Название: Pokój motyli
Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
isbn: 978-83-8125-817-3
isbn:
– Wszystko w porządku, Posy, kochanie? – zapytał wujek Ralph zajmujący miejsce obok mnie. – Strasznie tu gorąco – dodał, wyciągając z kieszeni marynarki nieskazitelnie białą chusteczkę i ocierając nią czoło.
– Tak, wujku. Myślałam tylko, jacy szczęśliwi wydają się dziś Maman i tata. I jakie to smutne, że on musi wracać na wojnę.
– To prawda.
Patrzyłam, jak wujek Ralph spogląda na moich rodziców, i dostrzegłam, że nagle posmutniał.
– Ale jeśli wszystko pójdzie jak należy, to już niedługo wojna się skończy – dodał po chwili. – I każdy będzie mógł wrócić do swojego życia.
*
Po lunchu pozwolono mi pograć trochę w krykieta. Szło mi zaskakująco dobrze. Może dlatego, że większość dorosłych wypiła sporo wina i ich piłki nie były celne. Słyszałam, jak wcześniej tata mówił, że na tę okazję wyciągnie z piwnicy resztki zapasów wina, i chyba nasi goście wysączyli już niemało butelek. Naprawdę nie pojmowałam, po co dorośli chcą się upijać, bo według mnie, po alkoholu stawali się tylko bardziej hałaśliwi i głupsi. Ale myślałam, że może zrozumiem to, jak dorosnę. Idąc trawnikiem do kortu, zobaczyłam leżącego pod drzewem mężczyznę z dwiema kobietami w objęciach. Wszyscy troje mocno spali. Ktoś grał na saksofonie, stojąc samotnie na tarasie. Jak to dobrze, stwierdziłam w duchu, że nie mamy bliskich sąsiadów.
Wiedziałam, że to szczęście mieszkać w Domu Admirała. Gdy zaczęłam naukę w tutejszej szkole, zaprzyjaźniłam się z Mabel i pewnego razu zostałam zaproszona do niej na podwieczorek. Zdumiało mnie, że w jej domu drzwi frontowe prowadzą od razu do pokoju dziennego. Dalej mieściła się malutka kuchnia, a toaleta była na zewnątrz! Mabel miała rodzeństwo. Ona, bracia i siostry, cała piątka, spali w jednym ciasnym pokoju na górze. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że pochodzę z bogatej rodziny i że nie każdy mieszka w wielkim domu z parkiem zamiast ogródka. To był prawdziwy szok. Kiedy przyszła po mnie Daisy, żeby mnie zabrać do domu, spytałam ją, dlaczego tak jest.
– To jak los na loterii, Posy – powiedziała ze swoim miękkim akcentem z Suffolk. – Niektórzy mają szczęście, inni nie.
Daisy bardzo lubiła rzucać takim powiedzonkami. Sensu połowy z nich nie rozumiałam, ale cieszyłam się, że los mi sprzyja, i postanowiłam, że teraz będę mocniej modlić się za tych, którym się nie powiodło.
Wydawało mi się, że moja nauczycielka, panna Dansart, niezbyt mnie lubi. Choć zachęcała nas wszystkie, żebyśmy się zgłaszały, jeśli znamy odpowiedź na jakieś pytanie, to zwykle ja pierwsza podnosiłam rękę. Przewracała oczami i dziwnie wydymała usta, cedząc znużonym tonem: „Tak, Posy?”. Raz na boisku, kręcąc skakanką, przez którą przeskakiwały koleżanki, usłyszałam, jak mówi do innej nauczycielki:
– Jedynaczka… wychowywana wśród samych dorosłych… przemądrzała…
Po powrocie do domu zajrzałam do słownika. Od tamtej pory przestałam podnosić rękę, choćby nie wiem jak cisnęła mi się na usta odpowiedź.
*
O szóstej wszyscy się ocknęli i poszli się przebrać do kolacji. Zajrzałam do kuchni, gdzie Daisy wskazała mi mój posiłek.
– Dzisiaj dla ciebie chleb z dżemem, panno Posy. Pan Ralph przyniósł mi do sprawienia dwa łososie, a ja jestem już tak skołowana, że nie wiem, gdzie mają głowę, a gdzie ogon.
Zaśmiała się ze swojego dowcipu. Nagle zrobiło mi się jej żal. Musiała tak ciężko pracować.
– Mogłabym ci w czymś pomóc?
– Dwójka dzieci Marjory przyjdzie wieczorem ze wsi, by nakryć do stołu i podawać, więc sobie poradzę. Ale dziękuję, że pytasz. – Uśmiechnęła się do mnie. – Dobra z ciebie dziewczynka.
Kiedy dopiłam herbatę, wymknęłam się z kuchni, nim Daisy zdążyła powiedzieć, że mam iść na górę i szykować się do spania. Wieczór był piękny i chciałam się nim jeszcze trochę nacieszyć. Gdy wyszłam na taras, zobaczyłam, że słońce jest tuż nad koronami dębów, a jego promienie rzucają złotawe refleksy na trawę. Ptaki śpiewały, jakby to było dopiero południe, i nadal było tak ciepło, że nie potrzebowałam swetra. Przysiadłam na stopniach, naciągając bawełnianą sukienkę na kolana, i zaczęłam obserwować rusałkę admirała, która przycupnęła na jednym z kwiatów klombu opadającego w kierunku ogrodu. Zawsze myślałam, że nasz dom wziął nazwę od motyli, które tak ślicznie fruwały wśród zieleni. Bardzo się zmartwiłam, kiedy Maman powiedziała mi, że nazwano go tak przez wzgląd na mojego praprapra… (chyba trzy razy „pra”, ale może i cztery) …dziadka, który był admirałem marynarki, a to wydało mi się już dużo mniej romantyczne.
Choć tata mówił, że admirały są tu gatunkiem „pospolitym” (Maman podobnie wyrażała się o niektórych dzieciach z mojej klasy), to ja uważałam, że to najpiękniejsze motyle na świecie, z tymi jaskrawoczerwonymi paskami na czarnych skrzydełkach. Ten wzór skojarzył mi się ze spitfire’ami, którymi tata latał na wojnie. Zrobiło mi się smutno, bo przypomniałam sobie, że jutro znów wyjeżdża, by nimi latać.
– Cześć, córeczko, co ty tu robisz sama?
Na te jego słowa aż podskoczyłam, bo przecież właśnie o nim myślałam. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak idzie do mnie przez taras. Palił papierosa, ale zaraz rzucił go na ziemię, przydeptał butem i zgasił. Wiedział, że nie znoszę zapachu dymu.
– Tato, nie mów Daisy, że mnie tu widziałeś, dobrze? Bo ona zaraz odeśle mnie do łóżka – powiedziałam szybko, gdy siadał obok mnie na stopniu.
– Nie powiem, słowo. Poza tym, kto by szedł spać w tak piękny wieczór? Moim zdaniem najładniejszy miesiąc w Anglii to czerwiec. Cała natura wraca w pełni do życia po długim zimowym śnie. Przeciągnęła się, ziewnęła i rozwinęła swoje liście i kwiaty, żebyśmy my, ludzie, mogli się nimi cieszyć. W sierpniu ta energia jest już przepalona słońcem i szykuje się do kolejnego snu.
– Tak jak my, tato – zauważyłam. – W zimie lubię spać.
– No właśnie, kochanie. Nigdy nie zapominaj, że jesteśmy nieodłączną cząstką przyrody.
– Biblia mówi, że Bóg stworzył wszystko na ziemi – oznajmiłam z powagą, bo uczyłam się o tym na lekcjach religii.
– No tak, choć trudno mi uwierzyć, że zdołał tego dokonać zaledwie w siedem dni – odparł ze śmiechem tata.
– Na tym polega cud, prawda? To tak jak ze Świętym Mikołajem, który potrafi w jedną noc obdarować wszystkie dzieci na świecie.
– Masz rację, Posy, oczywiście. Świat to magiczne СКАЧАТЬ