Название: Pokuta
Автор: Anna Kańtoch
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: Ze Strachem
isbn: 9788380498976
isbn:
– Cześć.
Pola drgnęła, gdy usłyszała za plecami zachrypnięty głos. Odwróciła się. Chłopak, który stał za nią, nie miał parasola ani kaloszy, ciemnoblond włosy kleiły mu się do czoła, a lekka, bardziej letnia niż jesienna kurtka, była cała przemoknięta. W ręku trzymał papierosa, też mokrego, i patrzył na niego smętnym wzrokiem, jakby właśnie do niego dotarło, że z palenia nici.
– Kurwa, ale pogoda, nie? Co tam u ciebie?
– Nic. – Wzruszyła ramionami.
– Stara bida, co?
– Aha.
– Dobrze, że nie nowa. – Łukasz Woźniak wyszczerzył górne jedynki, które zdecydowanie wymagały interwencji dentysty.
Pola i Łukasz chodzili razem do liceum przez pierwsze dwa lata – potem chłopak rzucił naukę i od tego czasu widywano go głównie pod sklepem z butelką piwa w ręku. Pola pamiętała, jak swego czasu śmiała się z niego z koleżankami, odprawiając rytuał dziobania słabszych właściwy nastolatkom. Teraz nie było jej do śmiechu.
– Szkoda laski, nie? Fajna z niej dziewczyna była.
Skinęła głową, w milczeniu zgadzając się z tym osobliwym epitafium.
– Petrol widział zdjęcia i mówił, że po śmierci wyglądała paskudnie. Znasz Petrola?
– Tak sobie.
Sebastian Paszko, zwany z jakiegoś powodu Petrolem, był trzy lata starszy i kiedy Pola zaczynała liceum, on już dawno pracował. Albo przynajmniej udawał, że pracuje.
Łukasz spojrzał raz jeszcze na papierosa, a potem zniechęcony rzucił go na ziemię, gdzie biel papierowej otoczki natychmiast zniknęła w błotnistej brei.
– Biały to świr. Kurwa, wiedziałem o tym od początku. Gość zbierał zdjęcia martwych zwierząt, wiedziałaś o tym?
– Andrzej nie jest świrem.
– Zabił Renię, nie?
Pola zacisnęła usta. Nigdy nie potrafiła się kłócić, zresztą nie miała przecież żadnych argumentów. Nikt w Przeradowie nie wątpił w winę Andrzeja Białego.
– Często tu przychodzisz? – zmieniła temat.
– Czasem. – Tym razem to chłopak wzruszył ramionami. – Tu jest spokój, nie? Można obalić piwko albo zajarać szluga. Wpadnij kiedyś, to może się podzielę.
Pola prawie się uśmiechnęła na myśl, jaką minę zrobiłaby Katarzyna Filipiak, gdyby córka oznajmiła jej, że wybiera się na cmentarz „obalić piwko”.
– Może wpadnę.
– Spoko. Jak coś, to mnie znajdziesz. Zawsze byłaś w porządku, nie? Nie zadzierałaś nosa, jak niektóre.
– Jak Renia? – Pola niemal desperacko pragnęła usłyszeć o zmarłej dziewczynie coś negatywnego, ale Łukasz tylko pokręcił głową.
– Ona była w porządku.
W jego głosie zabrzmiał nieoczekiwany smutek. On też był w niej zakochany, pomyślała Pola w nagłym przypływie złości. Jak wszyscy chłopcy w podstawówce i potem w liceum. I część nauczycieli pewnie też.
– To cześć – powiedziała sztywno. – Muszę lecieć.
Kiedy otwierała furtkę, obejrzała się jeszcze za siebie. Chłopak wciąż stał przy grobie zgarbiony, moknąc w deszczu. Wyglądał na nieszczęśliwego, ale Poli ani przez chwilę nie było go żal.
Starszy sierżant wrócił do domu, przespał się sześć godzin i zrobił szybkie zakupy: chleb, mleko, parę jajek. Obiady i tak jadał albo na mieście, albo u Nowackiego. Smutek pustego mieszkania zawsze go przygnębiał, uciekał więc stąd, kiedy tylko mógł. Do pracy, do kina, do biblioteki albo do knajpy, gdzie godzinami przesiadywał nad jednym piwem. Kiedy była tu Beata, mieszkanie wydawało się jaśniejsze, przyjaźniejsze. Teraz Igielski dostrzegał całą jego brzydotę: poszarzałą tapetę, którą dawno powinien był zmienić, tapczan z narzutą we wściekle rudym kolorze i chyboczący się nocny stolik. Ich meble były starociami, które dawno temu ze śmiechem zbierali po znajomych Beaty. Wtedy nie przeszkadzała im ani ciasnota kawalerki, ani niedobrane sprzęty. To przecież i tak miało być tylko na chwilę, ot, miejsce, żeby przeczekać, zanim znajdą coś większego, zanim urodzą się dzieci. Tylko że nie było ani większego mieszkania, ani dzieci, a Beata odeszła pewnego dnia, zostawiając kartkę na chyboczącym się nocnym stoliku. Część jej rzeczy, spakowanych w turystyczną torbę, wciąż leżała w kącie, pokrywając się kurzem. Jakieś płyty, buty, których nigdy nie lubiła, trochę na wpół zużytych słoiczków z kosmetykami. I gliniana figurka górala z fajką, którą dziewczyna kupiła podczas urlopu w Zakopanem, a która w jej nowym lepszym życiu najwyraźniej okazała się niepotrzebna. Powinien to wszystko wyrzucić albo oddać komuś, ale jakoś nie miał serca.
Włożył zakupy do lodówki, zmył talerze po wczorajszej kolacji, a potem zrobił pranie. Kiedy skończył, dochodziła szesnasta. Przyczesał włosy, założył świeżą koszulę i wyszedł. Nowacki mieszkał daleko, na obrzeżach Przeradowa, ale Igielski nie chciał ani brać taksówki, ani łapać jednego z rzadko kursujących autobusów, które krążyły między miasteczkiem a sąsiednimi wsiami. Uznał, że przechadzka dobrze mu zrobi, naciągnął więc na głowę kaptur kurtki i szedł szybkim krokiem w zacinającej drobnej mżawce. Przejeżdżające obok samochody chlapały błotem, na chodniku rozlewały się wielkie mętne kałuże, w których rozkwitały kręgi deszczowej wody. W oddali słyszał huk fal rozbijających się o nabrzeże. Pod wpływem impulsu skręcił i poszedł dłuższą drogą, najpierw przez las, a potem wzdłuż kamienistej plaży. Morze miało ołowiany kolor, z pióropuszami białej piany, którą porywisty wiatr pędził w stronę brzegu. Pachniało solą i gnijącymi wodorostami. Minął dwie dziewczynki w kaloszach i obszernych płaszczach przeciwdeszczowych, szukające muszelek albo bursztynów. Ostrzegł je, żeby nie podchodziły zbyt blisko wody, a one gorliwie pokiwały głowami i powiedziały „Tak, proszę pana”, ale kiedy się odwrócił, znowu biegały tuż przy linii, gdzie sięgały fale. Dzieci.
Dotarł do miejsca, w którym ponad miesiąc temu znaleźli ciało Reginy, i zatrzymał się na moment. Wtedy, pod koniec września, plaża wyglądała zupełnie inaczej: świeciło słońce, a morze było spokojne. Przez chwilę próbował odtworzyć obraz, który wtedy ujrzał, ale część szczegółów – tych, co do których był przekonany, że zostaną z nim do końca życia – już zatarła się we wspomnieniach. Leżała bliżej wody czy bliżej lasu? Jak miała ułożone ręce? Pamiętał niebieski płaszcz i jasne, rozrzucone na kamieniach włosy, pamiętał, że dziewczynie brakowało prawego buta, którego nigdy nie znaleźli – prawdopodobnie zabrały go fale. I pamiętał mewę, która usiadła na twarzy zmarłej i z wyraźną ciekawością dziobnęła ją w nos.
Deszcz z każdą chwilą padał coraz mocniej. Igielski pochylił się i walcząc z wiatrem, poszedł dalej. Dwadzieścia minut później w mokrych СКАЧАТЬ