Название: Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie
Автор: Tiziano Terzani
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Naokoło świata
isbn: 9788377856215
isbn:
Tłumaczenie jeszcze do niego nie dotarło, gdy uniósł dłonie i coraz szerzej się uśmiechając, zaczął przebierać palcami w powietrzu niczym po klawiaturze.
– Pisząc.
Niezwykłe. Odgadnąć, że ktoś siedzący naprzeciw chciałby być sławny, nie było trudno, jak natomiast wpadł na pomysł, że mógłbym to osiągnąć za sprawą pisania? Dlaczego nie na przykład grając w filmie? Czyżbym sam mu to powiedział? Nie w żadnym mówionym języku – nie mieliśmy wspólnego – ale w języku gestów dostępnym dla kogoś, kto… widzi?
Zobaczył nieświadomie, wewnętrznie, w chwili gdy spytałem: "W jaki sposób?". Sam udzieliłem odpowiedzi, w duchu wykonując ruchy pisania na maszynie. Czyżby to właśnie "wyczytał" i natychmiast powtórzył? Czy było jeszcze jakieś wytłumaczenie tej sekwencji wydarzeń?
Poczuł, że odzyskał moją uwagę, i ciągnął:
– Aż do siedemdziesiątego drugiego roku życia wszystko będzie toczyło się dobrze. Mając siedemdziesiąt trzy lata, będzie pan musiał odpocząć, ale dożyje pan siedemdziesięciu ośmiu lat. W każdym razie od teraz niech się pan nie ima żadnych interesów, gdyż wszystko pan straci. Jeśli chce pan coś radykalnie zmienić, przenieść się do innego kraju, musi pan to koniecznie zrobić w przyszłym roku.
Interesy nigdy mnie nie ciągnęły, co do zmiany kraju, chciałem istotnie pomieszkać trochę w Indiach, ale na pewno nie przed rokiem 1995, kiedy to wygasał mój kontrakt ze "Spieglem", a także termin wynajmu Żółwiego Pałacu. A potem? To, czy będę mógł się przenieść, zależało będzie od wielu czynników, jedno w każdym razie było pewne: następny rok jest wykluczony.
– Proszę uważać: ten rok nie jest korzystny dla pańskiego zdrowia – oznajmił starzec, potem palcami wykonał jeszcze w powietrzu jakieś rachuby i dorzucił: – Nie, nie, najgorsze już minęło. Minęło na początku września zeszłego roku.
No cóż, nie pozostawało nic innego, niż wyjawić mu, dlaczego do niego przyszedłem, i opowiedzieć o przepowiedni specjalisty z Hongkongu. Parsknął śmiechem i rzekł:
– Nie, nic podobnego. Niebezpieczny był rok 1991; wtedy istotnie groziła panu śmierć w katastrofie lotniczej.
Nie mylił się. Zadrżałem na samo wspomnienie tych upiornych maszyn, którymi latałem po Związku Sowieckim, pracując nad książką Buonanotte, signor Lenin.
Poczułem rozczarowanie. Być może tylko dlatego nie kłopotał się przyszłością, że zorientował się, jak silne jest moje postanowienie, by nie latać. Ledwie powiedziałem to sobie, natychmiast pomyślałem, jakich dzikich salt skłonny jest dokonywać umysł, aby tylko przeprowadzić wygodną dla niego racjonalizację.
Podziękowałem mężczyźnie, zapłaciłem i wyszliśmy. Na małym skwerze czekał na nas kierowca w liberii.
– No i co? – spytała kobieta.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Najbardziej zdziwiło mnie stwierdzenie ślepca, iż rodzice oddali mnie innej rodzinie i tylko dzięki temu przeżyłem. Bardzo ryzykowna konstatacja; w większości przypadków nieprawdziwa, tak jak w moim. A może jednak prawdziwa? Limuzyna z hotelu Oriental wolno sunęła w gęstym ruchu, a moje myśli gwałtownie i radośnie się rozpierzchły.
Nie ulegało wątpliwości, że jestem synem mojej matki. Skąd bowiem wziąłbym ten kartoflany nos, który również pojawił się u mej córki? Prawdą jednak jest również, że w pewnym sensie nigdy nie należałem do rodziny, w której się wychowałem. Czułem to od najmłodszych lat, co zauważali także krewni, którzy żartowali z ojca: "Skąd tyś go właściwie wykopał?".
Ślepiec mylnie zestawił fakty, ale dotknął czegoś głęboko prawdziwego. Trzeba się tylko skupić na tej części nas samych, która wykracza poza czystą fizyczność, i spytać, skąd ona pochodzi. Oto i interpretacja w moim przypadku: z "innej rodziny", mówiąc inaczej z innego źródła niż to genetyczne, które decyduje o kształcie nosa, oczu, a nawet gestach, które teraz, gdy się starzeję, coraz bardziej przypominają zachowania dziadka ze strony ojca.
W życiu moich rodziców trudno było dopatrzyć się chociażby zarodka tego, czym i kim obecnie byłem. Oboje pochodzili z rodzin biednych i urzekająco prostych. Ludzie spokojni, bardzo przyziemni, troszczący się przede wszystkim o to, aby przeżyć. Nie było w nich tego niepokoju, tej żyłki awanturniczej, która popycha do szukania przygód, jak było ze mną od najwcześniejszych lat. Od stuleci Terzaniowie szlifowali florenckie płyty chodnikowe, ponoć nawet te, którymi wyłożono Palazzo Pitti. W żadnej z rodzin nikt regularnie nie uczęszczał do szkoły i dopiero w generacji mej matki i ojca przyswojono sobie – lepiej lub gorzej – umiejętność czytania i pisania.
Skąd zatem wzięło się moje pragnienie zobaczenia świata, fascynacja zadrukowanym papierem, miłość książek, a nade wszystko paląca potrzeba opuszczenia Florencji, podróży, dotarcia na krańce świata? Skąd u mnie ta tęsknota, żeby znaleźć się gdzieś indziej? Z pewnością nie zawdzięczałem tego wszystkiego rodzicom, którzy urodzili się i wychowali w mieście, a opuścili je raz tylko: na miesiąc miodowy w Prato, o dwadzieścia kilometrów od duomo.
Pośród mych krewnych nie było żadnej osoby, do której mógłbym się zwrócić o inspirację, którą mógłbym poprosić o radę. Byłem dłużnikiem jedynie ojca i matki, którzy nie dojadali, aby tylko moja edukacja nie zakończyła się na szkole podstawowej. Zarobki ojca nigdy nie wystarczały do końca miesiąca i pamiętam, jak trzymając mamę za rękę i starając się nie spotkać żadnego ze znajomych, szedłem z nią do lichwiarza na Via Palazzuolo z lnianym prześcieradłem z jej ślubnej wyprawki. Nawet pieniądze na zeszyt były problemem, a moje pierwsze długie spodnie – nowe, ze sztruksu, dobre na lato i zimę, niezbędne do szkoły średniej – kupiliśmy na raty. Każdego miesiąca szliśmy do sklepu, aby wręczyć należną część. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale w żadnym ubraniu nie czułem się tak dobrze jak w tych spodniach: nawet w garniturze, który uszył mi w Pekinie osobisty krawiec Mao.
Dorastając, z wielkim podziwem myślałem o swej rodzinie i jej historii, ale nigdy nie czułem z nią specjalnej więzi, zupełnie jakbym znalazł się w niej przez jakiś przypadek. Kuzyni mieli mi za złe to, że studiowałem, zamiast iść od razu do pracy, jak zrobili oni wszyscy. Stryj, który codziennie wpadał do nas przed kolacją, zawsze powtarzał to samo pytanie: "No i co dzisiaj robił ten nasz leniuch?". A później dodawał dowcip, który irytował moją matkę: "No, jak tak dalej będzie ciągnął, pewnie zajdzie dalej niż Annibale". Annibale, inny z moich krewnych, zaszedł istotnie daleko. Sprzątał ulice, zbierając z torów tramwajowych końskie odchody.
Czemu jako piętnastolatek praktycznie uciekłem z domu, wędrując po całej Europie i utrzymując się ze zmywania naczyń? Czemu dotarłszy do Azji, poczułem się tu tak swojsko, że tu zostałem? Dlaczego nie dręczy mnie skwar tropików? Dlaczego nie jest dla mnie męczące siedzenie ze skrzyżowanymi nogami? Czy chodzi o urok egzotyki? O pragnienie oddalenia się jak najbardziej od ubożuchnego świata mego dzieciństwa? Być może. A może rację miał ślepiec, twierdząc, że jest we mnie coś takiego – nie ciało, gdyż to najwyraźniej otrzymałem od rodziców – co pochodzi z innych źródeł, a co obciążyło mnie tęsknotą za miejscami, które poznałem w jakimś poprzednim życiu?
Skuliłem się na tylnym siedzeniu samochodu, pozwoliłem myślom pląsać СКАЧАТЬ