Pokój motyli. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pokój motyli - Lucinda Riley страница 19

Название: Pokój motyli

Автор: Lucinda Riley

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-8125-817-3

isbn:

СКАЧАТЬ Clemmie, kochanie, obiecuję ci, wszystko będzie dobrze, nic mi się nie stanie. – Evie pogładziła córkę po włosach. – To było samolubne z mojej strony, że przez tych kilka lat miałam cię tylko dla siebie. Czas, żebyś zaczęła własne życie i przestała się o mnie martwić.

      – Nigdy nie przestanę, mamo. Dobrze mi tak, jak jest, tylko ty i ja.

      – Wiem, mnie też, ale przecież będziesz przyjeżdżać do domu na każdy weekend, a ferie świąteczne są tam o wiele dłuższe niż w starej szkole. Będziemy miały mnóstwo czasu dla siebie, obiecuję.

      Clemmie gwałtownie wyrwała się z jej objęć i wstała.

      – Chcesz się mnie pozbyć. A ja nie pojadę i nie możesz mnie zmusić!

      Wybiegła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

      – A niech to szlag, a niech to! – Evie walnęła pięścią w kanapę.

      Pękało jej serce, że wysyła ukochaną córkę do szkoły z internatem. Bez wątpienia dla niej to rozstanie było równie trudne jak dla dziewczynki. Kiedy mieszkały razem w małym szeregowym domku w Leicester, przez to wszystko, co się działo, Clemmie musiała dorosnąć o wiele za szybko i wziąć na swoje barki ciężar, który byłby stresujący nawet dla osoby dorosłej.

      Evie wiedziała jednak, że choć z początku to boli, wyjazd Clemmie do szkoły jest konieczny. Czas, by żyła i śmiała się jak zwyczajna dziewięciolatka. Powinna zacząć budować własny świat, niezależny od świata matki.

      Na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Evie, kompletnie wyczerpana, wstała i ciężkim krokiem zeszła z trzech kondygnacji schodów. Wreszcie otworzyła drzwi.

      – Cześć, Evie, wiem, jestem za wcześnie, ale w mieście taki ruch, że wolałam nie ryzykować.

      W progu stała uśmiechnięta Marie Simmonds, najdawniejsza przyjaciółka Evie. W szkole nazywali je „Mała i Duża”, bo Evie była drobniutka i szczupła, a Marie zawsze o głowę wyższa od reszty koleżanek z klasy i zdecydowanie pulchna. Evie pomyślała, że teraz bez wahania zamieniłaby się z nią miejscami.

      – Wejdź. Wybacz, ale wszędzie tu jeszcze okropny bałagan.

      Poprowadziła Marie przez hol do kuchni.

      – Boże, Evie, jesteś szczęściarą, że masz taki dom. Daj mi go, a sprzedam ci go od ręki, choćby jutro, nawet jeśli wystrój pochodzi z lat pięćdziesiątych.

      Marie była menedżerką w miejscowej agencji nieruchomości. Do tego stanowiska dochodziła stopniowo, zaczynając od pracy recepcjonistki.

      – Nikt nic tu nie zmieniał od czasu, gdy urządzili go moi dziadkowie. – Evie wzruszyła ramionami. – I nie, dziękuję, będę tu mieszkać, przynajmniej na razie.

      – Na razie to sytuacja jest taka, że cały Londyn chce coś tutaj mieć i jest gotów płacić każdą sumę za prestiż bywania w Southwold. Możesz uważać się za milionerkę.

      – Miło to wiedzieć, ale skoro nie zamierzam sprzedać domu, nie ma sensu o tym myśleć, prawda? Kawy?

      – Tak, poproszę. Czemu ja nie mam jakiegoś miłego krewniaka, który kopnąłby w kalendarz i zostawił mi wielki dom w Southwold? – Marie westchnęła, przeczesując palcami burzę swoich bujnych czarnych loków.

      – Za to masz uroczą mamę i ojca, którzy jeszcze żyją – stwierdziła trzeźwo Evie – co mnie nie było dane, od kiedy skończyłam dziesięć lat.

      – Przepraszam, nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak, jakbym była nieczuła i interesowna. Po prostu niekiedy robię się zgorzkniała, widząc w biurze, jakimi pieniędzmi się tam obraca, podczas gdy ja i moja rodzina, która mieszkała w tym mieście od pokoleń, musieliśmy się stąd wynieść, bo tutejsze ceny przekraczają nasze możliwości.

      – Grzankę? – spytała Evie, stawiając przed Marie kubek kawy.

      – Nie, dziękuję. Jestem na kolejnej diecie. Szczerze mówiąc, Evie, powinnam cię nienawidzić: ogromny dom, figura ta sama co za czasów szkolnych, choć urodziłaś dziecko i jesz wszystko, na co masz ochotę. – Marie popatrzyła z zazdrością, jak Evie smaruje sobie grzankę masłem i dżemem.

      – Wierz mi, nie chciałabyś być w mojej skórze – odparła Evie, siadając przy stole. – Za to ja mogłabym ci zazdrościć szczęśliwego małżeństwa i tego, że twoje dzieci nadal mają przy sobie oboje rodziców.

      – Jak tam Clemmie?

      – Jest nieszczęśliwa i się buntuje. Nie znosi Southwold i chce wracać do Leicester. Siedzi na górze, zła, że musi jechać do szkoły. Szczerze mówiąc, naprawdę nie wiem, co robić. Na razie odmawia wyjazdu. Czuję się jak wredna suka. Ona myśli, że chcę się jej pozbyć z domu, co jest dla mnie nie do zniesienia, ale z wielu powodów to ważne, żeby wyjechała.

      – Naprawdę? Jest jeszcze taka mała. Nie mogłaby pochodzić z kilka lat do tutejszej szkoły, a do jakiejś z internatem pojechać później? Podstawówka w Southwold jest dość dobra. Bardzo się zmieniła od naszych czasów. Oczywiście, nie ma tu wszystkich tych cudów jak w ekskluzywnych prywatnych szkołach, ale moja dwójka bardzo ją lubi.

      – Nie. Dla jej dobra chcę, żeby wyjechała teraz.

      – Przyznam, że nie wyobrażam sobie wysłania z domu moich dzieci w wieku dziewięciu lat. – Marie wzruszyła ramionami. – Szaleńczo bym za nimi tęskniła. Jeśli Clemmie wyjedzie, przekonasz się, jak to jest. Zostaniesz tu sama.

      – Och, mam mnóstwo zajęć, dam sobie radę.

      Marie upiła łyk kawy.

      – Jak się tu odnalazłaś po powrocie?

      – Dobrze – odpowiedziała krótko Evie.

      – Widujesz się z Brianem?

      – A broń Boże. Odszedł, kiedy Clemmie była malutka, i od tamtej pory się nie odzywa.

      – Nie utrzymuje kontaktu z córką?

      – Nie.

      – Przykre. To znaczy dla Clemmie.

      – Zapewniam cię, że obu nam o wiele lepiej bez niego. Patrząc wstecz, zastanawiam się, co ja w nim w ogóle widziałam.

      – Zawsze traktował cię z góry – przyznała Marie.

      – Jak dziecko. Nic, co robiłam, nie było dość dobre. A ja go podziwiałam, sądziłam, że jest ode mnie o wiele mądrzejszy, lepiej zna życie, i z początku podobało mi się, że tak się mną opiekuje. – Evie wstała i wyrzuciła fusy z kawy do zlewu. – Teraz rozumiem, że zastępował mi ojca, którego wcześnie straciłam.

      – Nie było ci łatwo w życiu, co?

      – Może nie, ale ktoś mógłby powiedzieć, że sama się o to postarałam. Popełniłam kilka paskudnych błędów.

      – СКАЧАТЬ