować. Czemu masz mi to za złe?

      Ciężko СКАЧАТЬ