Название: Zranić marionetkę
Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308067819
isbn:
Odwrócił się, żeby nie patrzeć, odruchowo, robił to zawsze, nawet przy kasie, jeśli ktoś przed nim płacił kartą i wystukiwał pin, starał się nie patrzeć.
– Proszę. – Odsunęła się, drzwi do sejfu stały otworem. A w środku mnóstwo kasy.
Podszedł bliżej, wyciągnął rękę. Stosy banknotów poprzewiązywanych gumkami, prawdopodobnie po dziesięć tysięcy. Ile jest takich kupek? Sporo. Na dolnej półce euro, tego jest dużo więcej, i dolary amerykańskie. Trzeba to wszystko zabezpieczyć.
– Trzymał pieniądze w domu?
– Część tak. Był w Grecji w czasie kryzysu bankowego i wrócił wściekły. Nie mógł tam wypłacić z bankomatu gotówki. Chyba wtedy zaczął pieniądze chować również w domu, na wszelki wypadek. Gdyby nam się Grecja przydarzyła.
Nie wydawała się zdziwiona ilością pieniędzy.
Przez głowę porucznika przebiegła myśl, że mogła im wcale nie pokazywać sejfu.
Wkrótce odzyskałaby klucze, przyszła i wyczyściła dom z gotówki. Być może jest jego jedyną spadkobierczynią, a być może nie.
Ale zachowanie pani Zofii jakoś zwalniało ją z podejrzeń w sprawie śmierci ojca.
Gdyby to było włamanie, sejf byłby zapewne pusty. Bandyci mają sposoby, żeby się człowiek przyznał do wszystkiego. I na ogół ludzie napadnięci karnie wskazywali skrytki, schowki, oddawali klucze, podawali tajemne informacje, piny do kart.
Więc to nie był bandycki napad.
Porucznik Natan od lat miał do czynienia ze śmiercią. I jakoś intuicja zawsze była mu pomocna. A tu działo się coś dziwnego. Zofia nie była podejrzana, ale… pojawiło się jakieś ale… którego nie mógł sprecyzować.
Potem przeanalizuje jej zachowanie. Bo coś zdecydowanie się nie zgadzało, albo…
Nie wiedział, o co chodziło.
Kobieta spojrzała pytająco.
– Mam zamknąć?
Weronika wracała tą samą drogą, którą przyjechała. Objazdy na GPS-ie pokazywały podobny czas. Wszędzie były korki, mimo normalnie pozakorkowej pory. Zastanawiała się, czy nie zrobić zakupów tutaj, w domu nic nie miała, na śniadanie przyrządziła dwie grzanki z prawie spleśniałego chleba, do grzanek też nic nie miała, posypała je cukrem, a teraz nagle naszła ją ochota, żeby sobie coś kupić i zjeść kolację jak człowiek. Nie zamawiać niczego gotowego, tylko z pyszną bułeczką z szynką i ogórkiem kiszonym siąść przed telewizorem i o niczym nie myśleć.
Ale kiedy podjeżdżała w żółwim tempie pod X-1, odechciało jej się wszelkich zakupów.
Kolejka próbujących się wydostać z parkingu kierowców sięgała prawie drzwi wejściowych.
Kolorowe napisy głosiły: „Wieprzowina tylko 9,99!”, „Szynka od przyjaciela szwagra – 2,45!”. Mniejszy napis zawiadamiał, ile tej szynki za te 2,45 mogła kupić – kilogram czy pięć deko, ale z tej odległości nie była w stanie odczytać informacji.
Wzdrygnęła się na myśl, że potem będzie czekać na wydostanie się ze sklepu.
Może gdzieś po drodze się zatrzymam, pomyślała.
Takie sklepy były groźne.
O takim sklepie napisała początek swojej pracy o samobójcach.
Weronika skończyła antropologię.
Wybór studiów był przemyślany i niekonsultowany z nikim. Wypływał z wewnętrznej potrzeby – próby zrozumienia człowieka, kim jest, dlaczego taki jest, co nim kieruje, jakie uwarunkowania trzeba spełniać, żeby stać się zwierzęciem lub świętym.
Od roku pisała pracę doktorską. Do której długo szukała promotora, bo nie było chętnych na wspieranie jej tematu o samobójstwach. Kiedy w końcu znalazła, ten wydawał się zachwycony. Temat badań, jaki przedstawiła, wzbudził jego zachwyt. Profesor Gil był jedyną osobą, która ją rozumiała nie tylko z poziomu nauki. Profesor Gil wiedział o niej więcej, niżby chciała.
Momentami czuła, że ma w nim nie tylko mentora, ale i niezwykle wspierającego przyjaciela, a momentami ogarniał ją strach, że wszystko, co powie, może być użyte przeciwko niej…
Jej pierwsza praca – nie był to wprawdzie początek pracy doktorskiej, tylko coś na kształt reportażu z dużego sklepu spożywczego – wzbudziła jego entuzjazm.
Weronika zupełnie przypadkowo dowiedziała się, że pewna pani Ewa, z którą wymieniała czasem parę zdań na temat świeżości parówek lub piersi kurzych, popełniła samobójstwo. Dowiedziała się o tym, pytając o wątrobiankę. Za ladą stała inna miła pani z plakietką Mariawczymmogępomóc, która z panią Ewą pracowała na zmianę na tym stoisku.
Weronika najpierw zapytała, czy jest zadowolona, że nie musi pracować cały tydzień, potem podzieliła się z nią spostrzeżeniem, że nazwy szynek – babunia, szwagier, przyjaciel, brat szwagra, sąsiedzka, swojska – nie budzą w niej entuzjazmu ani zaufania, szczególnie że wszystko smakuje tak samo, na co pani Maria uśmiechnęła się zgodnie, a potem Weronika zapytała o panią Ewę i czy jej córka dostała się do szkoły muzycznej.
Oczy pani Marii zaszkliły się nagle. Weronika widziała, jak próbuje wydusić z siebie choć słowo, ale nie mogła. Przełykała ślinę, a w końcu rzuciła wątrobiankę na ladę i odwróciła się tyłem do Weroniki.
Weronika znała taki stan.
A przynajmniej wydawało jej się, że zna.
Pani Mariawczymmogępomóc zachowała się tak samo, jak parę razy w życiu zachowała się Weronika. Kiedy chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Kiedy chciała się przed czymś obronić, ale nie była w stanie. Lub kiedy zdarzało się coś tak bolesnego, że zatykało dech w piersiach.
Tak właśnie wyglądała przez moment Mariawczymmogępomóc.
Pani Ewa była ulubioną sprzedawczynią Weroniki, choć sklep należał do świeżo rozwijającej się sieci Krokodylek i nie był wcale mały. Ale pani Ewa znacząco pytała:
– Czy na pewno chce pani tę pierś kurzą? Na pewno? Zdrowsze dzisiaj będą piersi kaczki.
Rozumiały się w mig. Piersi kurze były nieświeże, kaczka była świeża.
Albo pani Ewa uśmiechała się do niej zza lady mięsnego i mimo że Weronika akurat stała przy herbatach, dawała jej znać, żeby podeszła.
– Herbata, ta co pani kupuje, jest w promocji, sześć złotych tańsza niż zwykle, niech pani weźmie, ile jest, bo wycofują od nas.
I Weronika wychodziła objuczona dwudziestoma kartonikami ze swoją ulubioną herbatą. Która potem zniknęła СКАЧАТЬ