Название: Zapiski z królestwa
Автор: Przemysław Rudzki
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Biblioteka Przeglądu Sportowego
isbn: 9788380918184
isbn:
W istocie golkiper przyszedł do szatni Forest w przerwie raz jeszcze i faktycznie, jego oferta była wyższa. Uznał, że skoro drużyna broni się przed spadkiem, wszystkie chwyty są dozwolone. Stawką było w końcu pozostanie w First Division, najwyższej klasie rozgrywkowej w ówczesnej Anglii.
Ponad 100 występów w Burnley w dwóch podejściach, 116 ligowych spotkań w Manchesterze City – na przełomie XIX i XX wieku Jack Hillman był dobrze znanym bramkarzem. Nosił pseudonim „Happy Jack”. Jego nazwisko pojawia się przy okazji kilku afer, opisane zaś powyżej zdarzenia to staranna próba odtworzenia meczu, w czasie którego złożył ofertę korupcyjną. Było to iście pionierskie działanie.
Faktem jest, że Hillman został w sezonie 1897/98 zawieszony przez Dundee, w którym odegrał również epizod, za to, że „nie próbował”, co wiązało się z jego postawą w niektórych meczach, gdy zagadkowo zapominał nagle dobrze bronić. Inna sprawa, że zarzucane mu próby dorobienia sobie (prawdopodobnie za wpuszczanie goli) mogły być – choć marne to usprawiedliwienie – spowodowane niewypłacalnością szkockiego klubu. Hillman szybko wrócił do Burnley.
Ten jednokrotny reprezentant Anglii przygodę z kadrą może uznać za bardzo udaną, wszak Synowie Albionu rozbili wtedy Irlandię 13:2. Wkrótce nadeszły jednak czarne dni i jego kariera w barwach narodowych już nigdy nie mogła być kontynuowana. Hillmanowi przypięto bowiem łatkę cwaniaka i kombinatora. Po, opisanym na początku, meczu z Forest sekretarz klubu z Nottingham wysłał do federacji skargę dotyczącą praktyk golkipera. The Football Association zajęła się sprawą, a bramkarz w czasie przesłuchania powiedział, że… żartował. Nie doceniono jednak jego poczucia humoru. Zawieszono go na sezon, a cała sytuacja to według historyków pierwszy zarejestrowany przypadek próby ustawienia meczu.
Hillman przyciągał kolejne kłopoty jak magnes. Podczas pobytu w Manchesterze City znalazł się na liście 17 graczy, których The Football Association zawiesiła na kilka miesięcy po tym, jak przeprowadzono śledztwo dotyczące kont klubowych i wykazano, że zawodnicy otrzymują bonusy, czego zakazywały przepisy. Jack dostał karę finansową w wysokości 50 funtów i nie mógł już więcej reprezentować barw City. Tę drugą karę ostatecznie zdjęto, jednak koszulki The Citizens nigdy więcej nie założył. Wrócił do Burnley i został cukiernikiem.
* * *
Mężczyzna spojrzał na pudełko papierosów leżące na blacie. Widniała na nim nazwa Odgen’s Cigarettes. W środku wciąż była karta. Podpisana: „J. Hillman, Burnley”. To Amerykanie wymyślili takie karty. Przedstawiały aktorki, bejsbolistów i indiańskich wodzów. W Europie pojawiły się kilka lat później. W Wielkiej Brytanii, w Liverpoolu, Thomas Odgen prowadził sklep z wyrobami tytoniowymi. To on zdecydował się na dodawanie do paczek papierosów darmowych kart z piłkarzami.
Mężczyzna wyciągnął papierosa i zapalił. Na zewnątrz panował przyjemny chłód. To trzeci papieros dzisiaj. Rzuci, kiedyś na pewno. Spojrzał w niebo, które wkrótce miało ujrzeć znaki wojny w postaci stalowych, ryczących ptaków. Nie martwił się tym specjalnie. Myślał o minionych dniach, straconych szansach, nadużytym zaufaniu i dziwnych meczach – takich jak ten przeciwko Stoke, gdzie miało być 0:0 i było 0:0. Lubił spędzać czas na tyłach cukierni. W myślach wielokrotnie zwracał sobie uwagę, by nigdy nie palić przy klientach, słodycze jakoś nie komponują się z dymem.
Zaciągnął się papierosem marki Guinea Gold, jakby to miał być ostatni raz w życiu. Obracał w palcach kartę. Wypuścił dym, rzucił niedopałek na ziemię i wsunął się do budynku. Musiał porządnie się schylić, by nie zawadzić głową o framugę. Zastanawiał się, dlaczego ludzie mówili na niego „Happy Jack”. Wcale nie czuł się szczęśliwy.
4
Pies ratownik
Jak owczarek niemiecki ocalił drużynę przed spadkiem z ligi
W historii ligi angielskiej było wiele great escapes, cudownych ucieczek przed ligową degradacją w ostatniej chwili. Ale jedna bez wątpienia jest szczególna. To dzień, w którym kibice Torquay United świętowali spektakularne uratowanie zawodowej piłki dla ich miasta masowym wbiegnięciem na murawę. Tamtego popołudnia w rolach głównych wystąpili szkocki obrońca Jim McNichol i owczarek niemiecki o imieniu Bryn. Brzmi absurdalnie? No cóż, może właśnie dlatego ta opowieść jest tak niesamowita, że postanowił ją zekranizować serialowy gigant Netflix.
Mężczyzna poczekał kilka sekund, aż ostatnie krople spadną do kubka, i odłożył zużytą torebkę z herbatą na kolorowy spodek. Spojrzał przez okno i doszedł do wniosku, że każdego dnia uważa Exeter za naprawdę ładne miejsce. Nie umiał określić, dlaczego tak mu się tutaj podobało.
Popatrzył na wiszący na ścianie kalendarz i nawet nie był zaskoczony tym, że jest 9 maja. Rozprawiał o tym długo przed snem, jeszcze poprzedniego wieczoru. Równo za miesiąc skończy 60 lat. Pomyślał przez chwilę, że nie 9 czerwca, dzień jego urodzin, a właśnie 9 maja jest tą datą, która naznacza go najmocniej. Pogodził się już z tym. W głębi duszy uważał, że każdemu człowiekowi jest pisane, by coś po sobie zostawić. Cokolwiek.
Była godzina 10.00 i zaczął się zastanawiać, jaką porę dziennikarze uznają za stosowną, by już móc zadzwonić. Poznał wielu z nich i wiedział, że cenią sobie własny czas, dlatego zawsze chcieli mieć materiał na tyle wcześnie, aby oddać go do redakcji i mieć potem wolne. Odhaczyć dzień. Nie miał o to pretensji.
Rok temu dzwonili z lokalnej gazety. Dwa lata temu z Londynu, trzy lata wcześniej z „Daily Mail” i tak dalej. Dziesięć lat temu z „The Guardian”. Wtedy mijały 22 lata od tych absurdalnych wydarzeń.
Dziś też ktoś musiał zadzwonić. To tylko kwestia czasu. Jakiś dziennikarz znów sobie przypomni, a on ze spokojem opowie to samo, z detalami. W głębi duszy będzie trochę zły, że bohatera robi się z psa, a nie z niego, choć przecież strzelił wtedy gola z rzutu wolnego. Po latach niewiele osób o tym jednak pamięta. On tak. Nie zapomniał także tamtego bólu.
Zaraz po przebudzeniu zajrzał do albumu z wycinkami z gazet. Spojrzał w lustro i nie był w stanie wyobrazić sobie, że człowiek, który na niego patrzy, to ta sama osoba, co na fotografii. Łysina zastąpiła bujną czuprynę. Ale tamta historia wcale w nim nie wystygła.
Równo o 10.30 na wyświetlaczu komórki Jima McNichola pojawił się obcy numer. „Kogo tu mamy?” – pomyślał i wcisnął zielny symbol słuchawki. To nie był dziennikarz sportowy z jednej z angielskich gazet. Dzwoniono z serialowego giganta, mającego dziesiątki milionów abonentów na całym świecie, Netflixa. Historia, której Jim był jednym z głównych bohaterów, miała zostać przeniesiona na ekran jako część serialu Losers, choć on i jego koledzy tamtego dnia z pewnością przegrani nie byli. McNichol zaprosił ekipę telewizyjną do siebie i uśmiechnął się po zakończonej rozmowie. Torquay United będzie teraz naprawdę nieśmiertelne. Nawet jeśli – jak ujmie to w serialu jeden z fanów – „ktoś, kto idąc na mecz, spodziewa się ich zwycięstwa, jest idiotą”.
„Nie zapominasz ugryzienia psa. Minęło ponad dwadzieścia lat, a ja wciąż mam niezłą bliznę, która mi o tym przypomina. Miałem też trzy dziury w nodze, założono mi siedemnaście szwów. Nikt o tym nie zapomniał. Gdyby sytuacja zdarzyła się w innym meczu, o mniejszą stawkę, nie sądzę, że wciąż byłbym o to pytany” – tak McNichol, były obrońca Torquay United, opisywał zdarzenia z lat 80. na łamach dziennika „Guardian” w 2009 roku, równo 22 lata po słynnym СКАЧАТЬ