Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola страница 15

Название: Zranić marionetkę

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308067819

isbn:

СКАЧАТЬ Rój, lokal numer siedem, piętro trzecie. – Beka znowu się wyprostował.

      – Daj znać, jak przyjedzie – rzucił Natan i skierował się do windy.

      Nie znosił informować nikogo o śmierci bliskich. Nie mógł się do tego przyzwyczaić, uważał, że na każdej komendzie powinien być zatrudniony jakiś pieprzony psycholog albo ktoś, kto jest w tym biegły, umie sobie radzić z ludźmi, umie ich pocieszyć czy Bóg wie co. On nie wiedział, jak się zachować.

      Przypomniał sobie, jeszcze z dawnych czasów, koszmarny wypadek na trasie poznańskiej. Jakiś idiota zostawił przyczepę nieoświetloną, bez trójkąta, na poboczu. Padał deszcz, z Poznania wracało dwóch mężczyzn, bez wątpienia się spieszyli, kierowca prawdopodobnie w ostatniej chwili zobaczył wysunięty na prawy pas tył przyczepy. Ominąłby go, gdyby z naprzeciwka nie jechał inny samochód, odruchowo w ostatniej chwili uciekł na prawo. I prawą część, tam gdzie siedział pasażer, rozerwało na strzępy, razem z pasażerem, resztę samochodu rzuciło na lewy pas, obróciło, zrzuciło w pole. Kierowca jakimś cudem przeżył.

      Na nim spoczywał obowiązek zawiadomienia rodziny, nie wolno było czekać, o pierwszej w nocy zgłosił się pod wskazany adres, otworzyły dwie kobiety, zdjął czapkę i ten ruch spowodował, że obie zbielały, zanim jeszcze zdążył powiedzieć, w jakiej sprawie przyszedł.

      – Boże, tylko nie mój! – krzyknęły jednocześnie.

      To były siostry, a w samochodzie, który rozsypał się na części na trasie poznańskiej, jechali ich mężowie. Nigdy nie zapomni wyrazu nadziei w oczach obu kobiet, że to może męża siostry zabiło, nie mojego! I krzyku, jaki wydobyła z siebie świeżutka wdowa.

      Był zdania, że można było podarować tę noc przynajmniej. Jedną noc więcej obie miałyby mężów, rano też można przyjść z taką wiadomością, parę godzin nie robi różnicy. Nie było mądrych w tej sprawie.

      Winda zatrzymała się na trzecim piętrze.

      Lokal numer siedem był na prawo. Osiem na lewo. Budynek jak cię mogę, a tylko po dwa mieszkania na klatce. Marmurowej zresztą, błyszczącej. Jak bank w środku. Albo oddział ZUS-u.

      Stanął przed wysokimi, pięknymi drewnianymi drzwiami, podwójne skrzydła na wzór przedwojennych, i nacisnął dyskretny przycisk dzwonka.

      Chwilę czekał, zanim drzwi się otworzyły.

      To samo wnętrze co na dole u Cedra-Cedrowskiego. Lustrzane odbicie, z tym że urządzone ze smakiem, oszczędnie, dużo przestrzeni, przestronnie, czysto, jasno.

      – Porucznik Natan. Widzieliśmy się na dole.

      – A co się stało? Proszę, niech pan wchodzi, powiem wszystko, co wiem.

      Nie chciał wiedzieć wszystkiego, co pani Rój wiedziała. Ale musiał pytać o sąsiada z dołu.

      – Pani sąsiad, jak sądzę, nie żyje. Chciałem zapytać, w jakich byliście stosunkach.

      – Proszę spocząć i dać mi chwilę. Wrócę za moment, przygotowuję mężowi lekarstwa, zaraz będę do pana dyspozycji. Chce pan kawy, herbaty?

      – Dziękuję bardzo. – Miał nadzieję, że Zofia Szramińska nie dojedzie w ciągu dziesięciu minut, bo wizyta u sąsiadki denata zapowiadała się na nieco dłuższą, niż planował.

      Usiadł na fotelu, na brzegu fotela, w przestronnym salonie nie było stołu, tylko dwie kanapy i dwa fotele. Ze zdziwieniem zauważył, że nie było też telewizora.

      Czy rozczochraniec ośmielił się użyć nazwiska denata w swoich postach? Świat tak nagle ruszył do przodu, obnażając wszystkie niedoskonałości człowieka, że nie mógł się do tego przyzwyczaić.

      Czy córka się czegoś domyśliła? Nie zapytała od razu, co się dzieje. Nie zaniepokoiła ją wiadomość, że chodzi o ojca.

      Jak się zachowa?

      Ludzie dziwnie przyjmują wiadomość o śmierci. Mdleją, wrzeszczą, czasem w milczeniu klękają, czasem kamienieją, jakby to ich nie dotyczyło, zachowują się tak, jak gdyby nie usłyszeli lub nie zrozumieli.

      Pamięta, jak zabito córkę Markonich, Karinę, która zaginęła parę dni wcześniej. Zbezczeszczone zwłoki znaleźli nad Wisłą. On musiał jechać do rodziców.

      Siedzieli na kanapie, ojciec płakał, a matka podniosła się, zrobiła herbatę, a potem zwróciła się do męża, jakby nie usłyszała parę minut wcześniej przerażającej wiadomości.

      – A Karina kiedy wróci, nie mówiła?

      – Karina nie wróci – powiedział jej mąż, a Natanowi serce stanęło.

      – Tak, tak – machnęła łyżką – przecież wiem. – A potem nagle dodała: – Pewno jutro wpadnie.

      Włos mu się jeżył na głowie na samo wspomnienie tej wizyty. Z matką Kariny nie było kontaktu, zachowywała się jak zakrzepła krew, nieruchoma jak posąg, jedynie od czasu do czasu wtrącając: „Jutro się z nią skontaktujemy, na pewno zadzwoni”.

      Nie zastanawiał się nigdy, jak on sam by zareagował na taką wiadomość, a przecież pamiętał dokładnie dzień, kiedy ojciec wszedł do niego do pokoju i powiedział, że matka nie żyje. „Dziecko, nie masz ty już mamy” – tak brzmiało dosłownie to zdanie.

      Chyba wybiegł do sadu i schował się za krzakami porzeczek. Pamięta, że ojciec krzyczał: „Synku, synku!”, i w jego głosie nie było złości, tylko olbrzymi żal, a on nie chciał płakać, tylko zaciskał zęby i powieki, chociaż matka była chora od dawna i właściwie mówiło się o przyszłości tak, jakby już nie żyła.

      „Pojedziesz w tym roku na obóz”, mówił ojciec i nie dodawał żartobliwie: to będzie wyzwanie dla twojej mamy dużo większe niż dla ciebie. Albo dziadek mówił: „Pomożesz w tym roku przy żniwach”, i nie dodawał: jeśli mama pozwoli.

      Ale jej śmierć nikogo nie zaskoczyła. A on był dzieckiem.

      Dorośli ludzie, których powiadamiał o śmierci bliskich, zachowywali się w tak różny sposób, że nie umiał znaleźć klucza do ich psychiki. Każdy, ale to każdy reagował w odmienny, nieprzewidywalny sposób.

      Do matki Kariny wezwał karetkę, dostała środki uspokajające, po których zwiotczała i już nie pytała, kiedy córka wróci.

      Nie miał potem do czynienia z tymi ludźmi, nie wiedział, jak sobie radzą po takiej traumie. Czasem myślał, że to lepiej, kiedy ktoś znika nagle, umiera śmiercią szybką, niż męczy się miesiącami, tak jak jego matka.

      Ale potem przypominał sobie te nieliczne chwile między kolejnymi cyklami chemii, kiedy czuła się lepiej, wołała go do siebie, przerażony wchodził do jej pokoju, a ona rozmawiała z nim tak, jakby nigdy nic się nie stało. Nie pamięta, czy się pożegnała jakoś? Powinien być może pamiętać jej ostatnie słowa, ale nie mógł sobie nigdy przypomnieć. Może to było: „Głodny jesteś? Kup coś sobie. Jak się lepiej poczuję, to ci ugotuję СКАЧАТЬ