Pokuta. Anna Kańtoch
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pokuta - Anna Kańtoch страница 7

Название: Pokuta

Автор: Anna Kańtoch

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ze Strachem

isbn: 9788380498976

isbn:

СКАЧАТЬ Że pani Wieczorek ma informacje nieaktualne od dobrych dziesięciu lat? Renia i Pola, owszem, były przyjaciółkami – w przedszkolu i w pierwszych klasach podstawówki. Potem spotykały się przez jakiś czas w liceum, tylko dlatego, że Regina udzielała Poli korepetycji z matematyki, ale i to się skończyło – wtedy, po tamtym dniu, o którym dziewczyna tak bardzo nie chciała myśleć.

      – Dla ciebie – powtórzyła pani Wieczorek z uporem, jakby to był rodzaj jakiegoś osobliwego zaklęcia. – Bo ją lubiłaś.

      Nieprawda, pomyślała Pola, kiedy kobieta wyszła, zamykając za sobą drzwi. Pozostały po niej mokre ślady w holu, zapach deszczu i to wielkie, rozpadające się od wilgoci pudło, pełne przemokniętych książek i Bóg wie czego jeszcze.

      Wcale jej nie lubiłam. Tak naprawdę chyba jej nienawidziłam.

* * *

      Edward Nowacki, pulchny mężczyzna w okularach, z wianuszkiem siwoblond włosów otaczających rozległą łysinę, był już w pracy i na widok Igielskiego uniósł wzrok znad rozłożonych na biurku papierów.

      – O! – powiedział. – Co cię przywiało o takiej porze? Problemy ze snem? A może postanowiłeś wreszcie schudnąć? Maria przekarmiła cię tymi wszystkimi pierogami, co?

      Temat tuszy Igielskiego – nie tak wielkiej swoją drogą, ot, kilka dodatkowych kilogramów tam, gdzie parę lat temu znajdowały się jeszcze mięśnie – był stałym tematem żartów Nowackiego, tak samo zresztą jak i kuchnia Nowackiej, która co tydzień zapraszała Igielskiego na obiad. Pani Maria gotowała dobrze, ale faktycznie bardzo tłusto.

      – Mam sprawę. – Starszy sierżant zamknął za sobą drzwi. – Chciałbym, żebyś przyjął na oddział pewnego mężczyznę i potrzymał go przez jakiś czas. To włóczęga bez stałego miejsca zamieszkania i bez dokumentów, ale da się to chyba jakoś załatwić?

      Nowacki zdjął okulary i przetarł je połą koszuli. Bez nich jego twarz wyglądała zaskakująco bezbronnie, jak twarz dużego, przedwcześnie postarzałego dziecka.

      – Da się, co się ma nie dać. Mam go przyjąć do siebie na psychiatrię? To wariat?

      Igielski zawahał się.

      – Może, chociaż diabli wiedzą. W każdym razie facet przyznał się do sześciu morderstw, w tym do zabójstwa Reginy Wieczorek.

      – Nie powinniście w takim razie go aresztować?

      – To nie takie proste. Nie mamy żadnego dowodu, że mówi prawdę, a sprawa jest już zamknięta. Mogę go przymknąć za brak dokumentów, ale wtedy i tak wyjdzie po czterdziestu ośmiu godzinach, chyba że prokurator postawi mu zarzuty. Dlatego wolałbym, żeby został tutaj, przynajmniej będę wiedział, gdzie go znaleźć. Przy okazji możesz go wysłać na badania, bo facet twierdzi też, że ma raka.

      – Jeśli ten człowiek zechce opuścić szpital, nie będę go mógł zatrzymać.

      – Wiem. – Igielski skinął głową. – Ale nie wydaje mi się, żeby chciał uciec.

      – Jest niebezpieczny?

      Starszy sierżant zawahał się.

      – Nie wiem. Prawdopodobnie nie, ale jest niewielka szansa, że naprawdę kogoś zabił. Dlatego zrozumiem, jeśli odmówisz.

      Nowacki wzruszył ramionami.

      – Nie z takimi już sobie radziliśmy. W razie czego przypniemy go pasami do łóżka i podamy takie środki, że gość nie pozna samego siebie w lustrze. Gdzie on jest?

      – Czeka na korytarzu.

      Nowacki wstał zza biurka. Idąc do drzwi, odwrócił się jeszcze w stronę starszego sierżanta.

      – Mam jeden warunek – powiedział. – Wpadniesz dziś do mnie po południu, jak skończę pracę, i wszystko opowiesz. Mojej żony nie będzie, ale obiecała zostawić na piecu coś do jedzenia. Krwawe szczegóły w towarzystwie krwawej kiszki, co ty na to?

* * *

      Pola schowała pudło w swoim niewielkim pokoiku – matka prawdopodobnie i tak je znajdzie, ale jeśli dziewczyna będzie miała odrobinę szczęścia, stanie się to raczej później niż wcześniej. Nie chciała w tej chwili odpowiadać na pytania, skąd ma te wszystkie rzeczy ani jakim cudem pani Wieczorek uznała ją za przyjaciółkę zmarłej córki.

      Na obiad zdążyła w ostatniej chwili, ale na wszelki wypadek przeprosiła, jakby się spóźniła. Najchętniej jadałaby posiłki w swoim pokoju, wiedziała jednak, że nie ma na to szans. I oczywiście nie zadała żadnego ze swoich pytań, chociaż czasem kusiło ją, by to zrobić – tylko po to, żeby zobaczyć ich miny.

      Zjadła szybko, przez cały czas pilnując, by rękawy swetra zakrywały jej nadgarstki, po czym poprosiła o zgodę na wstanie od stołu. Matka spojrzała z troską, a jednocześnie uważnie, jakby oceniała wadliwy egzemplarz, i skinęła głową. Katarzyna Filipiak była elegancką, zadbaną kobietą, wciąż ładną, choć zgrabna figura zaczynała się już trochę rozlewać. Polę uderzyła myśl, że jeszcze do niedawna jej mama i pani Wieczorek wyglądały bardzo podobnie: obie wysokie, farbowane blondynki w zachodnich ubraniach, zawsze starannie umalowane. Jak siostry, starsza i młodsza, które lubiły spotykać się od czasu do czasu i plotkować przy kawie. Tyle że te spotkania skończyły się wraz ze śmiercią Reni, a obu kobiet nikt już nie wziąłby za rodzeństwo.

      Dziewczyna wyszła, starannie zamykając za sobą jadalnię, przeszła parę kroków, a potem wróciła na palcach i przyłożyła ucho do drzwi. Podsłuchiwanie nie było czymś, co jej matka by pochwalała, ale Pola miała tyle wad, że jedna więcej nie robiła różnicy.

      – Moja córka to bardzo wrażliwa dziewczyna – mówiła pani Filipiak. – I jednocześnie bardzo trudna. Ma Problemy, rozumieją państwo.

      Słowo „Problemy” (Pola wyraźnie słyszała wielką literę) zawierało całą gamę emocji: ostrzeżenie, by goście nie dopytywali o więcej, a jednocześnie sugestię, że pani Filipiak jest bardzo dzielna, bo z problemami córki sobie radzi. Była tam też inna sugestia: że problemy to coś niezwykłego, niemal godnego zazdrości. Nie każdy człowiek może takie mieć, dawał do zrozumienia jej ton. Kiedyś Pola poczułaby wdzięczność, ale od dawna wiedziała już, że to nie ma nic wspólnego z nią: Katarzyna Filipiak w swoim mniemaniu była zbyt dobra, by mieć zwyczajną brzydką córkę ze zwyczajnymi brzydkimi problemami.

      Dziewczyna wróciła na swoje miejsce w holu: o szesnastej będzie miała wolne, choć i tak nie wiedziała, co zrobić z resztą popołudnia i całym długim, nudnym wieczorem.

* * *

      Gdy Igielski wrócił do komendy, z piętra zbiegał właśnie jeden z młodszych milicjantów, z pokoju Krawczyka i Jacha dobiegało stukanie na maszynie, a na ławce w korytarzu siedziała sztywno wyprostowana staruszka z zaciętym wyrazem twarzy. Stara Chojniakowa, którą dobrze znał. Powiedział jej „dzień dobry”, a potem, zanim kobieta zdążyła otworzyć usta, przemknął do pokoju, który współdzielił z kapralem Bąkiem.

      W środku, rozparty za biurkiem, siedział kapitan Wiesław Rychert. Był to chudy mężczyzna z ziemistą cerą i szarymi СКАЧАТЬ