.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 14

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ oknem wyglądał wprost bajecznie.

      Posy odwróciła się od tego piękna i spojrzała w drugą stronę, na ogromny pokój, który od pokoleń służył Andersonom za sypialnię. Przebiegła wzrokiem tapety w stylu chińskim, niegdyś wspaniałe, a teraz odchodzące w rogach od ścian, ze śladami wilgoci. Popatrzyła na wytarty dywan, z którego nie dałoby się już sczyścić wszystkich plam, i na wyblakłe mahoniowe meble.

      – A to tylko jeden pokój. Jest ich jeszcze dwadzieścia pięć i każdy wymaga kapitalnego remontu, nie mówiąc już o całej strukturze budynku – mruknęła do siebie.

      Rozbierając się, myślała o tym, że przez lata robiła dla domu tylko to, co było absolutnie niezbędne – częściowo ze względu na pieniądze, ale głównie dlatego, że to ogród traktowała jak najukochańsze dziecko i to jemu poświęcała najwięcej uwagi. Tymczasem stan domu, niczym zaniedbywanej latorośli, stopniowo i niepostrzeżenie się pogarszał.

      – Moje dni tutaj są policzone. – Westchnęła, przyznając sama przed sobą, że ten dom zaczyna jej ciążyć ponad miarę.

      Choć była w dobrej formie i sprawna jak na swoje sześćdziesiąt dziewięć lat, to jak długo jeszcze może się cieszyć taką kondycją? Poza tym dom popadnie w całkowitą ruinę, jeśli szybko nie zrobi się tu solidnego remontu.

      Przerażało ją, że w końcu będzie zmuszona się poddać i przeprowadzić gdzieś, gdzie łatwiej sobie poradzi, wiedziała jednak, że trzeba rozsądnie podchodzić do sprawy. Ani Samowi, ani Nickowi nie wspomniała jeszcze o swoim pomyśle, by sprzedać Dom Admirała, ale chyba teraz, kiedy przyjeżdża Nick, powinna z nimi porozmawiać.

      Zobaczyła swoje odbicie w dużym stojącym lustrze. Srebrne pasma we włosach, zmarszczki wokół oczu i ciało już nie tak sprężyste jak dawniej… To było smutne. Odwróciła wzrok. Lepiej nie patrzeć, bo w środku nadal była młodą, pełną wigoru kobietą, tą samą Posy, która tańczyła, śmiała się i kochała.

      – O rany, jak mi brakuje seksu! – oznajmiła komodzie, szukając bielizny.

      Trzydzieści cztery lata… To potwornie długo, by nie czuć dotyku mężczyzny, jego skóry na swojej, pieszczot, kiedy on unosi się i w nią wchodzi…

      Po śmierci Jonny’ego od czasu do czasu, szczególnie w początkowych latach, na jej drodze pojawiał się jakiś mężczyzna, który się nią interesował. Możliwe, że za bardzo była skupiona na synach, a potem na ogrodzie, ale po kilku „randkach”, jak określali to Sam i Nick, Posy nigdy nie wykrzesała w sobie dość entuzjazmu, by wejść w nowy związek.

      – A teraz już na to za późno – powiedziała do swojego odbicia, gdy usiadła przy toaletce, by wklepać w twarz tani krem nawilżający, co było jedynym zabiegiem kosmetycznym, który stosowała. – Nie bądź zachłanna, Posy. Napotkać w życiu dwie miłości to więcej, niż większości ludzi jest w ogóle dane.

      Wstając, odsunęła od siebie zarówno mroczne myśli, jak i nierealne marzenia i skoncentrowała się na radości z przyjazdu syna. Na dole wyciągnęła ciasto z piecyka i wyjęła je z blachy, by ostygło. Potem wyszła z kuchni na tyły domu. Wsiadła do swojego sfatygowanego volva i ruszyła, kierując się prosto na drogę, którą w dziesięć minut docierało się do Southwold.

      Zmierzała nad morze i mimo że wiał chłodny wrześniowy wiatr, opuściła szybę. Z przyjemnością wdychała słoną bryzę, w której zawsze wyczuwało się też zapach pączków i smażonej ryby z frytkami z baru przy molo wychodzącym na Morze Północne, stalowoszare pod zamglonym błękitem nieba. Przy drodze stały zgrabne szeregowe domki, sklepiki na dole były pełne plażowych akcesoriów, mewy patrolowały chodniki, czyhając na resztki jedzenia.

      Struktura miasta prawie się nie zmieniła od czasu, kiedy Posy była dzieckiem, ale niestety, staromodny kurort przyciągnął hordy zamożnych rodzin z klasy średniej. Inwestowali tu w domy letniskowe, co nieprzyzwoicie wywindowało ceny nieruchomości i choć było korzystne dla gospodarki miasteczka, niewątpliwie zaburzyło relacje w niegdyś spójnej społeczności. Sezonowi mieszkańcy tłumnie ściągali do Southwold latem. Parkowanie stało się istnym koszmarem. W końcu sierpnia miasto pustoszało. Obcy opuszczali je niczym stado sępów, które skończyły ucztować na padlinie.

      Teraz, we wrześniu, wyludnione ulice zdawały się martwe, jakby najeźdźcy wyssali stąd całą energię i zabrali ją ze sobą. Posy zaparkowała przy głównej alei. Na wystawie butiku zauważyła plakat z napisem: „Koniec letniej wyprzedaży”, a przed księgarnią nie było już stolików z używanymi książkami.

      Szła szybko ulicą, odpowiadając skinieniem głowy na powitania znających ją ludzi, których mijała. Przyjemnie jej było, że dla tutejszych mieszkańców jest jedną z nich. Wstąpiła do kiosku i kupiła jak zwykle dziennik „Telegraph”.

      Wychodząc, zapatrzona w nagłówki na pierwszej stronie, wpadła na jakąś dziewczynkę.

      – Przepraszam – wybąkała, spoglądając w dół na stojące przed nią ciemnookie dziecko.

      – Nic nie szkodzi. – Dziewczynka wzruszyła ramionami.

      – Mój Boże – wyrwało się w końcu Posy – wybacz, że tak się na ciebie gapię, ale bardzo przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałam.

      – Tak? – Dziewczynka ze skrępowaniem przestąpiła z nogi na nogę.

      Posy odsunęła się na bok, żeby mała mogła ją minąć i wejść do sklepiku.

      – Do widzenia.

      – Do widzenia.

      Posy odwróciła się i ruszyła dalej, w kierunku galerii.

      I nagle zauważyła, że w jej kierunku ktoś biegnie. Sylwetka wydawała się znajoma.

      – Evie? To ty?

      Młoda kobieta stanęła jak wryta. Jej blada twarz oblała się rumieńcem.

      – Tak. Cześć, Posy – powiedziała cicho.

      – Co u ciebie, kochanie? Co ty, na Boga, robisz tu w Southwold? Przyjechałaś odwiedzić starych przyjaciół?

      – Nie. – Evie wbiła wzrok w ziemię. – Przeprowadziłam się tu z powrotem, parę tygodni temu. Teraz tu mieszkam… mieszkamy.

      – Naprawdę?

      – Tak.

      – Świetnie.

      Posy przyglądała się Evie, która nadal unikała jej spojrzenia. Była znacznie szczuplejsza niż kiedyś, a te swoje piękne, ciemne, niegdyś długie włosy miała teraz ścięte na krótko.

      – Chyba właśnie widziałam twoją córkę pod kioskiem. Wydała mi się bardzo do ciebie podobna. Wróciliście tu całą trójką na dobre?

      – My dwie, tak – odparła Evie. – A teraz wybacz, Posy, strasznie się spieszę.

      – Oczywiście. Przez parę dni w tygodniu pracuję w galerii Masona. Niedaleko hotelu Swan. Jakbyś znalazła kiedyś chwilę na lunch, z przyjemnością СКАЧАТЬ