Pokuta. Anna Kańtoch
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pokuta - Anna Kańtoch страница 8

Название: Pokuta

Автор: Anna Kańtoch

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788380498976

isbn:

СКАЧАТЬ pięciu lat. W biurku są jego zeznania. Potem źle się poczuł – starszy sierżant uznał za stosowne nieco minąć się z prawdą – więc zabrałem go na dyżur.

      Kapitan milczał, mrugając powoli i sennie jak sowa. Igielski nie przepadał za komendantem – Rychert był hipokrytą i służbistą jednocześnie, nieustannie wprawianym w zły humor przez piątkę hałaśliwych dzieci, zołzowatą żonę i, jak głosiła plotka, wymagającą kochankę. Mimo to starszy sierżant miał do niego odrobinę szacunku. A przynajmniej starał się mieć, choć starania te ostatnio coraz częściej były wystawiane na próbę.

      – W biurku jest jego zeznanie – powtórzył, gdy nie doczekał się ze strony przełożonego żadnej odpowiedzi.

      Rychert sięgnął do szuflady i zaczął czytać. Igielski w tym czasie zrobił sobie kolejną szklankę herbaty, a potem zjadł zachomikowaną na czarną godzinę kanapkę z salcesonem. Żałował, że nie ma porządnej, mocnej kawy. Po bezsennej nocy oczy zaczynały mu się kleić, poszedł więc do łazienki, gdzie przemył twarz zimną wodą. Podziałało lepiej niż kofeina. Przejrzał się w lustrze, zauważając worki pod oczami i poszarzałą cerę. Powinien zacząć zdrowo jeść i ćwiczyć. Po rozstaniu z Beatą przestał o siebie dbać. Nie załamał się, kiedy został sam, wręcz przeciwnie – zazwyczaj całkiem szczerze uważał, że radzi sobie świetnie: prasował koszule, które niegdyś prasowała ona, nie spóźniał się do pracy, a nawet przez jakiś czas chodził na niezobowiązujące randki z sekretarką z wydziału dróg i mostów. Żal jednak jakimś podstępnym sposobem i tak zdołał wyryć na jego twarzy kilka dodatkowych zmarszczek i niepokojąco powiększył czoło pod coraz wyraźniej rzednącymi włosami. Igielski wciąż był przystojnym mężczyzną, wciąż mógł podobać się kobietom – niektóre nadto wyraźnie dawały mu to do zrozumienia – ale czasami, zwłaszcza rano, w takich chwilach jak ta, miał wrażenie, że od człowieka, którym był jeszcze niedawno, dzielą go lata świetlne.

      Wytarł twarz ręcznikiem i wrócił do pokoju. Rychert odkładał właśnie na biurko plik kartek. Ułożył je w schludny stosik, po czym postukał w tę leżącą na wierzchu długim, nieco pożółkłym paznokciem.

      – To stek bzdur – oznajmił. – Jakiś facet zjawia się znikąd i opowiada, że zamordował Reginę Wieczorek i jeszcze jakieś dziewczyny, o których nigdy nie słyszeliśmy? Bzdury. Wina Białego jest niepodważalna. Żaden sprytny adwokat chłopaka nie wybroni.

      – Wiem, jak to brzmi, ale mimo wszystko… – Igielski czuł ku swojemu niezadowoleniu, że zaczyna się pocić. Był zmęczony i najchętniej poszedłby do domu. Właściwie po co teraz walczył? Z czystej przekory, bo nie lubił przełożonego? Z jakiegoś osobliwego poczucia obowiązku? Przecież kapitan miał rację, to zeznanie było bełkotem – …chciałbym sprawdzić chociaż kwestię tego łańcuszka. Może ktoś go rozpozna. I sprawdziłbym jeszcze, czy nie było tu wcześniej jakichś niewyjaśnionych zaginięć.

      – W każdym mieście zdarzają się od czasu do czasu niewyjaśnione zaginięcia. To o niczym nie świadczy.

      Rychert westchnął, wciąż nerwowo stukając w plik papierów. Starszy sierżant dobrze wiedział, o co chodzi – rozwiązanie sprawy zabójstwa Reginy Wieczorek było największym jak dotąd sukcesem kapitana. Dostał oficjalną pochwałę, a nieoficjalnie mówiło się o awansie i stanowisku w jakimś większym mieście. Wymagająca kochanka, o ile Igielski wiedział, również zjawiła się kilka dni po zatrzymaniu Andrzeja Białego. Gdyby teraz okazało się, że aresztowali niewłaściwego człowieka, to wszystko poszłoby w diabły.

      Patrzył więc, jak na twarzy przełożonego walczą sprzeczne uczucia. Jeśli każe mi dać sobie spokój, pomyślał, zadzwonię do Nowackiego i powiem mu, żeby zrobił z Kowalskim, co chce. Potem pójdę spać, a jak się obudzę, zjem obiad w Ormiańskiej i wybiorę się do kina. Nowacki pewnie się obrazi, ale co tam, szybko mu przejdzie.

      Rychert najwyraźniej podjął wreszcie decyzję, bo przestał stukać paznokciem.

      – Naszym obowiązkiem jako organów ścigania jest sprawdzić każdą poszlakę, nawet jeśli wydaje się kompletnie niewiarygodna. Z drugiej strony – chrząknął – mamy też obowiązek oddzielać sprawy ważne od mniej ważnych i nie poświęcać tym ostatnim zbyt wiele uwagi, bo inaczej odbywałoby się to kosztem tych pierwszych. Rozumiesz?

      Igielski skinął głową. Miał zająć się tą sprawą, ale nieszczególnie intensywnie – ot, na tyle, żeby zachować pozory, a jednocześnie żeby, broń Boże, niczego ważnego nie znaleźć.

* * *

      Ostatecznie Pola spakowała do torby wypożyczone książki i w zacinającym deszczu, skulona pod szarpanym wiatrem parasolem, powędrowała do biblioteki, gdzie zamieniła dwa tomy Przeminęło z wiatrem na trzy Władcy Pierścieni. Wszystkie już czytała, ale w bibliotece nie było szans na nowości, a Tolkien zawsze poprawiał jej humor. Wzięła też romans dla matki i pod wpływem impulsu powieść science fiction zatytułowaną Cylinder van Troffa. Nie wyglądała zbyt ciekawie, ale może matka zechce ją przeczytać, żeby mieć o czym rozmawiać z Janeczkiem.

      Potem, również pod wpływem impulsu, skręciła na drogę prowadzącą w stronę cmentarza. Deszcz wciąż wściekle uderzał w czaszę parasola, a brodzące w głębokich błotnistych kałużach jaskrawożółte kalosze Poli były jedyną plamą koloru na tle wszechobecnej jesiennej szarości. Dziewczyna minęła kilka zamkniętych budek z pamiątkami, jedną, również zamkniętą, smażalnię ryb i sklep spożywczy, dla odmiany otwarty, choć w środku nie było żadnego klienta. Pomachała przez szybę znudzonej nastolatce za ladą, ale ta, zajęta lekturą „Przyjaciółki”, nawet jej nie zauważyła. Jeszcze niedawno Pola siedziała z Zuzą w jednej ławce i odpisywała od niej zadania z biologii, teraz ich drogi rozeszły się bezpowrotnie.

      Pola tęskniła za czasami, kiedy chodziła do szkoły. Nie dlatego, że ją lubiła, wręcz przeciwnie – zdarzały się poranki, kiedy na samą myśl o lekcjach robiło jej się niedobrze. Ale tamto cierpienie przynajmniej miało jakiś sens, dawało nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Jak wizyta u dentysty, którą trzeba przetrwać. Wytrzymać do osiemnastki i do matury: magicznej granicy dorosłości, która zmienia brzydkie kaczątka w piękne łabędzie. Tyle że w przypadku Poli żadna zmiana nie nastąpiła. Jej koleżanki zaręczały się, wychodziły za mąż, znajdowały sobie pracę albo przeciwnie: decydowały się zostać w domu i wychowywać dzieci (dwie z nich w pół roku zdążyły już zajść w ciążę) i tylko Pola miała poczucie, że wciąż jest dzieckiem, nieporadnie próbującym udawać kobietę. Jakby istniał jakiś tajemniczy klucz do dorosłości, który wszyscy z wyjątkiem niej znajdowali z taką łatwością.

      Skrzypnęła cmentarna furtka i dziewczyna wkroczyła na błotnistą ścieżkę prowadzącą między moknącymi w deszczu nagrobkami. Grób Reni znajdował się blisko wejścia, piąty z lewej. Łatwo go było rozpoznać, bo całą płytę pokrywały wypalone znicze: dwa dni temu, na Wszystkich Świętych, miejsce ostatniego spoczynku zamordowanej dziewczyny było lepiej oświetlone niż stojący na środku cmentarza krzyż, pod którym ludzie zwyczajowo zapalali świece. Prawdziwa rzeka świateł, spływająca z płyty nagrobnej aż na ścieżkę. Pola pamiętała, że patrzyła na te światła i wyobrażała sobie, że każde z nich coś symbolizuje: czasem miłość i żal, ale zdecydowanie częściej strach i wściekłość. Teraz część lampek leżała na płycie przewrócona przez wiatr, a w tych, które wciąż stały, zebrała się СКАЧАТЬ