Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska страница 10

Название: Rodzanice

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788381695534

isbn:

СКАЧАТЬ chorych dzieci, załatwianie wyjazdów wakacyjnych, szkół językowych. Długo mogłabym wymieniać. Ktokolwiek napisał ten list, być może chciał dobrze, ale może nam zaszkodzić. Ani ja, ani mój mąż nie mamy z tym listem nic wspólnego. Absolutnie nic. Sugerowanie, że jest inaczej, jest śmieszne.

      Sprawa zaginięcia Michaliny Kaczmarek wydała się Joannie obiecująca od razu, kiedy o niej usłyszała. Aż dziwne, że dowiedziała się dopiero teraz. Skoro dziewczynka została porwana w rodzinnej wsi Rodomiła, pomyśleć by można, że wieść o tym jakoś do niej dojdzie.

      Chociaż niby w jaki sposób? Z nikim stamtąd nie utrzymywała kontaktu. Po śmierci przyjaciela próbowała rozmawiać z Żywią, ale córka Rodomiła nie wyglądała na zainteresowaną podtrzymywaniem znajomości. Była już wtedy w ciąży z Żegotą i chyba na tym się skupiała.

      Joanna obiecała sobie, że jak zagadka anonimu się wyjaśni, wróci do tematu zaginionej dziewczyny. Tymczasem zamierzała skupić się na liście i bombach, które być może wybuchną w Lipowie. Jeżeli Kojarski nie zechce wpłacić okupu.

      – Nie mamy z listem nic wspólnego! – zawtórował żonie Józef Kaczmarek. – To nie nasza wina, że jakiś wariat chce pieniądze przekazać akurat nam. To znaczy naszym podopiecznym oczywiście. Ale to chyba jedyne rozwiązanie w tej sytuacji. Zapewniam, że pieniądze zostaną dobrze wykorzystane. Dla dobra społeczności.

      – Kojarski, masz tyle kasy, co ci szkodzi dać milion! – krzyknął ktoś. Teraz tłum zdawał się kierować przeciwko bogaczowi. – Zapłać!

      – Nie ma żadnego listu – powiedział Junior Kojarski, znów z fałszywym spokojem. – Żegota Wilk ma być może rację. Sądzę, że chodzi o państwa Kaczmarków i ich chęć zarobku. Być może obiecali Agnieszce Mróz jakiś procent z tego miliona za rzucanie oskarżeń. Kaczmarkowie są łasi na pieniądze. Sami państwo wiedzą, że chodzili ostatnio po wsi od domu do domu i żebrali.

      – Nie żebraliśmy – oburzyła się Bożena Kaczmarek, purpurowa na twarzy. – Zbieraliśmy pieniądze dla dzieci. To szczytny cel. Nie żebrzemy i nie wyłudzamy. Próbujemy pomóc potrzebującym. Proszę niczego nie insynuować z łaski swojej, panie Kojarski.

      – Skoro jesteście tacy wspaniali w zbieraniu – warknął bogacz – to może zróbcie zbiórkę i zbierzcie sobie ten milion i sami wpłaćcie na konto fundacji. Łatwo od kogoś wyłudzać, gorzej, kiedy samemu trzeba by zarobić. Poza tym z całym szacunkiem, ale Robin Hood to tylko bajka. Jeszcze nie widziałem, żeby jakiś kryminalista, a ktoś, kto straszy bombami, jest kryminalistą, chciał pieniędzy dla kogoś innego niż dla siebie samego. Nie wierzę, że ktoś napisał anonim i grozi, że wysadzi całą wieś, bo żąda pieniędzy dla biednych dzieciaczków. To śmieszne. Jeżeli już, to chciałby sam coś na tym zyskać.

      – Nie wszyscy są tak samolubni jak ty – powiedziała Agnieszka Mróz. Teraz zdawała się dużo odważniejsza. Nie zaszczyciła byłego pracodawcy ani jednym spojrzeniem. – Autor listu nie zażądał żadnych zbiórek pieniędzy. To mają być twoje pieniądze. Z twojego konta bankowego. Z niczyjego innego.

      – Bzdury – żachnął się Kojarski. – Wcześniej o takim zapisie w tym rzekomym liście nie wspomniałaś. Rozumiem, że wszyscy mi zazdrościcie, że ojciec przepisał firmę na mnie, ale to są moje pieniądze.

      Wspomnienie Seniora Kojarskiego wywołało wyraźne oburzenie wśród zgromadzonych. Joanna nie znała sprawy dokładnie, ale nestor rodu był, zdaje się, zamieszany w jakąś brudną sprawę i w końcu trafił do więzienia. Chodziło o dom w jakimś lesie. O Diabelec i czarne narcyzy czy coś w tym guście. Joanna uśmiechnęła się pod nosem. Junior popełniał teraz błąd za błędem. Drań się denerwował.

      – Ja mówię tylko to, co słyszałam – oświadczyła Agnieszka Mróz.

      Patrzyła teraz prosto na ludzi. Nareszcie.

      – Proszę państwa! – zawołał Kojarski. – Agnieszka, jak wiecie, pracowała u mnie. Nie wywiązywała się ze swoich obowiązków, więc musiałem ją zwolnić. To jest zwyczajna zemsta z jej strony i stąd pomówienia. Oraz próba wyłudzenia grubych pieniędzy.

      – Zwolniłeś mnie, bo zaczęłam być niewygodna! Zakazałeś mi mówić komukolwiek o liście! Miałam trzymać gębę na kłódkę! Chyba tak to ująłeś!

      Joanna pchnęła krzesło na ścianę. Znów głośne uderzenie. Chciała zwrócić uwagę na siebie, bo sytuacja nie przebiegała po jej myśli. Gdzie histerie i kłótnie, tam ludzie zapominają o meritum.

      – Wpłacenie pieniędzy niekoniecznie rozwiąże problem – oznajmiła dziennikarka. – Może, ale nie musi. Bywało, że rodziny wpłacały okup porywaczom, a oni nie zwracali porwanego. Wiem, że tu nie chodzi o porwanie, ale mechanizm jest taki sam. Sprawca domaga się pieniędzy w czterech ratach. W każdą pełnię. A więc jeżeli liczymy od trzydziestego lipca, to wypada osiemnastego sierpnia, szesnastego września, szesnastego października i czternastego listopada.

      Czternasty listopada, termin ostatniej raty, to nie będzie zwykła pełnia, lecz cudowne zjawisko zwane superksiężycem. Oznaczało, że naturalny satelita Ziemi znajduje się wtedy w tak zwanym perygeum, czyli w pozycji najbliżej Ziemi, jednocześnie będąc w pełni. Naprawdę niesamowite.

      Joanna kochała księżyc. Interesowało ją wszystko, co z nim związane. Wierzenia znane od wieków, ale też fakty naukowe. Była wściekła, kiedy naczelny powierzył wypindrzonej w świecidełka Anastazji Piotrowskiej napisanie tekstu o pełni, który ukazał się w jednym z ostatnich numerów „Selene”. To Joanna powinna go napisać.

      Przecież sama nazwa magazynu odnosiła się do greckiej bogini, uosobienia księżyca. Selene pędziła przez noc na rydwanie zaprzężonym w białe konie. Takie logo przygotowali nawet, otwierając pismo. Później uległo ono uproszczeniu i teraz tworzyło je kilka kresek.

      Rzymskim odpowiednikiem Selene była Luna. Ale kiedy wiele lat temu zakładali magazyn, taka nazwa wydawała im się nazbyt oczywista. W grę wchodził jeszcze Chors, czyli słowiański władca nocnego nieba. Ale według naczelnego to nie brzmiało dobrze. Jemu wiecznie coś nie brzmiało. Zostali więc ostatecznie przy grece i białym rydwanie na nocnym niebie.

      – Tak więc pierwsza rata nie została wpłacona, bo wypadała osiemnastego sierpnia – podjęła Joanna. – Mnie interesuje więc, co zrobi policja. Jak zamierzają państwo zabezpieczyć wieś przed ewentualnym atakiem?

      Junior Kojarski wyglądał na zadowolonego, że dziennikarka skierowała uwagę na kogoś innego. Niedoczekanie. W swoim artykule napisze o nim niejedno, oj niejedno. Ale była realistką. Jeżeli chciała, żeby mieszkańcy wsi byli bezpieczni, musiała pobudzić do działania policję. A oddech zaangażowanego dziennikarza za plecami działał na nich najlepiej.

      – Zajmujemy się tą sprawą – wyjaśnił Daniel Podgórski. Krótka broda. Włosy w lekkim nieładzie. Wzrostem zdecydowanie górował nad zebranymi. Chyba tylko dobrotliwy Bohdan Piotrowski był od niego wyższy. – Musicie zrozumieć, że nie mamy listu, możemy więc polegać tylko na poszlakach. To utrudnia prowadzenie śledztwa i zajmuje znacznie więcej czasu. Zapewniam jednak, że zrobimy wszystko, aby do ewentualnych wybuchów nie doszło. Proszę się nie martwić.

      Marek Zaręba, Emilia Strzałkowska i Paweł Kamiński pokiwali głowami z aprobatą. СКАЧАТЬ