Название: Kroniki Nicci
Автор: Terry Goodkind
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
Серия: Fantasy
isbn: 9788381887175
isbn:
Kor się skłonił.
– A może jest lepszy cel do zdobycia. Przez lata handlowaliśmy z Ildakarem, chociaż miasto pojawiało się i znikało. Czarodzieje kryli się za jakimś magicznym całunem, ale stali się niedbali i wiem o rozruchach na ulicach. Ostatniej nocy jeden z naszych zaginął i nie znaleźliśmy jego ciała.
– Dar – burknęli Lars i Yorik.
Grieve zesztywniał.
– Te perfumowane fircyki zabiły jednego z naszych?
– Nie mamy pewności, królu – odezwał się Yorik. – Dar odwiedzał w Ildakarze lupanary i w końcu któregoś dnia zniknął. Mógł się upić, a potem go obrabowano i zabito w jakimś zaułku.
– Możemy to wykorzystać jako pretekst do odwetu, jeżeli taka twoja wola – powiedział Kor. – Moglibyśmy pomścić Dara.
– Nie chcę pretekstu. Nienawidzę pretekstów. – Grieve stuknął wzmocnionymi żelazem knykciami. – Skoro mamy iść na wojnę, to po prostu zaatakujemy.
– Ildakar to nasze przeznaczenie – stwierdził Chalk. – Grieve. Król Grieve. Wszyscy rozpaczają!
Król uciszył szamana. Chalk nie zaprzestał swojej wyliczanki, ale zasłonił usta dłonią, jakby chciał w nich zatrzymać słowa.
– Co myślisz o podboju Ildakaru, Korze?
– To znakomity pomysł – odpowiedział kapitan. – Nasz statek jest wyładowany baryłkami ich wina i skrzyniami zakonserwowanego mięsa yaxenów. W mieście są pracownie i zakłady, w których wytwarzają delikatne jedwabie i wspaniałe futra. Miasto ciepło nas powitało. Są otwarci na dalszy handel. – Kor uśmiechnął się rozciętymi ustami. – Musimy się tylko dostać za mury, kiedy całun opadnie, wtedy ich zaskoczymy. Z tego, co widziałem, potrzebują wielu dni przygotowań i obfitszego przelania krwi, zanim znowu znikną. Mielibyśmy mnóstwo okazji do grabieży. Miasto to szkatuła pełna klejnotów i źródło niewolników.
– I wina – wtrącił Lars.
– Ludzie są słabi, chociaż wielu ich czarodziejów ma wielką moc – dodał Kor.
– Czarodzieje? – zawołał Chalk. – Magię można przezwyciężyć. Bóg-wąż wie jak. Chalk wie jak.
Grieve popatrzył na niego.
– Jak można przezwyciężyć magię?
– Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem. – Chalk wycofał się w bijące od ognia ciepło; tam się skulił i rozcierał dłonie nad płomieniami, wpatrzony w żarzące się węgle, jakby szukał w nich odpowiedzi. – Będę wiedzieć, jak przyjdzie na to czas.
Kiedy pojawiły się półmiski z potrawami, Kor, Yorik i Lars usiedli za długim stołem, a król Grieve u jego szczytu, przed największym półmiskiem. Rozrywał pieczoną rybę palcami, oddzielając miękkie mięso od ości.
– Pierwsza rzecz, przyślij do Bastionu mięso tych yaxenów. Ryb mam powyżej uszu, a koźliny nie lubię. A ja tymczasem zaplanuję wojnę. Na wyspach budują dla mnie setkę wężowych okrętów i nie wyruszę, dopóki nie skończą przynajmniej pięćdziesięciu. Ildakar tkwi na miejscu od tysięcy lat. Poczeka jeszcze parę miesięcy. Tak czy owak będzie nasz.
Kor wyssał rybi szkielet, odrzucił smażoną głowę.
– Nie chcę czekać miesiącami, mój królu. Ta handlowa misja wystawiła na próbę moją cierpliwość, nie mogę się doczekać woni świeżej krwi. Daj mi jakąś inną robotę.
Kor dopiero co zakończył spokojną podróż, więc może go zadowoli porządna walka.
– Tak czy siak, rozmyślałem o nowym wypadzie. Wyślę cię na północ. Weź swoje okręty i napadnij na miasto zwane Renda Bay. Kiedy ostatnio ich zaatakowaliśmy, jakoś udało im się odeprzeć nasze okręty, więc muszą dostać nauczkę.
– Nauczka! – powiedział Chalk. – Wybebesz ich, spal.
– Niech w mieście zostaną tylko duchy – polecił Grieve.
– Duchy! – powtórzył szaman, dotykając swojej pokrytej bliznami skóry. – Jak ja!
Chalk jako jedyny z dorosłych Norukaich nie miał rozciętych ust. Jego wargi były zwyczajne, z wyjątkiem miejsc, gdzie powygryzały je ryby.
Kor tak mocno skinął głową, że był to niemal pokłon.
– Z wdzięcznością przyjmuję ten rozkaz, królu.
Grieve ukarał kapitana pokonanego przez małe rybackie miasteczko. Przykuto go do klifu na ofiarę dla boga-węża, żeby jego krew dała siłę morskiemu wężowi, a ten w zamian ochraniał Norukaich i dawał im siłę.
– Nie zawiedź! – ostrzegł go Grieve.
– Nie wątp we mnie! – odparł Kor.
Króla zadowoliła ta odpowiedź i dokończył swój półmisek ryb, już sobie wyobrażając smak obiecanego mięsa yaxenów.
ROZDZIAŁ 9
Jestem czarodziejem z Ildakaru – oznajmił Renn, nadymając się jak paw.
Stał przed ksienią Verną w paradnym holu archiwum Cliffwall. Twarz miał rumianą, chociaż policzki nieco obwisłe i zapadnięte po tygodniach trudnej podróży.
Verna zachowała niewzruszony spokój; skrzyżowała ramiona na piersi i zbliżyła się, żeby powitać obcego. Samozwańczy czarodziej pomimo tej fanfaronady nerwowo popatrywał to na nią, to na generała Zimmera, onieśmielony wspaniałością portyku, kolumn, marmurowych posadzek pod ogromnym skalnym nawisem. Wyczuwała w nim dar, lecz pomyślała, że gdyby rzuciła mu wyzwanie, oklapłby niczym przeciekający bukłak na wino.
– A ja jestem ksienią Sióstr Światła – odpowiedziała. – Archiwum Cliffwall to bezcenna biblioteka magicznej nauki, dostępna pod pewnymi warunkami dla mających dar uczonych szukających wiedzy.
– Nie jest dostępna dla tych, którzy tego żądają – burknął generał Zimmer. Krzepki oficer miał ciemne włosy i kwadratową szczękę z cieniem zarostu, chociaż ogolił się zaledwie parę godzin temu.
Renn się zatrząsł, prychnął i zacharczał.
– Zapewne nie znacie pochodzenia tego archiwum. Wiedza zawarta w Cliffwall należy do Ildakaru. – Starał się nie mówić protekcjonalnie. – Jesteśmy wdzięczni, żeście nią administrowali, lecz moje miasto odegrało zasadniczą rolę w tworzeniu archiwum w owych dawnych czasach, nim imperator Sulachan zniszczył zapiski o magii.
Dziesięciu żołnierzy w ildakarskich mundurach stało za Rennem, patrząc niepewnie na czarodzieja. Ich kapitan powiedział:
– Renn, może nie powinniśmy być tacy…
Zażywny czarodziej uciszył go gestem.
Uczeni, słysząc podniesione głosy, zjawili СКАЧАТЬ