Название: Rodzanice
Автор: Katarzyna Puzyńska
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: Lipowo
isbn: 9788381695534
isbn:
Podeszła tam powoli. Miała złe-przeczucia. A jej złe przeczucia z reguły się sprawdzały. Potarła szczęśliwy tatuaż. Nawyk, którego nabrała, kiedy przez lata pracowała w firmie. Złe przeczucia zwykle prowadziły do sytuacji, które nie były dobre dla odpowiedzialnych-babć-małych-chłopców-potrzebujących-opieki. A już na pewno nie dla takich, które obiecały sobie, że nie będą miały już nic wspólnego z żadnymi aferami.
Ale! Zwykły gruby zeszyt w twardej oprawie. Co w tym niebezpiecznego, co? Na okładce jakaś gwiazda futbolu. Obok napis FIFA World Cup 2010. Klementyna niezbyt interesowała się piłką nożną, mimo to pamiętała, że tamten mundial odbył się w Południowej Afryce. Przez cały miesiąc trwania meczów Teresa powtarzała, że zawsze chciała tam pojechać. Dwa lata później nie żyła. Zmarła dwudziestego piątego stycznia dwa tysiące dwunastego roku. Nigdy nie zobaczyła RPA.
Kopp zaklęła w duchu. Była wściekła na siebie, że nigdy nie zabrała Teresy do Afryki. Ani zresztą nigdzie. Zawsze była praca i praca. Kochanka dobrze to rozumiała. Pochodziła z policyjnej rodziny, a jej eksmąż był szychą w komendzie wojewódzkiej. Teresa-rozumiała. To nie znaczyło, że Klementyna kiedykolwiek to sobie wybaczyła.
Ze złością sięgnęła po zeszyt. Jakby to była wina tego zużytego brulionu porzuconego w śniegu. Podstawowa zasada w tej robocie: niczego nie dotykać bez rękawiczek. Ale! Kopp nie była już policjantką. Była cywilem. Rozzłoszczonym-na-siebie-cywilem.
Uchyliła okładkę ostrożnie. Nie było to łatwe, bo palce zgrabiały jej z zimna. Ale! Nigdy nie pozwalała na to, żeby pogoda dyktowała jej, jak ma się ubierać. Nienawidziła rękawiczek i ciepłych kurtek. O czapkach nie wspominając.
– Pamiętniczek – przeczytała na głos.
Słowo zapisano koślawym, dziecięcym pismem. Pamiętniczek. Litery miały dużo zawijasów, kwiatków i serduszek. Pasowały do dziewczynki, chociaż okładka zeszytu sugerowałaby raczej chłopca.
Nagle zaszeleściły gałęzie. Była-komisarz spojrzała pomiędzy drzewa. Zobaczyła wielkiego kruka. Przez chwilę przyglądali się sobie intensywnie.
– Spoko – mruknęła, nie spuszczając z niego oczu.
Ptak zakrakał głośno. Jego wielkie skrzydła załopotały złowieszczo, kiedy wzbił się w powietrze. Zniknął za zakrętem drogi. Tam odpowiedziało mu kolejne krakanie. Głośniejsze. I jeszcze jedno. Brzmiało tak, jakby ptaki o coś walczyły. Droga zakręcała, więc Klementyna nie widziała, co tam się dzieje.
Wtedy usłyszała jęk. Był cichy i ginął w hałasie robionym przez ptaki. Kopp nie miała jednak wątpliwości, że ktoś tam był i cicho wzywał pomocy. A przynajmniej próbował. Upuściła zeszyt z powrotem na śnieg i pobiegła w tamtą stronę.
Kiedy Klementyna wybiegła zza zakrętu, znów rozległo się krakanie. Kruki nie były najwyraźniej zachwycone, że ktoś im przeszkadza. Zerwały się do lotu z wyraźną niechęcią. Przeleciały tuż nad nią. Uchyliła się natychmiast. Ale! Jeden i tak dotknął jej wielkim skrzydłem. Poczuła się, jakby nagle znalazła się na planie filmu Hitchcocka. Przeszedł ją dreszcz.
– Pomocy…
Na pokrytej zaspami leśnej drodze ktoś leżał. Kopp poznała ją z daleka. To była ta pismaczka, która pisała o aferach, które zdarzyły się w dwa tysiące szesnastym roku. Joanna Kubiak. Też mi zaskoczenie. Jej samochód stał przecież niedaleko.
Kopp nienawidziła dziennikarzy, a tej Kubiak za grosz nie ufała. Ale! Nie mogła jej tak zostawić. Już z daleka widać było krew. Chyba coś ją pogryzło. Ubranie miała porozrywane. Kubiak spróbowała się podnieść. W jej ruchach była dziwna niezdarność, jakby pismaczka nie kontrolowała własnego ciała. Upadła z powrotem na śnieg.
– Czekaj! Stop! Lepiej się nie ruszać – zawołała Kopp, podbiegając.
Sięgnęła do kieszeni po telefon. Pusto. Zaklęła pod nosem. No tak. Głupia-stara-baba. Zapomniała przecież komórki. Zorientowała się już na dworcu Pekaesu, jak odprowadzała Martę i Jaśka. Tylko że potem zamiast wrócić do domu po telefon, wsiadła do skody i przyjechała spacerować po lesie.
Gdzieś pomiędzy drzewami rozległo się pojedyncze wycie. Długie i przeciągłe. Spoko. Najpierw kruki, a teraz… Jeszcze wilków brakowało Kopp do szczęścia. Słyszała jakiś czas temu w lokalnych mediach, że w okolicy zamieszkała nowa wataha. Być może zgłodniałe zwierzęta wybrały się właśnie na polowanie. Pocieszała się tym, że podobno bały się ludzi na tyle, że nie podchodziły za blisko.
Klementyna lubiła wilki. Wydawały się wolne, niezależne i pełne mocy. Były nawet bohaterami wolnościowej piosenki z dawnych lat. Obława! Obława! Na młode wilki obława, śpiewał Jacek Kaczmarski. Klementyna sama wielokrotnie powtarzała te słowa i melodię, mimo że nie była zbyt muzykalna, a psy gończe kojarzyły się nieuchronnie z jej własnym zawodem.
Tak więc dotychczas wilki budziły w niej raczej pozytywne skojarzenia. Rzecz się miała zupełnie inaczej, kiedy znajdowała się sama w lesie. W towarzystwie poranionej kobiety.
– Wilko… – wymamrotała z trudem Joanna Kubiak.
– Co?
– Wilkołak.
Może i pismaczka bełkotała. Ale! Z pewnością brzmiało to jak ostrzeżenie.
KSIĘGA DRUGA
Rozdział 5
Remiza Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipowie.
Niedziela, 4 września 2016. Godzina 15.00.
Joanna Kubiak
Główna sala remizy Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipowie. Spory tłumek. Duszno. Pot późnego lata, które nie zmieniło się jeszcze w jesień. Atmosfera wyraźnie napięta.
Joanna przysiadła na krześle przy ścianie. Za stara była i za dużo papierosów w życiu wypaliła, żeby stać przez cały czas trwania zebrania. Siedemdziesiąt sześć lat. Nogi zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, mimo że zawsze uważała, że to nie metryka wskazuje wiek człowieka. Na pewno nie zamierzała się jej poddać. Tego uczyła wszystkie kobiety, z którymi kiedykolwiek miała styczność. Nie tylko za dawnych lat.
Zmieniła pozycję. Twarde krzesło. Z rodzaju takich, jakich używało się w szkole. Dwie drewniane deski. Metalowe nogi. Siedzisko z jakimś napisem. Joanna nie zdążyła przeczytać jakim. Szkolne krzesełko. Tylko że wtedy dupa człowieka ma naście lat, nie kilkadziesiąt, jak teraz, i lepiej takie niewygody znosi.
– Chciałbym СКАЧАТЬ