Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska страница 8

Название: Rodzanice

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788381695534

isbn:

СКАЧАТЬ Nie ma żadnego listu i nigdy nie było.

      – Naprawdę nie ma żadnych powodów do obaw! – dodał bogacz i posłał wszystkim śnieżnobiały uśmiech. Równiutkie zęby. Uspokajające gesty. – Nie wiem, dlaczego Agnieszka Mróz twierdzi inaczej. To sianie niepotrzebnego niepokoju. Nie wiem, jaki ma w tym cel moja była pracownica, ale może państwo sami ją zapytają.

      Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Agnieszkę Mróz. Młoda kobieta siedziała przy drugim końcu rzędu stołów. Widać było, że nie czuje się najlepiej, kiedy oczy wszystkich wpijają się w nią intensywnie. Opuściła wzrok i wstała.

      – Nie kłamię – oznajmiła. Niepewność. Nerwowe ruchy. – List istnieje. Pani Wiera przyszła do rezydencji rano trzydziestego lipca. Szukała pana Kojarskiego. Chciała z nim porozmawiać, ale on był akurat w Warszawie. Zapytałam, o co chodzi. Pani Wiera powiedziała, że ma mu coś ważnego do przekazania. Ona nigdy nie używała telefonu, dlatego po prostu przyszła na piechotę. Była już wtedy bardzo chora. Zrobiło mi się przykro, że przebyła całą drogę ze sklepu do rezydencji na próżno. Najpierw zaproponowałam, żeby opowiedziała wszystko mnie, a ja przekażę to panu Kojarskiemu, jak tylko wróci. Ale pani Wiera nie chciała mi nic powiedzieć. Wyglądało na to, że chce rozmawiać z nim w cztery oczy. I to jak najszybciej. Zaproponowałam najbardziej oczywiste wyjście, czyli żeby po prostu do niego zadzwoniła z rezydencji. Wykręciłam jej numer i zostawiłam samą w pokoju, żeby spokojnie porozmawiała. Zajęłam się ścieraniem kurzu w korytarzu. Rozmowę usłyszałam przypadkiem.

      Joanna pokręciła głową niezadowolona. Błąd. Kłamstwem pachniało na kilometr. W sali rozległy się szepty. Agnieszka Mróz powinna przyznać się, że podsłuchiwała. Lepiej by na tym wyszła. A tak ludzie tracili do niej zaufanie z każdym wypowiedzianym zdaniem. Zdecydowanie Mróz potrzebowała kogoś, kto by jej pomógł uwiarygodnić się, by ludzie potraktowali jej słowa poważnie.

      Joanna nie wątpiła, że nie można tego listu zignorować. Nie tylko dlatego, że to był nośny temat i naczelny już zacierał ręce, że będzie mógł zwiększyć nakład. Joannie nigdy nie chodziło o rozdmuchiwanie rzeczy, których nie należało rozdmuchiwać. Jej chodziło o prawdę.

      Rozejrzała się po tłumie. Czuła, że tym ludziom naprawdę grozi niebezpieczeństwo, a anonimowy list nie jest tylko głupim żartem. Ale jeżeli tak dalej pójdzie, to Kojarski przekona ogół, że nie ma się czym przejmować. To się mogło zakończyć tragicznie.

      – Pani Wiera powiedziała panu Kojarskiemu, że znalazła w skrzynce pocztowej list – podjęła Agnieszka Mróz. Oczy nadal wlepione w blat stołu. Jak zastraszone zwierzątko. Joanna poczuła to, co zawsze w takich sytuacjach: chęć zmiany, wzmocnienia tej kobiety. Pokazania, w czym tkwi jej siła. Kobieca siła. – Pani Wiera mówiła, że to była pojedyncza kartka papieru. Napisana na maszynie. Nie na komputerze. To był list z żądaniem okupu. Miliona złotych. Ten ktoś napisał, że nie chce pieniędzy dla siebie. Chciał, żeby trafiły do Fundacji Rusałka prowadzonej przez państwa Kaczmarków i pomogły dzieciom, które tego potrzebują. Mają być cztery raty, po dwieście pięćdziesiąt tysięcy złotych każda. Rata w każdą pełnię księżyca. Nie pamiętam dokładnie dat… Już mówiłam… A jak pan Kojarski nie wpłaci pieniędzy, to w dniu ostatniej raty wieczorem wybuchną bomby. Tu u nas w Lipowie. Będą ulokowane w takich miejscach, by zginęło jak najwięcej mieszkańców.

      – Kłamiesz!

      Krzyk gdzieś z tłumu.

      Joanna spojrzała na Kojarskiego. Uśmiechał się delikatnie pod nosem. Być może opłacił jakiegoś klakiera. Wiedział, co robi. Sala natychmiast podchwyciła oskarżenie.

      – Kłamiesz!

      – Po co zmyślać takie głupoty!

      – Bomby u nas w Lipowie? Też coś! Terroryści są gdzieś indziej. U nas jest spokojnie. To dobra wieś.

      Joanna pokręciła głową. Nie śledziła wprawdzie losów Lipowa przez ubiegłe lata, ale docierało do niej, że naprawdę sporo się tu działo. Określenie dobra wieś nie pasowało chyba do okoliczności.

      – Tracimy tu tylko czas – rzucił ktoś zniecierpliwiony. – Chodźmy do domu.

      O nie. Na to Joanna nie zamierzała pozwolić. Odetchnęła głębiej i poprawiła golf. Chciała mieć pewność, że żaden element tatuażu nie będzie widoczny. To, co przedstawiał, dotyczyło przeszłości. Dziennikarka nie pragnęła do niej wracać.

      Tym bardziej że z tyłu sali zobaczyła Klementynę Kopp. Była policjantka stała dotychczas zupełnie cicho. Tak jak towarzyszący jej funkcjonariusze. Czekali chyba na rozwój sytuacji.

      – Pani Agnieszka Mróz nie kłamie – oznajmiła Joanna, wstając. Za mocno odsunęła krzesło, tak że drewniane oparcie uderzyło z hukiem o ścianę. Może i dobrze. Niechcący kupiła tym sobie więcej uwagi.

      – A pani to kto? – krzyknął ktoś.

      Bardziej chyba po to, żeby zdyskredytować jej słowa. Joanna była pewna, że wszyscy doskonale wiedzieli, kim jest. Odkąd dowiedziała się o liście, była w Lipowie niemal codziennie. Rozmawiała z mieszkańcami. Ci, do których nie zdążyła jeszcze zajrzeć ze swoim dyktafonem i notesem, na pewno słyszeli o niej od swoich sąsiadów. Była tu obca. Takich mała społeczność od razu zauważała.

      – Nazywam się Joanna Kubiak – wyjaśniła mimo to. – Reprezentuję redakcję magazynu „Selene”. Od początku to ja piszę o tej sprawie.

      – „Selene”? Szmatławiec.

      Joanna nie odwróciła się nawet w stronę Żegoty Wilka. Zbuntowani młodzieńcy, tacy jak on, tylko czekali, aby całą uwagę otoczenia zwrócić na siebie. Nie zamierzała tracić na niego czasu. Miała poważniejsze sprawy na głowie.

      Kłótnia była bez sensu, bo miał rację. „Selene” nie cieszyło się dobrą opinią, co nie przeszkadzało Joannie z uczciwością podchodzić do dziennikarskich powinności. To, że później ubierała swoje artykuły w krzykliwe słowa i slogany, nie znaczyło, że nie pisała prawdy. Tekst trzeba było sprzedać. A ludzie nie grzeszyli rozumem. Jak się im nie podało wszystkiego na tacy, nic nie rozumieli. To samo działo się tutaj.

      – List istnieje – oznajmiła z niewzruszonym spokojem. – To pan Kojarski kłamie, zaprzeczając.

      W sali remizy znów harmider. Ludzie żądali konkretnych odpowiedzi, a tych na razie nie usłyszeli. Tylko to, o czym i tak wiedzieli od miesiąca. Agnieszka Mróz zgłosiła sprawę na policję i o anonimie zaczęła opowiadać we wsi już na początku sierpnia. Niedługo po śmierci sklepikarki Wiery.

      – Spoko. Ale! Na jakiej podstawie tak twierdzisz, co? Widziałaś go, co?

      Głos Klementyny Kopp nic a nic się nie zmienił. Nadal wypluwała słowa z prędkością karabinu maszynowego i trudno było ją zrozumieć. Joanna odwróciła się powoli, mając nadzieję, że ją samą minione lata zmieniły na tyle, że Kopp jej nie rozpozna. Spojrzała policjantce w oczy i nie znalazła w nich nic, co by na to wskazywało.

      – Nie widziałam. To prawda – przyznała Joanna ze spokojem. Klementyna najwyraźniej jej nie rozpoznała. – Ale stało się co innego.

СКАЧАТЬ