Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 18

Название: Fjällbacka

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Saga o Fjallbace

isbn: 9788380156296

isbn:

СКАЧАТЬ większe.

      – Nigdy tu nie byliśmy, aż do przeprowadzki – powiedział Mårten. – Ebba odziedziczyła dom, gdy jej biologiczni rodzice zostali uznani za zmarłych. Początkowo był wynajmowany, później stał pusty. Pewnie dlatego tyle tu do zrobienia. Nikt o niego nie dbał, wszyscy ograniczali się do najpilniejszych napraw.

      – Może właśnie o to chodziło, żebyśmy tu przyjechali i wszystko rozgrzebali – powiedziała Ebba. – We wszystkim jest jakiś zamysł.

      – Tak? – zdziwił się Mårten. – Na pewno?

      Ebba nie odpowiedziała. Nie ruszyła się z miejsca, gdy Mårten odprowadzał policjantów do drzwi.

      Kiedy odpływali, Patrik się zastanawiał, co będzie, jeśli się potwierdzi, że pod podłogą jest krew. Zbrodnia już się przedawniła, minęło tyle lat, nie ma pewności, że uda się ją wyjaśnić. Więc jakie znaczenie ma dzisiejsze odkrycie? Sterował motorówką z głową nabitą niepokojem.

      Lekarz umilkł, w gabinecie zapadła kompletna cisza. Martin usłyszał bicie własnego serca. Spojrzał na lekarza. Jak może być tak obojętny po tym, co powiedział? Może przekazuje pacjentom takie wiadomości kilka razy w tygodniu. Ale jeśli tak, to jak sobie z tym radzi?

      Martin musiał się niemal zmusić do oddychania. Jakby zapomniał, jak to się robi. Każdy oddech wymagał dokładnej instrukcji od mózgu.

      – Ile jej zostało? – wykrztusił.

      – Jest wiele metod leczenia, poza tym medycyna stale robi postępy… – Lekarz rozłożył ręce.

      – A co mówią statystyki? – spytał Martin. Narzucał sobie spokój, chociaż miał ochotę złapać go za klapy i wytrząsnąć odpowiedź.

      Nie był w stanie patrzeć na milczącą Pię. Bał się, że coś w nim pęknie. Mógł tylko skupić się na faktach, na czymś uchwytnym, na czymś, do czego można się ustosunkować.

      – Nie da się tego przewidzieć. W grę wchodzi mnóstwo czynników.

      Znów ta mina, to ubolewanie, rozłożone ręce. Martin już zdążył znienawidzić ten gest.

      – Proszę wreszcie powiedzieć! – krzyknął i aż drgnął, kiedy usłyszał swój głos.

      – Bezzwłocznie wdrożymy leczenie i zobaczymy, jak pacjentka zareaguje. Ale zważywszy na liczbę przerzutów i na złośliwą postać… myślę, że pół roku, może rok.

      Martin wpatrywał się w niego. Dobrze usłyszał? Tuva nie ma nawet dwóch lat. Przecież nie może stracić matki. Tak nie wolno. Zaczął się trząść. W małym gabinecie było bardzo gorąco, ale Martin z zimna szczękał zębami. Pia położyła mu dłoń na ramieniu.

      – Uspokój się. Musimy zachować spokój. Zawsze jest szansa, że to pomyłka. Poza tym jestem gotowa zrobić wszystko… – Zwróciła się do lekarza: – Proszę o najostrzejszą możliwą terapię. Nie poddam się, będę walczyć.

      – Natychmiast przyjmiemy panią do szpitala. Proszę jechać do domu, spakować się. Miejsce będzie czekać.

      Martin się zawstydził. Pia jest silna, on był bliski załamania. Miał przed oczami Tuvę, od pierwszych chwil po narodzinach aż do dzisiejszego poranka, gdy przyszła się pobawić do ich łóżka. Ciemne włoski fruwające nad głową, roześmiane oczy. Czy teraz przestanie się śmiać? Czy straci radość życia i wiarę, że jest dobrze, a jutro będzie jeszcze lepiej?

      – Damy radę. – Twarz Pii była szara, ale malowała się na niej determinacja.

      Martin wiedział, że ta determinacja wynika z wytrwałości. Wytrwałość była jej potrzebna, żeby mogła stanąć do najważniejszej walki w życiu.

      – Pojedziemy do mamy po Tuvę, a potem na kawę – powiedziała, wstając. – Wieczorem, gdy już ją położymy spać, spokojnie porozmawiamy. Na jak długi pobyt mam się przygotować?

      Martin wstał i poczuł, że ma zupełnie miękkie nogi. Cała Pia, zawsze praktyczna.

      Lekarz zwlekał z odpowiedzią.

      – Proszę się przygotować na dłuższy pobyt poza domem.

      Pożegnał się i poszedł do pacjentów.

      Martin i Pia zostali na korytarzu. Bez słowa złapali się za ręce.

      – Dajesz im w butelce sok? Nie boisz się o ich zęby? – Kristina z niezadowoleniem spojrzała na Antona i Noela. Siedzieli na kanapie i pili sok przez smoczki.

      Erika głęboko zaczerpnęła tchu. Teściowa nawet nie była zła, zresztą zmieniła się na lepsze. Ale i tak chwilami bywała bardzo denerwująca.

      – Próbowałam poić ich wodą, ale bez powodzenia. A w taki upał muszą pić. Więc dałam im sok, ale mocno rozcieńczony.

      – Rób, jak uważasz, znasz moje zdanie. Ja poiłam Patrika i Lottę wodą i było dobrze. Dopóki mieszkali w domu, nie mieli nawet jednej dziurki. Dentysta nie mógł się mnie nachwalić, że mają takie zdrowe zęby.

      Erika stała w kuchni, poza zasięgiem jej wzroku. Wgryzła się we własną pięść. W małych dawkach teściowa była całkiem do zniesienia, fantastycznie zajmowała się dziećmi. Gorzej, gdy tak jak dziś spędzała u nich pół dnia.

      – Wiesz co, chyba ci nastawię pranie – powiedziała głośno Kristina, po czym mówiła już do siebie: – Przecież łatwiej jest zbierać po trochu, pilnując porządku, zamiast składać takie sterty. Każda rzecz musi mieć swoje miejsce, a Maja jest już na tyle duża, że mogłaby się uczyć po sobie sprzątać. Inaczej wyrośnie na rozpuszczoną nastolatkę, nie będzie się chciała wyprowadzić z domu i będzie oczekiwać pełnej obsługi. Moja przyjaciółka Berit, no wiesz, jej synowi niedługo stuknie czterdziestka, a mimo to…

      Erika zatkała uszy palcami i lekko uderzała głową w drzwiczki szafki. Modliła się o cierpliwość. Poczuła puknięcie w ramię i niemal podskoczyła.

      – Co ty robisz? – Kristina stała obok. Przed nią, na podłodze, stał kosz z brudną bielizną. – Nie odpowiadałaś, gdy do ciebie mówiłam.

      Erika wciąż trzymała palce w uszach. Usiłowała wymyślić sensowne wytłumaczenie.

      – Ja… próbuję wyrównać ciśnienie w uszach. – Ścisnęła nos i dmuchnęła. – Ostatnio mam coś z uszami.

      – Ojej… Nie wolno lekceważyć takich rzeczy – odparła Kristina. – Upewniłaś się, że to nie zapalenie uszu? Dzieci, które chodzą do przedszkola, są bardzo częstym źródłem infekcji. Zawsze mówię, że przedszkole to nic dobrego. Ja siedziałam w domu z Patrikiem i Lottą, dopóki nie poszli do gimnazjum. Nie musieli chodzić do przedszkola ani mieć opiekunki i nigdy nie chorowali. Nasz lekarz domowy nie mógł się mnie nachwalić…

      Erika przerwała jej ostro:

      – Dzieci СКАЧАТЬ