Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska страница 7

Название: Rodzanice

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788381695534

isbn:

СКАЧАТЬ to może zbyt wiele powiedziane, chociaż to Joanna załatwiła jej kiedyś tę pracę. Ze względu na Rodomiła. Przyjaciel się za nią wstawił, bo Anastazja mieszkała w jego wsi.

      Mimo wielu lat przepracowanych w tym samym magazynie nie znały się zbyt dobrze. Anastazja przysyłała swoje artykuły pocztą tradycyjną. Nigdy e-mailem, bo teksty pracowicie wystukiwała na staromodnej maszynie. Rzadko przyjeżdżała osobiście do redakcji, mimo że z Rodzanic do Sierpca nie było daleko.

      Lizuska. Joanna nie lubiła takich kobiet. Anastazja stała teraz obok swojego męża. Czerwone włosy i idiotyczne wisiorki. Świecidełka za trzy grosze udające magiczne symbole. Joanna dotknęła szyi. Autentyczną srebrną lunulę schowaną miała bezpiecznie pod golfem. To był prawdziwy symbol magii i kobiecej siły.

      – Mieszkamy poza Lipowem, ale Rodzanice są bardzo blisko – dodał Bohdan Piotrowski, nadal przyjaźnie się uśmiechając. Z taką jak on posturą mógł być misiowaty i dobroduszny. Nikt nie ośmieliłby się jednak z nim zadrzeć.

      – Rzut beretem – zawtórował mu mężczyzna, który stał obok. Jego też Joanna znała. To był sąsiad Piotrowskich. Ojciec zaginionej przed laty dziewczyny, Józef Kaczmarek. Niski. Kozia bródka. Okrągłe okularki. – Chcę mieć pewność, że moja żona i ja jesteśmy bezpieczni.

      Bożena Kaczmarek pokiwała głową. Zupełnie do męża nie pasowała. Wysoka. Mocnej budowy. Nowoczesna fryzura z ogolonymi bokami. Interesująca. Silna, choć Joannie wydawało się, że próbuje udawać słabą.

      Jej wygląd temu przeczył. Nie od dziś wiadomo, że ludzie oceniają po pozorach. Jeśli Bożena chciała wydawać się słaba, powinna była bardziej się postarać. Choć takie jak ona, nawet ubrane w jutowy worek, wyróżniałyby się z tłumu. Pasowała zdecydowanie bardziej do Bohdana Piotrowskiego niż do swojego niziutkiego męża.

      – Czy w liście była mowa tylko o Lipowie, czy o Rodzanicach też? – zapytała Bożena.

      – Czy jesteśmy bezpieczni? – powtórzył Józef Kaczmarek. Nerwowo szarpał rzadką bródkę. Należał do mężczyzn, którzy zdecydowanie nie powinni nosić zarostu.

      Głośny śmiech z drugiego końca sali.

      Wszyscy zebrani obrócili się w tamtą stronę. Joanna nie musiała. Wiedziała, kto tak rechotał. Kolejny mieszkaniec Rodzanic. Widać zjawili się na zebraniu wszyscy w komplecie. Mimo że sprawa dotyczyła tak naprawdę Lipowa, a ich od niebezpieczeństwa oddzielały pola i las.

      – My? – Żegota Wilk wymówił to słowo, jakby wypowiadał dwie oddzielne, zupełnie niepasujące do siebie litery. – Kto by pomyślał, że tak się martwisz o  nas wszystkich w Rodzanicach, panie Józef.

      Żegota. Postawny młodzieniec. Grzywka opadająca na oczy. W ustach niezapalony papieros. Gdyby był starszy, Joanna uznałaby, że pozuje na Jamesa Deana, ale siedemnastolatek zapewne nie wiedział nawet, że ktoś taki kiedykolwiek istniał.

      Ciekawe, co o swoim wnuku myślałby Rodomił. Byłby dumny? Czy może wręcz przeciwnie? Joanna zdążyła już usłyszeć niejedno o wybrykach młodego. O malowaniu sprejem po płotach, rzucaniu farbą w dachy, płoszeniu zwierząt, przekłuwaniu opon i podobnych głupotach, ale też pijaństwie, narkotykach i innych rzeczach, którymi Rodomił zawsze gardził. Ale cóż, krew to krew. Przyjaciel powtarzał to często.

      Joanna wychyliła się, żeby lepiej widzieć pomiędzy ludźmi. Obok Żegoty Żywia. Córka Rodomiła. Grube, brązowe warkocze. Niemal do kolan. Wzrostem przewyższała postawnego syna. Pewnie niedługo to się zmieni. Ręce splecione na piersiach. Wyraźnie zarysowane mięśnie przedramion. Wojowniczka.

      – Nas to byś się pewnie chętnie pozbył – dodał chłopak z kolejnym rechotem. Ludzie stojący wokół niego i jego matki rozstąpili się, jakby dopiero teraz zauważyli, że to właśnie Żegota Wilk tkwi tam w rogu. – Nie rozumiem, skąd w tobie taki lęk, panie Józef. Przecież w liście napisano wyraźnie, że pieniądze mają być przekazane na konto Fundacji Rusałka. A my wszyscy wiemy, że fundacja należy do Józefa i Bożeny Kaczmarków. Do was!

      Szmery głosów. Poruszenie. Niechętne spojrzenia zwróciły się w stronę Kaczmarków. Joanna rozejrzała się po zebranych. Mieszkańcy Lipowa stawili się licznie. Ci, którzy nie zmieścili się w sali, stali na korytarzu, a nawet przed remizą. Wszyscy chcieli wiedzieć, co ich czeka.

      O treści listu miejscowi na pewno często rozmawiali. Z rodziną w domu, z sąsiadami przy płocie, przy pracy w polu. Sprawa wyszła na jaw na początku sierpnia. Lipowo nie zdążyło jeszcze ochłonąć po śmierci sklepikarki Wiery, kiedy gruchnęła kolejna bomba. I to dosłownie. Bo anonimowy list właśnie o tym mówił. O bombach. O śmierci wszystkich mieszkańców wsi.

      Już na początku spotkania Joanna włączyła dyktafon. Był doskonałej jakości, ale wątpiła, żeby w harmidrze, który teraz wypełnił pomieszczenie, cokolwiek udało się nagrać. Nie szkodzi. Pamięć ciągle miała niezgorszą. Lata praktyki nauczyły ją też szybkiego notowania słów kluczy. Kiedy zacznie pracować nad tekstem, będzie musiała polegać na własnych umiejętnościach, nie na nowoczesnej technice.

      Nie chodziło przecież o to, żeby wszystkich zacytować słowo w słowo. Bardziej o ukazanie emocji, które opanowały Lipowo i pobliskie wioseczki. Strach, niepokój. Ale też o wzajemne oskarżenia i animozje, które nie wiadomo skąd nagle się pojawiały. Rozbudzone buzującymi emocjami.

      Joanna od początku śledziła przebieg wydarzeń, choć przyjechała do Lipowa z zupełnie innego powodu. Anastazja dała cynk naczelnemu, że dzieją się tu rzeczy warte opisania. Zaginiona nastolatka, trup w opuszczonym ośrodku, kolejne w studni. Śledztwo w sprawie Nory. Joanna wzięła ten temat, bo ciekawa była, jak zmieniła się ta okolica.

      Nie była tu od pogrzebu Rodomiła. Wrócić miała dopiero za dwa lata. Tak jak przyjaciel poprosił, ale teraz korciło ją, by tu zajrzeć. Na informację o złowieszczym anonimie wpadła zupełnie przypadkiem. Widać dziennikarski nos jej nie zawodził. Opisanie śledztwa dotyczącego Nory zostawiła innym. Czuła, że list zapowiadający zamach bombowy jest wart skupienia całej uwagi. Nie myliła się.

      – Oczywiście trzeba pamiętać, że Rusałka to po prostu piękna nazwa – odezwała się nieoczekiwanie Anastazja. – Taka subtelna i miła. A naprawdę to określenie urodziwych demonic! Swoim urokiem uwodziły mężczyzn, a potem ich zabijały. To były duchy młodych dziewczyn, które popełniły samobójstwo z nieszczęśliwej miłości. Albo które zmarły przed lub po swoim ślubie. I taką nazwę wybrano dla fundacji?

      W sali zapanowała konsternacja. Nikt nie wiedział, jak potraktować słowa Piotrowskiej.

      – Zapewniam, że nie ma żadnego listu!

      Junior Kojarski.

      Joanna odwróciła się w jego kierunku. Po prawej stronie sali coś w rodzaju sceny tworzyło kilka stolików, za którymi siedziały główne osoby tego dramatu.

      – Nie ma żadnego listu – powtórzył Kojarski twardo, przerywając harmider. – To zwyczajne kłamstwo.

      Lniana marynarka i niebieska koszula z białym kołnierzykiem. Jeden guzik modnie rozpięty, żeby nie było zbyt poważnie. Przecież ciągle lato. Obok Kojarskiego żona z fryzurą Kleopatry. Czarna sukienka СКАЧАТЬ