Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska страница 5

Название: Rodzanice

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788381695534

isbn:

СКАЧАТЬ wyraźnie pod kurtką. Przypominał teraz dawnego siebie. Choć dłuższa niż kiedyś broda sprawiała, że jego twarz wydawała się szczuplejsza. Odwróciła wzrok.

      – Na zimę parę kilo tu i tam się przydaje – zaśmiał się Koterski. – Sam coś o tym wiem. A wracając do pytania, samobójstwa oczywiście nigdy na takim wczesnym etapie nie można wykluczyć, ale powiem tak: samobójcy z reguły odsłaniają fragment ciała, gdzie chcą się zranić. Tu narzędzie przeszło przez bluzę. Ale ważniejsze: jeżeli dziewczyna sama by się zabiła, raczej nie przykryłaby się potem kocem. Nieprawdaż?

      Kamiński kiwnął głową. Nie wyglądał na zadowolonego.

      – Może była pod wpływem – rozważał Marek Zaręba, jakby nie słyszał całej rozmowy. Był całkowicie skupiony na martwej dziewczynie. – Pijana albo wzięła narkotyki? Może była po prostu nieprzytomna, jak jej to zrobił. Dlatego się nie broniła.

      – Tego tu teraz wam nie powiem. Dziś wieczorem mam dyżur, więc zrobię sekcję. Wtedy się dowiemy.

      – No i mamy chyba narzędzie zbrodni – odezwał się Podgórski. – Tu pod ciałem.

      Emilia zrobiła kilka kroków w tamtą stronę. Faktycznie przy ciele leżał nóż. Był częściowo przykryty połą kurtki. Podgórski wyjął torebkę na dowody i sięgnął po narzędzie. Technicy planowali chyba jeszcze wrócić na lód. W przeciwnym razie by go nie zostawili.

      – Logo firmy Juniora Kojarskiego – powiedział policjant.

      Wielkie stylizowane logo JK rzucało się od razu w oczy. Jakiś czas temu Junior Kojarski rozkręcił biznes związany z produkcją noży. Zapewne jeden z wielu, który należał do jego rodzinnego konsorcjum.

      A może nie? Mówiło się, że odkąd wybuchła afera z anonimowym listem dwa lata temu, z Kojarskim nie jest najlepiej. Żył samotnie w wielkiej rezydencji, a biznesem zarządzała z Warszawy jego żona. Może było w tym ziarno prawdy, bo jakiś miesiąc temu Junior sam chodził po wsi i sprzedawał te swoje noże. Twierdził, że to wyjątkowa kolekcja. Kiedy Emilia mu otworzyła drzwi, prawie go nie poznała, widząc drżące ręce, zapadniętą twarz i rozbiegane oczy. W niczym nie przypominał butnego bogacza, którym był kiedyś.

      Z tego wszystkiego Strzałkowska kupiła od Juniora nóż, mimo że miała wrażenie, że mocno przepłaca. Nie była nawet pewna, do czego mogłaby go używać. Do kuchni był zbyt duży i nieporęczny. Dlatego niezbyt się przejęła, kiedy w pewnym momencie gdzieś się zapodział. Tylko że teraz patrzyła na dokładnie identyczny.

      – Na ostrzu jest krew – poinformował Daniel. – A przynajmniej tak mi się wydaje. Ziółek będzie musiał to sprawdzić. Pasowałby do tej rany?

      – Wypowiem się po sekcji – powiedział żartobliwym tonem Koterski. – Ale na oko tak.

      Wszyscy się zaśmiali, jednak Strzałkowskiej wcale nie było do śmiechu. To oczywiście mógł być przypadek. Kojarski wspominał co prawda, że to kolekcja limitowana, ale przecież na pewno wyprodukował więcej niż jedną sztukę każdego modelu. Na pewno, powiedziała sobie w duchu Strzałkowska.

      Ale nie mogła przestać myśleć o tym, że dokładnie taki sam nóż zniknął z jej kuchni. I to całkiem niedawno.

      Rozdział 4

      Nad Skarlanką.

      Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 14.30.

      Klementyna Kopp

      Była-komisarz Klementyna Kopp szła szybkim krokiem wzdłuż biegu Skarlanki. Woda szumiała cicho, mimo że znaczna szerokość jej nurtu pokryła się lodem. Ciężkie, wojskowe buty byłej policjantki zanurzały się głęboko w śniegu. Nie ułatwiało to wędrówki. Ani trochę.

      Skórzana kurtka i szary szal też niezbyt nadawały się na leśne wędrówki. Ale! Kopp była ostatnią osobą, która posiadałaby w domu jakikolwiek strój sportowy. Głównie dlatego, że była ostatnią osobą, która w ogóle uprawiałaby jakikolwiek sport. Do teraz.

      Wnuk. Klementyna uśmiechnęła się szeroko. Dla małego Jaśka mogłaby nawet zacząć biegać maratony, jeżeli będzie trzeba. Może i była głupią-starą-babą. Ale! Po raz pierwszy od śmierci Teresy była szczęśliwa.

      Całe jej życie wywróciło się do góry nogami, kiedy tamtego letniego wieczoru Dawid i Marta obwieścili jej, że będą mieli dziecko. Dawid trochę nabroił i należało się spodziewać, że trafi za kratki. Dlatego prosił, żeby Klementyna zajęła się jego dziewczyną i dzieckiem-w-drodze. Kopp nie mogła odmówić. Nie synowi zmarłej partnerki. Teresa.

      Od tamtej pory wszystko zdawało się toczyć z zaskakującą wręcz prędkością. Marta urodziła Jaśka wczesną wiosną. Dawid poszedł odsiedzieć swoje, a one zostały we dwie z maleńkim chłopczykiem. Wnuk. Kopp nigdy nie sądziła, że taka mała istota może zmienić dosłownie wszystko. Wszystko.

      Klementyna właściwie nie rozstawała się z wnukiem. Aż do dziś. Marta zabrała synka i pojechała do jakichś znajomych nad morzem.

      – Poradzisz sobie sama? – zapytała dziewczyna.

      Kopp uśmiechnęła się krzywo. Pytanie zdawało się zabawne, bo przecież to ona nad nimi czuwała. Tak się wydawało do chwili, kiedy Marta i Jasiek zniknęli w pekaesie, a Klementyna została na przystanku. Sama. Niby co miała zrobić ze swoim czasem, co? Czym się zajmowała, zanim urodził się wnuk?

      Odpowiedź była oczywiście prosta. Wplątywała się w aferę za aferą, łaziła w miejsca, gdzie nie powinna, spotykała ludzi, którzy próbowali ją zabić. Jednym słowem była policjantką. Ale! Z tym wszystkim koniec.

      Nie dlatego, że ją wywalili i na wszelki wypadek wpakowali do domu wariatów na obserwację. Dla Jaśka żadnych trupów, żadnej krwi. Żadnego plątania się tam, gdzie babcie plątać się nie powinny. Babcia. Wnuk. Nowe słowa. Jakże niespodziewanie przyjemne.

      Oczywiście trudniej wykonać niż powiedzieć. Wracając z dworca, Klementyna musiała minąć komendę. Szczęśliwy traf chciał, że zapomniała wziąć z domu komórkę. Inaczej pewnie zadzwoniłaby do Podgórskiego, żeby zapytać, co nowego słychać w firmie. A tego właśnie miała nie robić. Babcia-wnuk.

      Nie pozostało więc nic innego, jak zająć czymś myśli. Marta od dawna powtarzała jej, że powinna zacząć zażywać ruchu. Dziewczyna była w tym podobna do Teresy. Obie starały się dbać o zdrowie Klementyny. Jakby w wieku sześćdziesięciu czterech lat nie umiała robić tego sama. Znaczy sześćdziesięciu trzech. Do maja jeszcze daleko. Ot co.

      Tak czy inaczej, Kopp uznała, że trochę odmiany się przyda. Zamiast wracać do domu, wsiądzie w samochód i pojedzie się przejść po lesie. Mała czarna skoda może i była brzydka. Ale! Nawet w tym śniegu na pewno bez problemu dowiezie ją do celu. Brzydka-ale-niezawodna.

      Zaparkowała kawałek za Lipowem, żeby nikogo nie spotkać. Ale! Oczywiście zaraz natknęła się na rudą Weronikę. Ominęła wszelkie pytania i zadowolona ruszyła dalej. Szło jej naprawdę całkiem nieźle. Była przykładną emerytką. СКАЧАТЬ