Название: Pokój motyli
Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные любовные романы
isbn: 978-83-8125-817-3
isbn:
– Czy to całkiem niemożliwe, żeby ktokolwiek tu mnie obsłużył? – Kontuar recepcji aż się zatrząsł od siły, z jaką walnęła w niego czyjaś pięść. – Dzwoniłem już ze trzy razy, żeby przyszedł ktoś i wyregulował ten cholerny kran. Nie leci ciepła woda!
– Bardzo pana przepraszam. Zawiadomiłam dział techniczny. Obiecali zająć się tym najszybciej, jak będzie można.
Amy czuła, że głos jej się łamie. Ścisnęło ją w gardle.
– Chryste, czekam już dwie godziny! To oburzające i jeśli nie naprawicie tego w ciągu dziesięciu minut, wynoszę się stąd!
– Tak jest, proszę pana. Jeszcze raz dzwonię do działu technicznego.
Trzęsącymi się rękami sięgnęła do słuchawki. Łzy napłynęły jej do oczu, choć bardzo starała się je powstrzymać. Zanim dotknęła telefonu, zobaczyła, że do hotelu wchodzi Karen.
– Przepraszam za spóźnienie, Amy. Przy wjeździe do miasta wywróciła się ciężarówka. – Karen dotarła do recepcji i zdjęła płaszcz. – Nic ci nie jest?
Amy mogła tylko wzruszyć ramionami i otrzeć dłonią oczy.
– Idź. Ja się tym zajmę. Panie Girault – Karen uśmiechnęła się promiennie zza kontuaru – czym mogę panu służyć?
Amy uciekła do biura na zapleczu, znalazła w torebce jakąś używaną chusteczkę higieniczną i energicznie wydmuchała nos. Narzuciła kurtkę i z opuszczoną głową pomaszerowała szybko do wyjścia. Kiedy wreszcie znalazła się na zewnątrz, w chłodnym wieczornym powietrzu, poczuła na ramieniu czyjąś dużą dłoń.
– Naprawdę, ogromnie przepraszam, nie chciałem zrobić pani przykrości. Rozumiem, że to nie pani wina.
Amy obejrzała się i zobaczyła mężczyznę, z którym przed chwilą miała problem w recepcji. Nachylał się nad nią. Był strasznie wysoki. Poprzednio, w nerwach, nie zwróciła specjalnej uwagi na jego wygląd. Teraz zauważyła szerokie ramiona, wijące się kasztanowe włosy i głęboko osadzone zielone oczy, które wpatrywały się w nią z niepokojem.
– Nie, proszę, niech pan nie przeprasza. To nie przez pana. A teraz, pan wybaczy, jestem okropnie spóźniona, muszę odebrać dzieci.
– Oczywiście. – Skinął głową. – I jeszcze raz przepraszam.
– Nie ma za co. – Amy odwróciła się i pobiegła dalej.
Dotarła do domu z dwójką kapryszących, zmęczonych dzieci oraz torbami zakupów i na widok stojącej przed furtką teściowej o mało znów się nie rozpłakała.
– Cześć, Posy.
Zmusiła się do uśmiechu, otwierając frontowe drzwi.
– Kochanie, wyglądasz na wykończoną. Daj, pomogę ci.
Posy wetknęła blaszane pudełko, które trzymała, pod pachę i wzięła część toreb od Amy. Kiedy weszły do środka, posadziła Sarę i Jake’a przy stole w kuchni i kazała Amy nastawić wodę, a sama zrobiła dzieciom na podwieczorek tosty z pastą Marmite oraz podgrzała makaron z puszki.
– Boże, ale tu ziąb! – Wzdrygnęła się.
– Niestety, nie ma ogrzewania – powiedziała Amy. – Ten dom został zaprojektowany jako letni.
Posy rozejrzała się po malutkiej ponurej kuchni. Goła żarówka zwisająca z sufitu oświetlała brudne ściany.
– Pałac to nie jest, co?
– No nie – przyznała Amy – ale miejmy nadzieję, że nie pomieszkamy tu długo. Przeprowadzimy się, jak tylko trochę staniemy finansowo na nogi.
– Wiesz, mówiłam Samowi, że moglibyście wszyscy mieszkać u mnie, jak długo zechcecie. To idiotyczne, że ja jestem tam sama, a wy tutaj gnieździcie się w takiej ciasnocie.
– Jak się domyślasz, Sam jest zbyt dumny, by przyjąć taką propozycję.
– Czasem duma nas gubi, kochanie – powiedziała Posy. Wyjęła z pudełka idealnie upieczone ciasto czekoladowe i pokroiła je na kawałki. – Proszę, najlepsze ciasto babci na deser po grzankach i makaronie. Chcesz spróbować, Amy?
– Nie, dziękuję. – Amy bała się, że ciasto utknęłoby jej w gardle.
Posy rzuciła okiem na synową. Nadal była piękna, ale spódnica wisiała jej na biodrach, błękitne oczy zdawały się jeszcze większe w jej bladej twarzy, a zwykle zadbane blond włosy wymykały się z kitki i wyglądały, jakby przydało się im porządne mycie.
– Jesteś za chuda, kochanie. Jesz, ile trzeba?
– Tak, Posy, czuję się świetnie. – Amy wytarła Sarze buzię. – A teraz przeproszę cię na chwilę. Muszę wykąpać dzieci i położyć je do łóżek.
– Oczywiście. Mogę ci pomóc?
Amy przez chwilę zastanawiała się, jak Posy zareaguje na zapyziałą małą łazienkę na parterze, ale w końcu wzruszyła ramionami – bo jakie to miało znaczenie?
– Jeśli chcesz.
Posy nie robiła żadnych uwag, kiedy razem kąpały dzieci. Gdy maluchy były już suche i przebrane w piżamy, powiedziała, że napali w pokoju dziennym, nim Amy przeczyta im bajkę na dobranoc.
Dzieci wreszcie zasnęły, Amy zeszła na dół i z ulgą opadła na fotel. Posy wynurzyła się z kuchni, niosąc dwa kieliszki wina.
– Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe. Otworzyłam butelkę, bo wydaje mi się, że dobrze ci zrobi łyk czegoś mocniejszego.
Wino miało być niespodzianką dla Sama, Amy chciała, żeby wypili je razem, ale z wdzięcznością przyjęła kieliszek.
– A tak przy okazji, gdzie jest Sam? – spytała Posy, sadowiąc się na starej skórzanej kanapie.
Amy wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, ale zamierza ruszyć z jakąś robotą, więc może ma spotkanie.
– O wpół do ósmej, w piątek wieczorem? – Posy uniosła brwi. – Jakoś wątpię.
– W każdym razie na pewno niedługo przyjdzie.
– Pomaga ci trochę przy dzieciach?
– W tygodniu nie, ale w weekendy bardzo – powiedziała lojalnie Amy.
– СКАЧАТЬ