Название: Pokój motyli
Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
isbn: 978-83-8125-817-3
isbn:
– Dzięki. Do widzenia.
Evie ruszyła do kiosku szukać córki, a Posy przeszła jeszcze tych kilka kroków, które miała do galerii. Było jej przykro, że Evie najwidoczniej poczuła się przy niej niezręcznie. Wyciągając z torby klucze, zastanawiała się, czym, na Boga, zasłużyła sobie na taką jej reakcję.
Otworzyła drzwi galerii, weszła do środka i namacała włącznik światła, myśląc o słowach Evie – najwyraźniej w jej życiu nie było już dawnego partnera, Briana. Posy chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej, ale wątpiła, czy kiedykolwiek jej się to uda. Zachowanie Evie wskazywało, że przy następnym spotkaniu dziewczyna najpewniej ucieknie na drugą stronę ulicy.
No cóż, przez te blisko siedemdziesiąt lat życia Posy nauczyła się jednego: ludzie to bardzo dziwny gatunek. Nigdy nie przestawali jej zaskakiwać. Evie ma swoje powody, by zachowywać się tak a nie inaczej, uznała Posy, idąc do biura na zapleczu galerii, gdzie włączyła czajnik, by zaparzyć sobie, jak to miała w zwyczaju, drugą tego dnia kawę.
Żałowała tylko, że nie ma pojęcia, jakie to powody.
Rozdział 2
– Jake, proszę! Idź po buty, natychmiast!
– Ale mamusiu, jeszcze nie skończyłem jeść moich płatków i…
– Nie szkodzi! Spóźnimy się. Szybko!
Jake wyszedł z kuchni, a Amy Montague wzięła serwetkę i wytarła czteroletniej Sarze ubrudzoną płatkami buzię, po czym przyklękła, żeby założyć córce buciki. Zauważyła, że są już trochę za ciasne i pozdzierane na czubkach. Sarze ciekło z nosa, jej włosy były splątane po nocy, a odziedziczone po bracie spodnie – przykrótkie.
– Wyglądasz jak jakieś cyganiątko. – Amy westchnęła i złapała z blatu szczotkę, by przyczesać nią burzę blond loków dziewczynki.
– Ała, mamo! – jęknęła, nie bez powodu, Sara.
– Przepraszam, skarbie, ale co sobie pomyśli o mnie panna Ewing, jeśli przyślę cię do szkoły w takim stanie?
– Mam iść do szkoły? – Sara zrobiła płaczliwą minkę. – Ale ja jej nienawidzę, mamo.
– Kochanie, nauczycielka mówi, że świetnie sobie radzisz, a Josie odbierze cię po lekcjach i weźmie ciebie i Jake’a do siebie. Mamusia po pracy po was przyjedzie – dodała Amy.
– Ale ja nie lubię szkoły i nie lubię Josie. Chcę zostać z tobą, mamo. – Sara skrzywiła się żałośnie i zaczęła płakać.
– Przecież tak naprawdę lubisz i szkołę, i Josie. A mama przywiezie ciasto czekoladowe na podwieczorek, dobrze?
– No dobrze. – Sara skinęła głową, odrobinę pocieszona.
– Jake?! Wychodzimy! – krzyknęła Amy, prowadząc Sarę do korytarza.
Ubrała ją w kurtkę, sama narzuciła płaszcz i zaczęła szukać w torebce kluczy.
Po schodach zbiegł z łomotem Jake. W rękach trzymał buty.
– Włóż je, Jake.
– Ale ja chcę, żebyś ty mi je włożyła, mamusiu. Tata jeszcze śpi?
– Tak. – Amy uklękła i wciągnęła mu buty. – Dobrze, idziemy.
– Ale ja chcę pożegnać się z tatą – jęknął Jake, gdy Amy wzięła Sarę za rękę i otworzyła drzwi.
– Nie możesz.
– Czemu nie?
– Jest zmęczony. A teraz idziemy!
Po odwiezieniu dzieci do szkoły Amy podjechała do warsztatu, żeby oddać samochód do koniecznej naprawy, bo ostatnio nie przeszedł pozytywnie kontroli technicznej. Idąc szybko do domu, zdała sobie sprawę, że ma ledwie godzinę do czasu wyjścia do pracy. A musiała sprzątnąć kuchnię, pozmywać i zrobić listę zakupów. Naprawdę nie wiedziała, jak sobie poradzi bez auta, choć i tak na co dzień dokonywała rzeczy prawie niemożliwych. Poza tym nie miała pojęcia, jak zapłaci za naprawę samochodu, ale musieli jakimś sposobem znaleźć na to pieniądze, nie było wyjścia.
Skręciła w ścieżkę, która prowadziła do lichego domku, gdzie mieszkali od sześciu tygodni. Leżał na przedmieściu, oddzielony od morza tylko mokradłami, i był właściwie nieco większym domkiem plażowym, bardzo przyjemnym, kiedy świeciło słońce. Jednak nadawał się do użytku wyłącznie latem i Amy wiedziała, że jego cienkie drewniane ściany i ogromne okna będą kiepską ochroną przed chłodem podczas nadchodzącej zimy. Zamiast porządnego ogrzewania był tu jedynie humorzasty piecyk na drewno, w saloniku. Kiedy próbowała napalić zeszłego wieczoru, okazało się, że piecyk bardziej kopci, niż grzeje. Sypialnie mieli tu tylko dwie, na piętrze, obie zawilgocone i tak ciasne, że większość rzeczy wciąż pozostawała w pudłach, nierozpakowana, w szopie za domem.
Wiedziała, że konieczność wyprowadzki z poprzedniego domu przez brak pieniędzy była wielkim ciosem dla ambicji Sama, więc nie chciała martwić go jeszcze bardziej, narzekając na nowe mieszkanie, ale coraz trudniej przychodziło jej zachowanie swojego zwykłego optymizmu. Rozumiała, że mąż naprawdę się stara, dla nich wszystkich, ale jakoś zawsze miał pecha i kolejne jego przedsięwzięcia kończyły się fiaskiem. Jak mogła powiedzieć mu, że Sarze potrzebne są nowe buty, Jake dawno wyrósł z zimowej kurtki, a ona pada na nos ze zmęczenia, starając się prowadzić dom i wyżywić ich za skromną pensję recepcjonistki w miejscowym hotelu?
Sam był w kuchni, ubrany tylko w bokserki, i właśnie nastawiał czajnik.
– Cześć, kochanie. Przepraszam, że wczoraj wróciłem tak późno. Ken i ja mieliśmy mnóstwo rzeczy do obgadania.
– Jak poszło spotkanie? – Amy spojrzała na niego z niepokojem.
Zauważyła przekrwione oczy i wyczuła w jego oddechu zapach skwaśniałego alkoholu. Dobrze, że już spała, kiedy wrócił.
– Wspaniale. – Sam popatrzył na nią z triumfem. – Myślę, że dzięki mnie dom Montague’ów odzyska niedługo swoją świetność.
Zwykle takie stwierdzenia dodawały Amy otuchy, ale jakoś tego ranka nie brzmiało to przekonująco.
– A konkretnie w jaki sposób?
Odsunął się i przytrzymał ją za ramiona.
– Kochanie, masz przed sobą dyrektora zarządzającego firmy deweloperskiej Montague.
– Naprawdę?
– Tak. Chcesz herbaty?
– Nie, dziękuję. To… ile będziesz zarabiał tygodniowo? – spytała z nadzieją.
– Och, niezbyt dużo, jak sądzę, choć oczywiście będę miał zwrot wszelkich kosztów.
СКАЧАТЬ