Uwolniona. Tara Westover
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uwolniona - Tara Westover страница 5

Название: Uwolniona

Автор: Tara Westover

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788380155237

isbn:

СКАЧАТЬ Marię. Dziewczynka stała obok matki, naśladując jej ruchy i trzymając noworodka w silnych dziewięcioletnich ramionach. Gapiłam się na nią z nadzieją. Nigdy nie poznałam dziewczynek takich jak ja, niechodzących do szkoły. Przysunęłam się bliżej, próbując przyciągnąć jej uwagę, ale była całkowicie pochłonięta słuchaniem swojej matki, która tłumaczyła, jak podawać kalinę koralową i serdecznik pospolity, żeby złagodzić skurcze poporodowe. Głowa Marii kiwała się w dół i w górę na znak zgody, dziewczynka ani na chwilę nie spuściła wzroku ze swojej matki.

      Ruszyłam sama powoli korytarzem do swojego pokoju, ale gdy się odwróciłam, żeby zamknąć drzwi, stała w nich Maria, wciąż z niemowlakiem na biodrze. Miał pełne ciałko, więc dziewczynka wyginała się mocno w pasie, by zrównoważyć jego ciężar.

      – Idziesz? – zapytała.

      Nie zrozumiałam.

      – Ja zawsze chodzę – powiedziała. – Widziałaś, jak się rodzi dziecko?

      – Nie.

      – Ja tak, wiele razy. Wiesz, co to znaczy, że dziecko jest w położeniu podłużnym?

      – Nie – odpowiedziałam przepraszająco.

      Gdy matka po raz pierwszy asystowała przy porodzie, nie było jej w domu przez dwa dni. Potem wśliznęła się tylnymi drzwiami tak blada, że wydawała się wręcz przezroczysta; opadła na kanapę i tam została, cała się trzęsąc.

      – Było okropnie – wyszeptała. – Nawet Judy powiedziała, że się boi.

      Matka zamknęła oczy.

      – Nie było widać, że się boi.

      Matka odpoczęła przez kilka minut, aż odzyskała trochę koloru na twarzy, i opowiedziała, jak było. Poród był długi, wyczerpujący, a gdy dziecko w końcu wyszło na świat, jego matka poważnie się rozerwała. Krew była wszędzie. Krwotok nie chciał się zatrzymać. W tym momencie matka zauważyła, że wokół szyi dziecka owinięta jest pępowina. Noworodek był siny i tak cichy, że matka uznała, że nie żyje. Gdy teraz przywoływała te szczegóły, krew znów odpłynęła jej od twarzy, dopóki nie usiadła, blada jak ściana, obejmując się ramionami.

      Audrey przygotowała herbatę rumiankową i położyłyśmy matkę do łóżka. Wieczorem, po powrocie taty do domu, matka opowiedziała mu to samo.

      – Nie dam rady – powiedziała. – Judy tak, ale ja nie.

      Tato objął ją ramieniem.

      – To powołanie od Pana – powiedział. – A Pan czasem prosi o trudne rzeczy.

      Matka nie chciała być akuszerką. To był pomysł taty, kolejny na drodze ku samowystarczalności. Niczego bardziej nie nienawidził niż tego, że jesteśmy zależni od rządu. Powiedział, że kiedyś zupełnie się uniezależnimy. Jak tylko zdobędzie pieniądze, planuje zbudować rurę, która będzie doprowadzać wodę z Góry, a potem na całej farmie zainstaluje panele słoneczne. W ten sposób podczas Dni Ostatnich, gdy wszyscy będą w ciemnościach pili z kałuż, my mielibyśmy wodę i elektryczność. Matka była zielarką, więc będzie dbać o nasze zdrowie, a jeśli zostanie akuszerką, będzie mogła przyjmować porody wnuków, gdy się pojawią.

      Kilka dni po pierwszym porodzie akuszerka przyszła do matki z wizytą. Wzięła ze sobą Marię, a ona znów poszła za mną do mojego pokoju.

      – Szkoda, że twoja matka źle trafiła za pierwszym razem – powiedziała z uśmiechem. – Następny będzie łatwiejszy.

      Kilka tygodni później ta przepowiednia została wystawiona na próbę. Była północ. Ponieważ nie mieliśmy telefonu, akuszerka zadzwoniła do „babci z dołu”. Ta wspięła się na górę, zmęczona i zła, i wyburczała, że nadszedł czas, aby matka poszła „pobawić się w doktora”. Została tylko kilka minut, ale postawiła na nogi cały dom.

      – Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie możecie po prostu jak każdy inny człowiek pójść do szpitala – wykrzyczała, wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi.

      Matka wyjęła swoją podręczną torbę i pudełko ze sprzętem, wypełnione ciemnymi buteleczkami z nalewką, a następnie powoli wyszła z domu. Byłam niespokojna i źle spałam, ale kiedy następnego ranka matka wróciła do domu, z rozczochraną fryzurą i sińcami pod oczami, szeroko się uśmiechała.

      – To była dziewczynka – oznajmiła. A potem położyła się do łóżka i spała cały dzień.

      Tak mijały miesiące. Matka wychodziła z domu o wszystkich porach dnia i nocy i wracała, drżąc, z wielką ulgą, że już jest po wszystkim. Zanim zaczęły opadać liście z drzew, pomogła przy tuzinie porodów. Do końca zimy było już kilka tuzinów. Wiosną powiedziała ojcu, że ma dość, ale gdy nadejdzie Koniec Świata, jeśli będzie musiała, to potrafi przyjąć poród. Teraz chciała już przestać.

      Gdy to powiedziała, tato bardzo posmutniał na twarzy. Przypomniał jej, że to była wola Boża, błogosławieństwo dla naszej rodziny.

      – Musisz być akuszerką – powiedział. – Musisz sama przyjąć poród.

      Matka pokręciła głową na znak niezgody.

      – Nie mogę – odparła. – Poza tym, kto mnie zatrudni, skoro jest Judy?

      Rzuciła na siebie klątwę, a Bogu rękawicę. Niedługo potem Maria powiedziała mi, że jej ojciec dostał nową pracę w Wyoming.

      – Mama mówi, że twoja matka powinna zająć jej miejsce – oznajmiła Maria.

      W mojej głowie pojawił się ekscytujący obraz mnie samej w roli Marii, córki akuszerki, pewnej siebie, fachowej. Ale gdy odwróciłam głowę, żeby spojrzeć na stojącą obok mnie matkę, ten obraz wyparował.

      Bycie położną w stanie Idaho nie było nielegalne, ale nie było też jeszcze prawnie usankcjonowane. Jeśli poród poszedł nie tak jak powinien, akuszerka mogła się spodziewać zarzutów za praktykowanie medycyny bez licencji. W przypadku poważnych komplikacji mogła usłyszeć zarzut spowodowania śmierci, a nawet zostać skazaną na więzienie. Niewiele kobiet kwapiło się do ponoszenia takiego ryzyka, dlatego akuszerek było mało. W dniu kiedy Judy wyjechała do Wyoming, matka stała się jedyną akuszerką w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów.

      Do domu zaczęły przychodzić kobiety z dużymi brzuchami, błagając matkę, żeby przyjęła ich porody. Matkę to załamywało. Jedna z kobiet siedziała na skraju naszej wyblakłej żółtej sofy ze wzrokiem wbitym w podłogę i tłumaczyła, że jej mąż stracił pracę i nie mają pieniędzy na szpital. Matka siedziała cicho, skupiając wzrok w jednym miejscu, z zaciśniętymi ustami; przez chwilę jej postawa wyrażała pewność. Zaraz jednak to wrażenie zniknęło, a matka odezwała się słabym głosem:

      – Nie jestem akuszerką, tylko asystentką.

      Kobieta przychodziła jeszcze kilka razy, siadając za każdym razem na naszej sofie, i opisywała nieskomplikowane narodziny swoich poprzednich dzieci. Kiedy tato dostrzegał ze złomowiska СКАЧАТЬ