Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów - Joanna Jax страница 5

СКАЧАТЬ czas kołatało w głowie. Jacyś inni ludzie, których kochałem… Potem zrozumiałem, dlaczego powracały do mnie te dziwne wspomnienia. Kiedy wyznałaś mi prawdę o moim pochodzeniu, nie zmartwiłem się, że jestem Żydem, wręcz przeciwnie – zacząłem się interesować tym, kim naprawdę jestem.

      – Zostałeś ochrzczony, byłeś u komunii, ale jeśli zdecydujesz pewnego dnia, że chcesz żyć inaczej, słowa nie powiem. Nigdy zresztą nie byłam szczególnie pobożna.

      – Dlaczego?

      – Bo miałam diabła za skórą i każdy ksiądz mnie rugał, jakby sam co najmniej zstąpił z nieba i nie miał grzechów na sumieniu. Złościło mnie to. Chyba uważałam, że jestem najmądrzejsza na świecie i miałam usprawiedliwienie dla siebie na każdą okazję. A potem… Nawet nie wiem, czy wierzę w Boga. Niekiedy myślę, że gdyby istniał, nie dopuściłby do pewnych rzeczy.

      – Nigdy nie chcesz o tym mówić. O tym, co cię spotkało. A nam zawsze każesz mówić prawdę…

      – Nie okłamuję was, po prostu nie chcę wracać do tego, co było złe. Was również nie zmuszam, byście opowiadali mi o wszystkim, co dzieje się w waszym życiu, jeśli nie macie na to ochoty. To duża różnica. Moja przeszłość bywała bolesna, ale teraz nie ma znaczenia, synku. – Alicja aż zadrżała w środku, gdy to powiedziała.

      Jej przeszłość miała znaczenie. Nie było dnia, żeby nie powracała wspomnieniami do powstania, do kołymskich łagrów czy do warszawskiego getta. Niekiedy śniły się jej w nocy trupy. Wychudzone, z nieruchomymi oczami, czasami całe zakrwawione. Budziła się wtedy w nocy, wstawała z łóżka i zaglądała do pokoi dzieci. Chciała na nie popatrzeć, sprawdzić, czy mają spokojny sen, czy w ogóle żyją. Dopiero potem mogła zasnąć kolejny raz, szepcząc sobie, że to, co złe, już nigdy nie powróci.

      – Mamo, nie zrozum mnie źle, wiesz, że bardzo cię kocham… – zaczął niepewnie Mateusz.

      – Po takim wstępie od razu zaczynam się martwić – przerwała mu ze śmiechem. – Ale jeśli mnie kochasz, to postaram się znieść dzielnie to, co masz mi do powiedzenia.

      – Nie martw się. Zawsze będziesz moją mamą, ale… dla mnie przeszłość ma znaczenie. Wiem, że nazywałem się Dawid Mojzesowicz, moja matka – Sara, a ojciec – Samuel. I to, że mama, zanim wyszła za mąż, nazywała się Anielewicz, a moja malutka siostrzyczka miała na imię Rebeka. To moje korzenie, moja historia. Mam świadomość, że nigdy nie spotkam ani swojej prawdziwej matki, ani ojca czy dziadka, ale jeśli wywiozłyście Rebekę z getta, ona mogła przeżyć. Mówiłaś o słoikach z karteczkami, na których zapisywano nazwiska, a potem zakopywała je gdzieś jedna z pielęgniarek… Mamo, chciałbym odnaleźć swoją siostrę. A przynajmniej spróbować to zrobić – wypalił Mateusz.

      – Nigdy nie pozwolę ci pojechać do Polski. Dopóki mój ojczysty kraj nie będzie wolny, nie zgodzę się na to – zaperzyła się Alicja.

      – Mamo, wojna skończyła się dawno temu, a Stalin nie żyje. Co mi mogą zrobić? – Mateusz wydął usta.

      – Wszystko… Nawet tutaj wciąż oglądam się za siebie. Pytałeś, dlaczego nie poszłam w marcu na manifestację, tak jak inni Polacy, by protestować przeciwko wizycie Chruszczowa. Prawda jest taka, że po prostu się bałam. Że oni gdzieś tam się będą kręcić, węszyć, szpiegować…

      Alicja miała świadomość, że popada w lekką paranoję, ale za nic w świecie nie zniosłaby strachu o Mateusza, gdyby ten wyruszył do Polski. Wystarczająco przeżywała to, gdy nie mogła pojechać na pogrzeb babki Alutki czy dziadka Bronka, a własnej matki nie widziała od dziewięciu lat. Tymczasem jej ukochany syn był gotów wskoczyć w paszczę lwa i udać się tam, by szukać swojej siostry.

      – Dopóki nie upewnię się, że Rebeka żyje, nie pojadę do Polski, nie martw się.

      – A jeśli żyje?

      – Mam obywatelstwo brytyjskie, tamta strona nie zaryzykuje. Będą się bali trzeciej wojny światowej. – Uśmiechnął się, choć jego matka była bliska płaczu.

      – Proszę, błagam… – jęknęła.

      – Na razie piszę w różne miejsca, ale bez efektów, więc nie ma o czym mówić – westchnął Mateusz.

      Alicja popatrzyła na syna. Nie miała pojęcia, że ten od jakiegoś czasu poszukiwał swojej prawdziwej rodziny. Poczuła się dziwnie. Tak jakby ten fakt miał oznaczać, że nie spisała się zbyt dobrze jako matka Mateuszka.

      Kiedy została sama, nie sięgnęła już po francuski magazyn. Wpatrywała się w wygasły kominek i stojące na nim zdjęcia, oprawione w fikuśne ramki. Byli tam wszyscy jej bliscy. Nawet Hanka Lewinówna, którą zawsze traktowała jak siostrę. Alicja miała swoje korzenie, nawet jeśli nie dane jej było poznać ojca, a wzdragała się na myśl, że Mateusz też chciałby odnaleźć swoje. Uznała, że to trochę nieuczciwe. Powiodła wzrokiem po kwiecistych kanapach, drewnianym, lakierowanym stoliku i antycznym kredensie. Popatrzyła na upięte fantazyjnie zasłony, stertę gazet, leżącą w nieładzie na komodzie, i lalkę Kingi, rzuconą byle jak na fotel, stojący nieopodal kominka. To był jej dom. A w nim mieszkali wszyscy, których kochała.

      Tworzyli dziwaczną rodzinę. Zbieraninę charakterów i przyzwyczajeń. Każde z jej dzieci było inne, bo każde z nich miało innego ojca. I tylko najmłodsza, Kinga, była owocem wielkiej miłości jej i Sergiusza. Niekiedy z bólem patrzyła na Natalkę, będącą efektem gwałtu, i drżała, gdy Sergiusz nie okazywał jej takiej czułości, jak swojej prawowitej córce. Widziała, jak bardzo się starał, by kochać wszystkie dzieci tak samo, ale nie mogła nie zauważyć, że najwięcej miejsca w jego sercu zajmowała najmłodsza, Kinga. Kiedy jednak zbyt zagryzała się tym faktem i obserwowała niczym szpieg każdy gest Sergiusza, doszła do wniosku, że zaczyna wariować. Wtedy przypominała sobie czas wojny i ten spędzony w łagrze. Pomagało, bo problemy, niekiedy wyimaginowane, jakie miała obecnie, były niczym w porównaniu z tym, co przeżyła dekadę wcześniej. Nawet śmierć Juliana prześladowała ją jak zły sen. Bo wraz z nim coś odeszło na zawsze – młodzieńcza, szalona miłość. Taka, która nie pozwala o sobie zapomnieć, nakazuje robić rzeczy głupie i złe, ale nadaje życiu sens, bez względu na to, jak się ono układa.

      4. Olsztyn, 1956

      – Jakoś tak smutno mi bez tej Nelki – westchnął Błażej Piotrowski, obmywając brudne ręce nad zlewozmywakiem.

      – Niedługo przyjedzie. Powiedziała, że teraz na targi do Poznania ją wysyłają, ale jak wróci, ma dostać urlop i nas odwiedzi – powiedziała Gabriela, cerując poszarzały podkoszulek. Po chwili przegryzła zębami nitkę i przyjrzała się ubranku. – I tak zaraz wyrosną i będzie trzeba kupić nowe.

      – I co jeszcze pisała? Ma jakiegoś absztyfikanta? – dopytywał się Błażej, wycierając dłonie w wiszący obok zlewu ręcznik.

      – Chyba nie… A może nie chciała w liście nic pisać. Jak przyjedzie, to może coś powie. Kostek znowu chory. Kierowniczka już bykiem na mnie patrzy, bo znowu tydzień zwolnienia dostałam.

      – Niech sobie patrzy – prychnął Błażej. – Jeszcze СКАЧАТЬ