Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie. Tiziano Terzani
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie - Tiziano Terzani страница 11

СКАЧАТЬ to, że jego kraj porzuca swe tradycje, i nigdy nie przegapiał okazji, by piętnować tych, którzy jego zdaniem schodzili z tradycyjnej buddyjskiej drogi. Władze Tajlandii wcale go nie ceniły, a z racji szczerości, z jaką głosił swe poglądy, został oskarżony o lèse-majesté – przestępstwo nigdzie indziej już nieistniejące – i na kilka lat wtrącony do więzienia. Kiedy aresztowano go ostatnim razem, odwiedziłem jego żonę, przekonany, że zastanę ją zrozpaczoną. Nic podobnego! Poradziła się wróżbity, który ją zapewnił, że Sulak za kilka dni zostanie zwolniony. I tak się stało: wyszedł na wolność oznaczonego dnia i o oznaczonej godzinie. Postanowiłem się skontaktować z tym wróżbitą.

      Dowiedziałem się, gdzie mieszka, a także, że jest niewidomy. Potrzebny mi był jakiś tłumacz, ale nie chciałem do tego wykorzystać ani sekretarki, ani żadnego znajomego, gdyż ci, zupełnie nieświadomie, mogliby podsunąć wróżbicie jakieś poszlaki, które pozwoliłyby mu mnie zidentyfikować. Za dzwoniłem przeto do agencji wynajmującej sekretarki przyjezdnym biznesmenom. Udając, że mieszkam w hotelu Oriental, na miejsce spotkania wyznaczyłem hotelowy hol. Zjawiła się kobieta pod pięćdziesiątkę, pulchna, w wielkich okularach. Była zachwycona, że nie będzie musiała tłumaczyć szczegółów kontraktu ani konwersacji dotyczącej kupna i sprzedaży.

      Wróżbita mieszkał w samym sercu Chinatown, a kremowa limuzyna hotelu Oriental z kierowcą w liberii z biało-złotymi obszyciami w ślimaczym tempie wlokła się przez cudowną, chaotyczną dzielnicę Vorachak, ciągle jeszcze najhałaśliwszą, najbardziej ożywioną część Bangkoku, ciągle, chwalić Boga, niezmienioną – z jej tysięcznymi sklepikami sprzedającymi artykuły metalowe, pompy, zasłony, gwoździe, trumny, słodycze; z nieprzeliczonymi zapachami z kadzideł umieszczonych w każdej niszy ściennej lub dochodzących z licznych aptek; a także z normalnie kłębiącymi się tłumami przyjezdnych Chińczyków w czarnych spodniach i podkoszulkach niezmiennie podciągniętych ponad brzuch, aby powietrze mogło owiewać pępki i w ten sposób stymulować qi — siłę życiową – która ich zdaniem tutaj ma swój prawdziwy ośrodek.

      Dom wróżbity znajdował się na skraju plątaniny wąskich uliczek, dokąd można było dotrzeć tylko na piechotę. W końcu znaleźliśmy dom, który nie był w sensie dosłownym domem. Duża żelazna krata odgradzała od ulicy spore pomieszczenie, które zarazem było sklepem i domem, współżyli tu ze sobą bogowie handlu i bogowie miejsca. Po jednej stronie między workami ryżu stało metalowe biurko. Za nim w trzcinowym fotelu siedział ślepiec. A właściwie nie tyle siedział, ile kulił się, masując stopy, jak często robią Chińczycy, przekonani, że wszystkie organy ciała – serce, płuca, trzewia, wątroba – są właśnie stąd sterowane i trzeba tylko wiedzieć, które miejsca uciskać. Jego oczy były bez wyrazu. W miejscach, gdzie powinny być źrenice, znajdowały się białe kropki jakby stale skierowane w niebo. Na blacie stał mały dzbanuszek od herbaty, miska z nektarynkami – symbol powodzenia – oraz pusta skorupa żółwia. Pokój był przepełniony silnym zapachem kadzidła z ustawionego w rogu dużego ołtarza, gdzie stało mnóstwo pozłacanych drewnianych figurek bogów i przodków, nie takich, jacy byli za życia, lecz jacy chcieliby być. To osobliwa tradycja południowych Chińczyków. Stryj nie zdał cesarskiego egzaminu? Mniejsza z tym, należy go przedstawić jako mandaryna. Inny krewny marzył o karierze policjanta? Po śmierci jego podobizna zjawi się na ołtarzu w uniformie i z karabinem na ramieniu. Wiele postaci unosiło miecze, jakby chcieli chronić ślepca. Stara kobieta w zielonej jedwabnej piżamie – zapewne żona – właśnie skończyła jeść przy okrągłym stoliku. Przykryła wiklinowymi tackami garnki z resztkami pożywienia, usiadła na stołku przy zlewie i zaczęła zmywać.

      Z wolna, jakby nie chcąc niczego wymuszać, ślepiec coś wyszeptał. Kobieta przetłumaczyła – zwykłe pytanie, na które udzieliłem zwykłej odpowiedzi: "Urodziłem się we Florencji, we Włoszech, 14 września 1938 roku około ósmej wieczorem".

      Wydawał się usatysfakcjonowany i zaczął wykonywać jakieś obliczenia, przebierając palcami w powietrzu. Jego niewidome oczy, nadal zwrócone ku niebu, błyszczały, jakby miał przykuć mą uwagę jakąś wielką tajemnicą. Z ust popłynęła jakaś nonsensowna rymowanka, z której nic nie można było pojąć. Wpadła chińska dziewczynka w białym kimonie, wręczyła coś żonie i wybiegła, na króciutką chwilkę zatrzymawszy się ze złożonymi na piersi rękoma, aby pokłonić się niewzruszonym postaciom na ołtarzu. Stary zegar tykał na ścianie przez długie minuty. Odniosłem wrażenie, iż ślepiec szukał czegoś w pamięci, aż wreszcie znalazł.

      Wreszcie otworzył usta.

      – Urodził się pan w środę – oznajmił, jak gdyby chciał mnie zaszokować. (Słusznie: brawo! Parę lat temu mógłby zaimponować wielu ludziom takim wykonanym w pamięci obliczeniem, ale dziś robi to o wiele mniejsze wrażenie. Mój komputer robi to w ułamku sekundy). Jego satysfakcja była wzruszająca, ja jednak poczułem się rozczarowany, moje zainteresowanie opadło i nieuważnie słuchałem jego słów.

      – Dobrze się panu żyje, ma pan zdrowe ciało i żwawy umysł, ale także bardzo zły charakter. Szybko wpada pan w gniew, ale równie szybko się pan uspokaja. – Ogólniki, myślałem, mogące się stosować do każdej osoby, która zasiądzie naprzeciw niego. – Umysł nie zna spokoju; nieustannie myśli pan o czymś niedobrym. Jest pan bardzo wyrozumiały wobec innych. – I znowu konstatacja, która mogłaby dotyczyć każdego. Ułożyłem na blacie mały magnetofon, robiłem też jakieś notatki, ale generalnie wydawało mi się, że tracę czas. I wtedy kobieta przełożyła: – Jako dziecko był pan bardzo chory i gdyby rodzice nie oddali pana do innej rodziny, musiałby pan umrzeć. – Moje zainteresowanie odżyło. Istotnie w dzieciństwie byłem chorowity. Toczyła się wojna, byliśmy biedni i mieliśmy niewiele do jedzenia. Miałem kłopoty z płucami, anemię i powiększone gruczoły. – Od siódmego do dwunastego roku życia dobrze panu szło w szkole, ale często pan chorował i zmieniał miejsce zamieszkania. Od siedemnastego do dwudziestego siódmego roku musiał pan jednocześnie studiować i pracować. Jest pan pojętny, potrafi rozwiązywać różne problemy i wcale dziś pan nie żałuje, że studiował inżynierię. Pomiędzy dwudziestym czwartym a dwudziestym dziewiątym rokiem miał pan najgorszy okres w życiu, ale potem wszystko się wyprostowało.

      To prawda, że jako dziecko często chorowałem, ale wcale nie zacząłem pracować jako siedemnastolatek. Nie zmieniliśmy domu, natomiast istotnie między dwudziestym czwartym a dwudziestym dziewiątym rokiem życia byłem bardzo nieszczęśliwy: pracowałem u Olivettiego i za wszelką cenę chciałem się stamtąd wynieść. Co zaś do inżynierii, to studiowałem prawo.

      Nie byłem specjalnie zafascynowany: typowy przypadek, gdy wróżbita ma szansę pół na pół, że trafi. Błądziłem myślami; przyjrzałem się jego rękom, które gładziły na stole skorupę żółwia. Słyszałem jego nieprzerwanie szeptane wyliczenia, jakby był komputerem skanującym swą pamięć. Najwidoczniej tasował w umyśle karty. Być może jednak jego największą siłą był instynkt. Ślepota sprawiała, że nie rozpraszało go to wszystko, co rozpraszało mnie; kto wie, czy nie był w stanie tak się skupić, aby zobaczyć siedzącą przed nim osobę. Niewykluczone, że to właśnie ów instynkt podszepnął mu, że moja uwaga chodzi tędy i owędy, gdyż nagle urwał swój recital mruczando.

      – Mam dla pana złą wiadomość. – Na chwilę się przeląkłem; czyżby miał mnie uprzedzić przed lataniem? – Nigdy nie zostanie pan bogaczem. Zawsze starczy panu pieniędzy na życie, ale bogaty pan nie będzie. To nie ulega żadnej wątpliwości.

      Myślałem, że parsknę śmiechem. Siedzieliśmy oto na skraju Chinatown, gdzie każdy marzy o bogactwie i dlatego trudno o większe przekleństwo od tego, którym przed chwilą uraczył mnie wróżbita. Dla wszystkich miejscowych byłaby to okropna wiadomość, ale nie dla mnie, jako że nigdy nie marzyłem o bogactwie.

СКАЧАТЬ