Название: Zranić marionetkę
Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788308067819
isbn:
Weronice nie mieściło się w głowie, jak samotna matka wychowująca dwoje uroczych dzieci może popełnić samobójstwo. Bo jak może nie chcieć żyć ktokolwiek inny – to znakomicie wiedziała.
Wróciła do domu i przeczytała wszystkie wiadomości z ostatniego miesiąca, w końcu dokopała się do maleńkiej notki w którymś brukowcu powszednim, opatrzonej dwoma dużymi tytułami: Wyrodna matka zabija córkę i syna. Tragedia na Mokotowie.
A dalej: „Pani M.S. zabiła siebie i dzieci. Ciała znalazła babcia, która postanowiła odwiedzić córkę, gdy ta nie odpowiadała na telefony. Przyczyny nie są znane. Pani M.S. nie była leczona psychiatrycznie, pracowała w handlu. Sąsiedzi są poruszeni tragedią”. Ble ble ble i nieśmiałe pytanie na końcu: „Kto zmusił matkę do zabicia dzieci?”.
Tydzień później Weronika zaczekała, aż pani Mariawczymmogępomóc skończy pracę.
Sprzedawczyni była przerażona, nic nie wiem, nic nie słyszałam, nic nie widziałam, mówiła szybko, opędzając się przed Weroniką.
– Ja wiem, pani to potem napisze, a mnie zwolnią jak ją – powiedziała wreszcie i Weronika postawiła wszystko na jedną kartę.
Powiedziała, zgodnie z prawdą, że nie jest dziennikarką, nie współpracuje z Krokodylem, nienawidzi dużych sklepów i zapytała, czy może panią Marięwczymmogępomóc zaprosić na kawę i na ciastko, i czy pani Mariawczymmogępomóc może potem zdecydować, czy będzie chciała z nią porozmawiać.
Być może ta kawa i ciastko zdecydowały, że obie weszły do kawiarenki „Przytulna”, a może pomógł w tym deszcz, który nagle zaczął padać, a może w oczach Weroniki było coś, czemu sprzedawczyni uwierzyła.
Weronika nie wypytywała o nic.
Po zamówieniu sernika i bezy z truskawkami po prostu opowiedziała jej fragment własnej historii, odsłaniając się przed obcą kobietą, którą przecież widywała za ladą. A kiedy podwinęła rękawy i pokazała swoje blizny, pani Mariawczymmogępomóc zdecydowała się opowiedzieć o Ewie.
– Nie wykorzysta pani tego przeciwko mnie, prawda? Ewusia była taka dzielna, taka dzielna – od czasu do czasu wycierała nos – nie mogłyśmy w to uwierzyć. Ale alimentów żadnych, bo mąż udowodnił, że nie pracuje, to nie mogli z niego ściągać. Bo wszystko robił na lewo. Z ręki do ręki brał pieniądze. Fundusz alimentacyjny śmiesznie mały. A ona tę pracę jak dostała, to fruwała ze szczęścia. Ale ja widziałam, jakie zakupy robiła, mąka głównie i makarony, ser, jak tani przywieźli, to odkładała, rzadko mięso, chyba że rosołowe, i z warzyw wycofywanych, bo czasem zgniły, wybierała co lepsze. Trochę tam mama jej pomagała, ale też emerytura nieduża, a ta jej mała, aniołeczek, taka zdolna była! W przedszkolu jej powiedzieli, że Anulka do szkoły muzycznej powinna iść, stypendium może dostać, bo taki talent to raz na sto lat u takiego dziecka. Jedyna rzecz, jaką miała cenną, to pianino. Ile razy ona się zastanawiała, czy tego pianina nie sprzedać! Ale nie sprzedała. Anulka to preludia już grała, a łapki takie malutkie tylko śmigały! No i nie sprzedała. A w piątek, przed tym wszystkim – głos Marii się momentami załamywał, a Weronika nie przerywała – ona wróciła z pracy, malutkie to mieszkanko, z przydziału miasta rok wcześniej dostała, a dzieci przestraszone w kącie siedzą, pianina nie ma. Mąż był z kolegami, nietrzeźwy, dzieci ojca wpuściły, a instrumentu nie ma. Może jakby telewizor był, toby telewizor wynieśli, ale telewizora to ona nie miała.
Weronice stanął przed oczami instrument mamy, wynoszony przez czterech obcych mężczyzn na pasach, ale szybko przegoniła to wspomnienie.
– W sobotę dwie byłyśmy na garmażerce, to znaczy ja na serach, bo niedziela wolna od pracy, i już mi się Ewa dziwna wydawała, powiedziała mi o tym bandycie, swoim mężu, ale jeszcze normalna była, tylko smutna strasznie, bo Anulka to płakała przez całą noc. Ale po południu przyszła klientka, taka nieprzyjemna osoba. I z pretensjami, że w gazetce było o nogach kaczych już przygotowanych do spożycia, i gdzie te nogi są. To Ewa mówi, że w zamrażarkach, bo tu na stoisku nie mają. A tamta jak się nie rozgada, że jak w gazetce napisane, to mają być, i co to za informacja, że może tam, a może śmam, i żeby jej Ewa pokazała. To Ewa zeszła ze stoiska i pokazuje jej zamrażarki, a tam nie ma tych kaczek. To tamta, że niekompetentna jest i żeby reklam nie zamieszczać towarów, których nie ma. A Ewa, że ona za reklamy nie odpowiada. A tamta do kierownika, że po chamsku się zachowała. A kierownik, żeby w poniedziałek już do pracy nie przychodziła, a teraz ma kolejkę w garmażerce.
Jak wyszłyśmy na papierosa, jak kierownik poszedł, to zauważyłam, że ona i szynkę miała w torbie, i kotlety schabowe, i puszkę ananasów pod płaszczem, i kładzie te pakuneczki pod kartonami przygotowanymi do zabrania, co my tam za sklepem składujemy. Ona nawet widziała, że ja widziałam, ale udawałam, że nie widzę.
To już powinno mi dać do myślenia, bo ona nigdy nic nie wynosiła. Czasem się tak zdarzało komuś, ale jej nigdy. A tam dużo dobrych rzeczy było, drogich. Na pewno nie zapłaciła, ale i bardzo dobrze, bo kierownik nakrzyczał na nią bardzo. – Pani Maria się rozpędziła, ale zaraz zmitygowała. – Nie dlatego to mówię, że jestem za kradzieżą, nie. Tylko mi to spokoju nie daje, że to już było takie dziwne, a ja sobie pomyślałam, że jakbym nie zobaczyła przypadkiem, to tak jakbym nie widziała…
– Nie powiem o tym nikomu – obiecała Weronika raz jeszcze.
– No i potem się okazało, że ona te dzieci nakarmiła, słodycze im dała, tabletki im rozpuściła, sama wzięła, gaz odkręciła i tyle. Niedojedzone te rzeczy zostały… Jak się widziałam z jej matką, to Boże kochany, co to za nieszczęście było… Ale co ona miała zrobić? Jak karnie zwolniona? Ona już nadziei nie miała na nic… A mąż chodzi teraz za tym mieszkaniem zastępczym, bo oni nierozwiedzeni byli… Miło się z panią gawędzi – naprawdę użyła tego słowa! – ale muszę już iść.
Pani Mariawczymmogępomóc podniosła się, podała Weronice rękę i po prostu zniknęła za drzwiami.
A Weronika wróciła do domu i napisała obszerny tekst, za który profesor Gil wziął ją pod swoje skrzydła.
– Ja ci, dziecko, pomogę – powiedział. – Ja mam znajomości, jeśli się nie boisz, spróbuję załatwić ci pracę w dochodzeniówce, mam przyjaciela, który to ułatwi, ty masz serce, ale na razie napiszesz najlepszą pracę, wierzę w to.
To wszystko przypomniało się Weronice tylko dlatego, że minęła sklep X-1, z szynką szwagra za dwa czterdzieści pięć.
Otrząsnęła się ze wspomnień. Od tamtego czasu praca posunęła się do przodu, choć przez ostatnie tygodnie poświęcała czas głównie ojcu.
Chciała, żeby ją miał przed oczyma do końca.
Posuwała się do przodu wolno, sznur samochodów świecił przed nią czerwonymi światłami hamowania.
Do samego końca. Do śmierci.
Uśmiechnęła się do siebie i włączyła radio.
– Niepotwierdzona wiadomość o samobójczej śmierci Dominika Cedra-Cedrowskiego СКАЧАТЬ