Pokuta. Anna Kańtoch
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pokuta - Anna Kańtoch страница 10

Название: Pokuta

Автор: Anna Kańtoch

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788380498976

isbn:

СКАЧАТЬ podczas gdy Nowacki krzątał się, przynosząc talerze i sztućce.

      – Pomóc ci? – zapytał Igielski, ale gospodarz pokręcił głową.

      – Siedź, dam sobie radę. Jeszcze taki stary nie jestem. Zjemy tutaj, co? Stół w gościnnym jest trochę za duży na dwie osoby.

      – Jasne. – Sierżant lubił ten pokój, niewielki w porównaniu z innymi pomieszczeniami w willi, wypełniony ciężkimi orzechowymi meblami i z grubym dywanem na podłodze. Na ścianach wisiały szkice przedstawiające drapieżne ptaki, podpisane łacińskimi nazwami. Accipiter gentilis. Falco peregrinus.

      – Piwa?

      – Pewnie.

      Barek Nowackiego był pełen drogich alkoholi, które lekarz dostawał od wdzięcznych rodzin pacjentów, ale i on, i jego gość woleli zwyczajne piwo. Była to jedna z rzeczy, które swego czasu ich do siebie zbliżyły.

      Na stoliku wylądowała gorąca kaszanka, a Igielski dopiero teraz poczuł, jaki jest głodny. Jadł, niemal parząc sobie usta, i popijał piwem. Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza przerywana tylko dźwiękiem widelców drapiących o talerze, a w tle słychać było monotonny szum deszczu i szmer gałęzi ocierających się o szyby. Starszy sierżant myślał o całym tym wielkim domu i jeszcze większym zarośniętym ogrodzie, który dla pięciorga wnucząt doktorostwa musiał być prawdziwą dżunglą. Kiedyś wyobrażał sobie, że za dwadzieścia pięć lat będzie taki jak Edward Nowacki: szanowany obywatel, dom wypełniony zapachem świeżego ciasta, żona w czystym fartuszku witająca męża pocałunkiem, trójka dzieci i kilkoro wnuków. Spokojne życie w spokojnym cichym miasteczku, gdzie największym problemem były rozrabiające wieczorami nastolatki, a największym źródłem plotek proboszcz sypiający ze swoją gospodynią.

      Wiedział, że to banalne marzenia, ale w głębi duszy, choć nigdy się nikomu do tego nie przyznał, był trochę dumny z tej swojej sympatii dla zwyczajności. Ludzie gonili nie wiadomo za czym, a przecież tak naprawdę mało kto był stworzony do czegoś bardziej oryginalnego niż przeciętność. Piękne kobiety, przygody i skomplikowane zagadki – wszystko to było dobre w książkach, ale nie w życiu. Im szybciej człowiek to zaakceptował, tym lepiej dla niego.

      Nowacki wymienił brudne talerze na czyste i przyniósł blachę drożdżowego ciasta ze śliwkami i kruszonką. Nałożył sobie kawałek, po czym rozparł się wygodnie w fotelu.

      – Wysłałem dzisiaj tego twojego Kowalskiego na internę i tam zrobili mu parę badań – powiedział. – Ale na wyniki trzeba będzie poczekać.

      – Teraz niczego nie można powiedzieć? Jak na kogoś, komu zostało parę miesięcy życia, facet wygląda dość zdrowo.

      Lekarz wzruszył ramionami.

      – Podobno przy raku trzustki zdarza się, że długo nie ma żadnych poważnych objawów: ot, niestrawność, ból w nadbrzuszu po posiłkach czy biegunka. Tacy pacjenci dopiero w ostatnich tygodniach życia potrzebują morfiny. Dlatego owszem, Kowalski może umierać, ale równie dobrze może się okazać, że facet ma zwyczajną chorobę wrzodową albo po prostu zmyśla. To wróżenie z fusów. Pogadamy, jak będą wyniki. Nawiasem mówiąc, potem powiem ci coś ciekawego.

      – Co takiego?

      – Potem, powiedziałem. – Nowacki uśmiechnął się szelmowsko. – Obiecałeś mi krwawe szczegóły, pamiętasz?

      – Najpierw powiedz, czy twoim zdaniem Kowalski jest wariatem, czy nie. I nie wykręcaj się, że to skomplikowana sprawa i nie można tego tak po prostu ocenić.

      – Kiedy to prawda, że takie sprawy bywają skomplikowane i trudne do oceny. Ale jeśli chcesz znać moje prywatne zdanie…

      – Chcę.

      – Facet jest normalny jak ty czy ja. Tylko pamiętaj, że to nieoficjalna opinia.

      – Będę pamiętał. – Igielski dolał sobie jeszcze piwa, a potem streścił zeznania nocnego gościa. Lekarz słuchał uważnie, nie przerywając, od czasu do czasu tylko w zamyśleniu pocierał podbródek.

      – Brzmi dość fantastycznie – oznajmił, kiedy starszy sierżant skończył. – I jeszcze to nazwisko, Jan Kowalski. Jakby rzucał nam w twarz, że cała ta historia jest wymyślona.

      – Wiem.

      – …a jednak jest w niej coś, co nie daje ci spokoju. Inaczej byś do mnie nie przyszedł.

      Igielski potarł czoło.

      – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć – przyznał. – On nie może mówić prawdy, ale z drugiej strony…

      – Z drugiej strony? – podchwycił lekarz.

      – Nie widzę powodu, dla którego miałby zmyślać, i to mnie męczy. Gdyby ten człowiek był czterdzieści lat młodszy, podejrzewałbym, że to jakiś głupi zakład. Ale w tym wieku nikt przecież nie robi młodzieńczych dowcipów. Na wariata też nie wygląda. Myślałem, że może próbuje kogoś kryć, ale to też nie ma sensu. Sprawa jest zamknięta, a gdyby Kowalski chciał wyciągnąć Białego z aresztu, zgłosiłby się wcześniej, od razu kiedy chłopaka zatrzymaliśmy. Poza tym gdyby kogoś krył, przyznałby się tylko do morderstwa Reginy. Opowiadanie o dziewczynach, które zabił wcześniej, sprawia tylko, że cała ta historia jest jeszcze mniej wiarygodna. Jedyne wyjaśnienie, jakie widzę, jest takie…

      – Że Kowalski mówi prawdę?

      Igielski z niechęcią skinął głową.

      – A twoim zdaniem to niemożliwe? – Nowacki pochylił się do przodu. – Spróbujmy się zastanowić nad wszystkim po kolei. Na początek ta sprawa z dokumentami. Są ludzie, którzy żyją poza systemem, prawda?

      – Przez trzydzieści lat? I przez ten czas nikt nigdy nie sprawdził mu dowodu? Nawet w stanie wojennym?

      – Kowalski sam przecież powiedział, że zawsze starał się być ostrożny. Jeśli nie wychylał wtedy nosa z domu, czy gdzie tam mieszkał, to był bezpieczny.

      – I przez te wszystkie lata bezkarnie zabijał dziewczyny?

      Lekarz wzruszył ramionami.

      – Za pierwszym razem miał zwyczajnie szczęście. Przyjechał tu we wrześniu, a to idealny moment: na plaży nie ma już tłumu wczasowiczów, bo morze jest zimne, a jednocześnie do Przeradowa od czasu do czasu przyjeżdżają jeszcze turyści, działa większość knajp i restauracji, więc obca twarz na ulicy nie będzie się rzucać w oczy.

      Igielski znowu skinął głową, tym razem z nieco mniejszym ociąganiem.

      – Przypadkiem też wybiera idealne miejsce na morderstwo. Odludny las i zatoczka, w której cumuje kilka łodzi. Swoją drogą, interesowałeś się, do kogo należą te łódki? I czy trzydzieści pięć lat temu też tam były?

      – Nie, ale popytam miejscowych. Chociaż wątpię, czy po tylu latach ktoś będzie pamiętał.

      – W porządku, СКАЧАТЬ