Kroniki Nicci. Terry Goodkind
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kroniki Nicci - Terry Goodkind страница 15

Название: Kroniki Nicci

Автор: Terry Goodkind

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788381887175

isbn:

СКАЧАТЬ kapitan Kor! Kor wrócił!

      – Skąd to wiesz, Chalku? To może być ktokolwiek.

      – Dzwony biją w mojej głowie. Głosy mówią mi to, czego nie mogę zobaczyć na własne oczy, a moje oczy widzą to, czego nie mogę sobie wyobrazić. – Szaman, pełen energii, oddalił się od ognia i zaczął podskakiwać na zimnej kamiennej posadzce. – To kapitan Kor, na pewno.

      Ci, którzy widzieli Chalka po raz pierwszy, często czuli obrzydzenie, lecz Grieve widział w nim swojego przyjaciela. Chalk był prawie nagi, miał tylko przepaskę biodrową ze zszytych rybich skór. Jego własna skóra była upiornie blada – taki się urodził. Rodzina uważała go za paskudztwo, stroniła od niego. Ciało miał pokryte niezliczonymi małymi bliznami, śladami po ugryzieniach ryb. Kiedy Grieve miał dziesięć lat, jego ojciec, król Stern, rozkazał wrzucić młodego Chalka do stawu pełnego drapieżnych brzytwiaków. Ich zębiska szarpały jego delikatną skórę, upuszczały mu krwi, smakowały mięso. Lecz z jakiegoś niewiadomego powodu – pewnie była to łaskawość boga-węża – brzytwiaki nie pożarły Chalka. Grieve wyciągnął go ze stawu i ryby też mocno go pogryzły, kiedy ratował chłopaka. Ryby wyżarły miękkie i delikatne części ciała Chalka – uszy, fragmenty warg, powieki, genitalia. Młody albinos wyzdrowiał dzięki opiece Grieve’a, ale już nigdy nie był taki jak przedtem.

      Grieve, wtedy młodzieniec, wyczuł moc Chalka. Król Stern nie znosił wyrzutka, lecz Grieve się zaprzyjaźnił z pokrytym bliznami i na poły szalonym chłopakiem, słuchał jego paplaniny. Straszliwe przejścia obudziły w nim dziwny dar – dar przeczuć i widzenia przyszłości.

      Chalk przewidział wiele rzeczy i nawet powiedział Grieve’owi, kiedy wyzwać i zabić ojca. Od tej pory albinos stał u jego boku jako szaman i doradca. I chociaż Grieve często kwestionował jego dziwaczne wypowiedzi i próbował dochodzić, co Chalk widział, żeby przepowiednia była użyteczna, to nigdy tak naprawdę nie wątpił w prawdziwość słów szamana.

      – Jesteś pewien, że to Kor? – zapytał, wiedząc, że Chalk nie zmieni odpowiedzi.

      – Tak. Trzy okręty. Wrócił. Wiem to, Grieve! Królu Grieve! Wszyscy rozpaczają! – powtarzał jak mantrę, przeskakując z jednej nogi na drugą. – Zobaczysz. Słuchaj dzwonów. Statki wkrótce przybiją. Kor przyjdzie i opowie ci o twojej nowej wojnie.

      – Jakiej wojnie? Żadnej nie wypowiedziałem.

      – Ale to zrobisz.

      Grieve skrzyżował ramiona na piersi w kamizeli ze skóry rekina i odchylił się na tronie. Sztorm wył i świstał, zimny deszcz bił w okienne szyby.

      – Jeśli masz rację, to coś ci dam.

      – Więcej ryb? Dostanę więcej ryb do moich zbiorników? Lubię ładne ryby.

      – Zobaczymy – odpowiedział Grieve. – Lecz jeśli się mylisz, wymyślę odpowiednią karę.

      Chalk uciekł, unosząc dłonie, dotykając bliznowatej skóry.

      – Nie karm mną moich ryb. Nie rybom. Nie znowu. Jestem twoim Chalkiem. Ty jesteś moim Grieve’em. Królem Grieve’em! Wszyscy rozpaczają!

      Grieve opanował się, widząc wykrzywioną obłędnym przerażeniem twarz szamana, i powiedział łagodniej:

      – Przecież wiesz, że nigdy bym nie nakarmił tobą ryb.

      – Ani boga-węża. Nie przykuwaj mnie łańcuchem do klifu.

      – Tego też nie zrobię. Jesteś zbyt cenny i jesteś moim przyjacielem.

      – Przyjaciel Grieve’a – chlipnął Chalk. – Wszyscy rozpaczają.

      Król wierzył zapowiedziom Chalka, toteż wiedział, że kapitan Kor pojawi się i zda raport, co widział w Ildakarze. Grieve z niecierpliwością czekał na wieści. Może Chalk będzie też miał rację co do wojny.

      Gromkim głosem zawołał pięcioro niewolników, którzy wbiegli do sali tronowej. Dwie kobiety i trzech mężczyzn nerwowo i ze czcią przydreptało pod tron. Wielu służącym w Bastionie niewolnikom w trakcie przyuczania połamano i źle złożono kości – tytułem nieustannego przypomnienia o ich pozycji. Król trzymał tutaj potrzebnych mu niewolników, innych zmuszano do służby na norukaiskich wyspach, a najbardziej wartościowych sprzedawano. W Bastionie wszyscy byli bezwartościowi i wymienni.

      – Szykujcie posiłek na powitanie naszego dzielnego kapitana Kora, który opowie o swojej wyprawie – warknął Grieve. – Mamy w kuchniach dość świeżych ryb czy muszę zarżnąć któreś z was, żebyśmy znowu raczyli się ludzkim mięsem?

      – Uczta! – wykrzyknął Chalk rozgorączkowany taką wizją.

      Niewolnicy się cofnęli, zawodząc.

      – Mamy ryby, królu – powiedział najstarszy z nich, który przeżył blisko dziesięć lat służby. – Wędzone i świeże. Nigdy więcej nie będziesz musiał się zadowalać ludzkim mięsem.

      – A jeżeli mi smakuje? – zapytał Grieve, po części poważnie, ale głównie po to, żeby ich nastraszyć. – Ryby mogą się przejeść. Lubię i inne mięsa.

      – Każę w kuchni przyrządzić ryby – odpowiedział niewolnik.

      Emmett, taa, tak miał na imię. Zdawało się, że zawsze tu jest, chociaż Grieve poświęcał mu niewiele uwagi. Pomyślał, że ten niewolnik musi być całkiem dobry. Emmett był twardy. Grieve zwykle nie lubił takich, bo często powodowali kłopoty. Może jednak powinien go ubić i upiec; chociaż sękate ręce i pomarszczona twarz Emmetta mówiły, że jego mięso będzie włókniste i niedobre. Nie, szkoda zachodu. Pozwolił staremu wrócić do roboty.

      Chalk znów zbliżył się do kominka, żeby się grzać. Paplał o rozmaitych gatunkach ryb; w swoim zbiorniku trzymał raczej małe, a także niektóre większe jadowite stworzenia z kolcami – nawet takie, które mogły razić czymś w rodzaju błyskawicy. Zbiornik z rybami był słabostką, na którą Grieve pozwalał swojemu szamanowi i przyjacielowi.

      Zanim potrawy przygotowano i wniesiono na kamiennych tacach, do komnaty tronowej wmaszerowało przez okopcone drewniane drzwi trzech krzepkich Norukaich. Grieve rozpoznał Kora po spiczastym zębie rekina wszczepionym w wygoloną głowę. Każdy miał rozcięte usta i zmienione ku czci boga-węża twarze.

      Grieve pochylił się na masywnym tronie: szeroka pierś, wydatne mięśnie ramion, kościane kolce sterczące parę cali ponad barkami. Król nigdy nie wymagał od najdzielniejszych wojowników czy kapitanów uniżonych pokłonów. Wolał, żeby zjednywali sobie zaszczyty, lojalność i szacunek czynami, a nie pustymi gestami. Korowi towarzyszyli Yorik i Lars, kapitanowie dwóch pozostałych statków wiozących niewolników na sprzedaż.

      – Mówiłem ci, że to Kor – odezwał się Chalk. – Wrócił z wyprawy. Korze, Korze, Korze, będzie wojna.

      Trzej nowo przybyli wpatrywali się w groźnego króla na imponującym tronie. Pokryty bliznami szaman onieśmielał ich i peszył.

      – Powiedz, czego się dowiedzieliście, kapitanie Kor – powiedział Grieve. – Twój raport może nas przekonać do nowych podbojów. Już czas na to.

      Kor СКАЧАТЬ