Название: Kroniki Nicci
Автор: Terry Goodkind
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
Серия: Fantasy
isbn: 9788381887175
isbn:
– Nie zabijaj jeszcze ojca – powiedział zupełnie nie na temat obcym głosem. – Pozwól, że ci powiem, kiedy przyjdzie czas. Będę wiedzieć.
Grieve się nie odezwał, wpatrzony w ślepą rybaczkę; twierdziła, że nic nie słyszała. Do tej pory nigdy nie myślał o zabiciu ojca. Rządzenie wyspami wydawało się odległą przyszłością, ale Chalk wydawał się tego całkiem pewien. Grieve poczuł gęsią skórkę na plecach i ramionach. Uwierzył, że Chalk będzie wiedział i mu powie.
I tak się stało.
W miarę upływu lat odwiedził setkę wysp tworzących archipelag Norukaich, a także wybrzeże, które rabowali i ogałacali z zasobów. Zmuszali niewolników do wycinania lasów, pozostawiając gołe stoki, oraz do drążenia gór w poszukiwaniu żelaza, złota i srebra. Lecz Grieve zawsze chciał więcej. I teraz zamierzał to zdobyć.
Zgodził się z przepowiednią szamana i oceną Ildakaru przez kapitana Kora. Jeżeli zdobędą legendarne miasto, wbiją nóż w serce Starego Świata. Stamtąd będą mogli się rozprzestrzenić we wszystkich kierunkach: w dół i w górę rzeki Killraven, zablokować estuarium, ruszyć wybrzeżem ku Tanimurze i dalej.
Tysiące lat temu plemiona Norukaich były dzikie i groźne. Toczyli niezliczone wojny międzyplemienne, pozostawiając po sobie spustoszenie i rozpacz. Lecz nie byli na tyle zorganizowani, żeby nie dało się ich pokonać. Kiedy powstało potężne imperium Sulachana, plemiona wybijano, bo nie można ich było kontrolować. Nie chcieli przysiąc lojalności Sulachanowi i imperator rozkazał wytępić cały naród. Jego wojska zepchnęły Norukaich na morze, i wycofali się na niezliczone dające się obronić wyspy. Straty po obu stronach były ogromne.
W miarę upływu wieków Norukai znowu stali się potężni i powoli wywierali pomstę. Lecz zbyt powoli.
Owa niecierpliwość była jednym z powodów, które skłoniły Grieve’a do obalenia króla Sterna. I teraz czaszka ojca, objedzona do czysta przez ryby, tkwiła jako główna atrakcja w akwarium Chalka, gdzie trzymał swoje ulubione okazy, w komnacie tronowej.
Grieve i Chalk się zaprzyjaźnili; albinos-szaman był szczerze oddany swojemu wybawcy. Grieve zabił dziewięciu gburowatych wojowników, którzy popełnili błąd, wyśmiewając się z dziwnego młodzieńca, i potem reszta zostawiła Chalka w spokoju, okazując niechętny respekt Grieve’wowi, a może i dziwacznemu szamanowi.
Król z uporem nie zabierał Chalka na wyprawy, chociaż doceniał wizje szamana. Chalk nie był wojownikiem, a Grieve wiedział, że żywe mięso bywa groźne. Ilekroć król wracał do domu, poznaczony bliznami po bitewnych ranach, jego przyjaciel nie posiadał się z radości.
Pewnego razu, przed zwyczajnym wypadem, szaman był nie wiadomo czemu przerażony. Grieve zamierzał towarzyszyć czterem okrętom płynącym na południe, żeby napaść na górniczą osadę, której nie rabowali od piętnastu lat. Dzieci, które pozostawili tam przy życiu, powinny być już dorosłe, ludzie rozleniwieni i wzbogaceni. To powinna być zwyczajna wyprawa, ale Chalk błagał Grieve’a, żeby nie płynął. Nie chciał wyjaśnić dlaczego, był tylko coraz bardziej przerażony, głos miał coraz piskliwszy.
– Nie płyń! Nie płyń!
Grieve nigdy by się nie przyznał, że się wystraszył, lecz naleganie Chalka zmroziło mu krew w żyłach. Norukai byli zdumieni, że się wycofał, ale nie musiał się im tłumaczyć. Kiedy jedna z najokrutniejszych wojowniczek, Atta, śmiała się za głośno i zbyt mocno naciskała na niego, złamał jej nos i strzaskał kość policzkową – rany były tak poważne, że i ona musiała zostać.
A potem potężny sztorm zatopił piracką wyprawę. Trzy statki zatonęły od razu, a ostatni próbował dotrzeć do domu, lecz zaatakowali go podstępni selka. Podmorskie istoty rozdarły statek na strzępy; we wraku znaleziono tylko trzech ocaleńców. Gdyby Grieve popłynął, nie uszedłby z życiem.
Od tej pory zawsze słuchał Chalka, nawet jeżeli nie rozumiał jego zagadkowych przepowiedni.
Na przystani zabrzmiał żelazny dzwon; dźwięk poniósł się echem wśród klifów, głośniejszy niż ryk oceanu i świst wichru. Sześć wężowych statków postawiło ciemne żagle i rzuciło pogodowe zaklęcia, żeby złapać wiatr. Muskularni Norukai pracowali wiosłami, wyprowadzając statki, niczym noże, z wąskiego, chronionego portu. Żelazne dzwony nie milkły.
– Renda Bay! Renda Bay! – Chalk znowu podbiegł do Grieve’a. – Planuj dla Ildakaru i całego świata, mój Grieve, królu Grieve! Wszyscy rozpaczają!
– Buduję flotę – odparł. – Nie wyruszymy, póki nasi wojownicy nie będą gotowi. Nasza flota będzie ławicą rekinów.
Kiedy okręty Kora oddaliły się od głównej wyspy, Grieve osłonił oczy i spojrzał ponad wodą na zasnute mgłą, rozsiane po morzu wysepki, z niemal nieżeglownymi przesmykami przez rafy. Po zawietrznej stronie wysp znajdowały się długie doki, gdzie budowano kolejne okręty mające zasilić flotę wężowych statków. Grieve rozkazał, żeby najbliższą część kontynentu ogołocono z drewna: najwyższe drzewa na maszty, inne na deski kadłubów. Powstawały budzące grozę wężowe okręty, całe dziesiątki.
Każda wyspa miała własnego mistrza snycerki i uzdolnionych rzemieślników rzeźbiących charakterystyczne galiony, jedyne w swoim rodzaju przedstawienia boga-węża; jeden wielki okręt na każdą dużą wyspę. W ostatnich dwóch tygodniach już ukończono trzydzieści wojennych okrętów; pięćdziesiąt następnych było w budowie, a dziesiątki kolejnych w planach. Ze szczytu Bastionu Grieve słyszał odgłosy odległej pracy – to budowniczowie korzystali z dobrej pogody.
Król Stern czekał zbyt długo, żeby wypowiedzieć wojnę stałemu lądowi, i młody Grieve stracił cierpliwość. Nie zawahał się, kiedy Chalk mu powiedział, że już czas. Rzucił wyzwanie ojcu i go zabił. Stern nie poprowadził Norukaich do chwały, która się im należała, lecz Grieve mógł to uczynić.
Kiedy przyglądał się ponad wodą swojej wielkiej i rozrastającej się flocie, wiedział, że to kwestia czasu.
– Wszyscy rozpaczają – mruknął pod nosem, a Chalk się uśmiechnął.
ROZDZIAŁ 15
W ciemnej kwaterze generał Utros rozmyślał; zmagał się z niedowierzaniem i zarazem straszliwą pewnością. Słońce schowało się za górami na zachodzie, po stronie Kol Adair, ale Utros i tak zamknął okiennice, zanim jeszcze zapadł mrok. W ciemnym i dusznym pomieszczeniu Ava i Ruva podsyciły żar w koksownikach i cienie rozjaśnił pomarańczowy ogień, rozeszła się cierpka woń ziół. Snujący się po zamkniętym pomieszczeniu dym miał gorzki posmak, lecz nie tak gorzki jak to, czego Utros właśnie się dowiedział.
Przy tak wielu małych królestwach i księstwach, pogrążonych w chaosie po przemarszu jego wojsk, wieści bardzo długo by się rozchodziły po Starym Świecie. Byłożby możliwe, że podbił kontynent, przekroczył górskie przełęcze i obległ Ildakar w imieniu imperium, które już upadło? Jakżeż czas mógł go porzucić po tylu niezrównanych triumfach?
СКАЧАТЬ