Название: Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie
Автор: Tiziano Terzani
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Naokoło świata
isbn: 9788377856215
isbn:
Bangkok jest teraz obłożony złym zaklęciem, żyje pod czujnym spojrzeniem złego oka. Ludzie powiadają, że miasto jest przeładowane, pod ciężarem wysokościowców zapada się każdego roku o kilka cali i niedługo zostanie pochłonięte przez morze. Już teraz stało się gorętsze, gdyż pnące się w niebo budynki nie dopuszczają morskiej bryzy. No i brakuje wody. Czym jednak zamartwiają się politycy i najważniejsi dziennikarze? Tym może, że biedacy cierpią z pragnienia? Bynajmniej. Tym, że w "salonach masażu", jak eufemistycznie nazywa się w Tajlandii burdele, nie można nastarczyć wody, aby obmywać intymne części ciała licznych klientów.
Każdy wypadek natychmiast znajduje oczywiste, racjonalne wyjaśnienie: gaz eksploduje, gdyż nie przestrzega się przepisów bezpieczeństwa, fabryki stają się ognistymi pułapkami, gdyż właściciele, zamiast zatroszczyć się o odpowiednie zabezpieczenia, wolą przepłacać urzędników mających pilnować przestrzegania prawa i tak dalej. A przecież najprawdziwsze wydaje się tłumaczenie, które odwołuje się do phii, gdyż dotyka ono tego, co dzieje się nie tylko w Bangkoku, ale także w wielu innych częściach świata: natura bierze odwet na tych, którzy jej nie szanują, a wiedzeni czystą chciwością niszczą wszelką harmonię.
Zatrzymaliśmy się tutaj w najpiękniejszym i najbardziej magicznym domu, w jakim zdarzyło nam się mieszkać, w oazie starego Syjamu otoczonej cementowym horrorem. Nie było tu jednak ołtarza, który stanowiłby własne miejsce ducha tego miejsca.
– Jest bardzo żywotny – oznajmił nam poprzedni lokator, amerykański pisarz Bill Warren. – Trzeba go karmić codziennie.
"Duchem" był wielki mięsożerny żółw, szeroki na co najmniej metr, a mieszkający w stawie, na którym postawiony był dom.
Uradowało mnie, że dom jest na wodzie, jak sugerował jasnowidz z Hongkongu, a dla kogoś, kto jak ja wiele lat spędził pośród Chińczyków, żółw jest żywą kwintesencją pozytywnej siły. Legenda mówi, że żyje on setki lat i to dlatego Chińczycy tablice z cesarskimi edyktami umieszczają na grzbiecie kamiennego lub marmurowego żółwia. W chińskiej tradycji żółw ma jeszcze jedną bardzo ważną cechę: symbolizuje kosmos. Dolna część skorupy jest płaska jak ziemia, górna – sklepiona jak niebo. Żółw zawsze pełnił istotną funkcję w świętych obrzędach, gdyż w swej całościowości jest kluczem do czasu i przestrzeni i dlatego może rozumieć przeszłość oraz przewidywać przyszłość.
Nasz żółw był jednak kolejną ofiarą postępu. Żył, nie wiadomo ile lat, w systemie miejskich kanałów, kiedy jednak te zabetonowano i wodę, która przepływała pod domem, zamknięto w nieruchomy staw, znalazł się w pułapce.
Kiedy przybyliśmy, postanowił się ukryć, a chociaż na jego cześć nadaliśmy miejscu nazwę Żółwi Pałac, rzadko kiedy było go widać. Wiedzieliśmy, że jest w pobliżu, gdyż czasem znienacka znikało któreś z kacząt, ale nie darzył nas sympatią. Nie inaczej było z obsługą Żółwiego Pałacu. Jedna osoba po drugiej zaczęły się uskarżać na najróżniejsze dolegliwości: ogrodnik bez przerwy pokasływał, kucharka ledwie trzymała się na nogach, moja sekretarka cierpiała na ustawiczny ból głowy. Ich krewni mieli karambole drogowe; dwie osoby zginęły. Nie ulegało wątpliwości, że nasze przybycie wytrąciło z kolein porządek rzeczy i musieliśmy znaleźć sposób na przywrócenie harmonii.
Nasi tajlandzcy przyjaciele zasugerowali, że Angela i ja powinniśmy się przedstawić Szmaragdowemu Buddzie, najważniejszemu phii ze wszystkich duchów obecnych w Bangkoku, i oznajmić, że chcieliśmy spędzić tutaj kilka lat; inni byli zdania, iż powinniśmy wyświęcić Żółwi Pałac przeciw wszelkim złym wpływom.
Nie namyślaliśmy się wiele. O poranku udaliśmy się do Wat Prakeo, wielkiej świątyni nad rzeką naprzeciw Pałacu Królewskiego, a 9 kwietnia, w dzień urodzin Angeli, zaprosiliśmy do domu dziewięciu mnichów. W rękach trzymali długą białą linę, którą jeden z nich otoczył dom i staw, śpiewali piękny hymn, wszystko i wszystkich spryskali święconą wodą, a przed północą, zgodnie ze swą regułą, zjedli przygotowane przez nas wegetariańskie jadło.
W ślad za tym stado dzikich pszczół założyło wielki ul w ogrodzie – oznaka wielkiej pomyślności domu – a wszystkie kłopoty ustały.
Teraz jednak miałem przed sobą trudny rok. Uznałem, że chociaż mam się poruszać bardzo wolno, to jednak skorzystanie ze statku nie powinno na mnie ściągnąć żadnego zła.
Bangkok to port: każdego dnia cumują tu setki statków i kilka razy tygodniowo lokalne gazety publikują grube wykazy jednostek z portami przeznaczenia, a także porą załadunku towarów. Zaczęliśmy wydzwaniać, aby dowiedzieć się o rejsy na Filipiny, do Wietnamu, Hongkongu i Singapuru. Równie dobrze mogliśmy się wywiadywać o podróż na Księżyc. Rozmawiałem z dyrektorami, kierownikami i głównymi księgowymi. Bez skutku. Najgrzeczniejsi odpowiadali: "Nie, my niestety nie. Niech pan spróbuje w jakichś innych liniach" albo "Tak, tak, przewoziliśmy kiedyś pasażerów, ale teraz…". Obecnie statki przewożą tylko towary schludnie upakowane w kontenerach, które automatycznie przenoszą do ładowni i z ładowni komputerowo sterowane dźwigi.
Musiałem odepchnąć pokusę, aby zrezygnować z postanowienia, zacząłem więc wszystkim wokół opowiadać o jasnowidzu z Hongkongu i mojej rezygnacji na cały rok z latania. Z jednej strony w ten sposób sam umacniałem się w swej decyzji, z drugiej – zaskarbiłem sobie sympatię zaprzyjaźnionych Tajlandczyków, którzy natychmiast mnie "rozumieli". Fakt, że poważnie potraktowałem przepowiednię chińskiego wróżbity, oznaczał, iż przyjąłem ich logikę, zaakceptowałem kulturę Azji. Pochlebiało im to, bardzo też chcieli mi pomóc, chociażby w postaci sugestii i porad. Najczęściej spotykana rada brzmiała: "Nie przejmuj się. Gromadź zasługi".
Zasadniczą kwestią, jeśli chodzi o zdobywanie zasług, jest to, że los nie jest nieodwracalnie przesądzony. Przepowiednię jasnowidza należy potraktować jak przestrogę, jako swego rodzaju wskazanie pewnej tendencji, ale nie jako nieunikniony wyrok. Powiedzmy, że wróżbita oznajmia, że czeka cię poważna choroba albo że umrze ktoś z twoich bliskich. Nie należy popadać w rozpacz. Trzeba złożyć ofiarę w świątyni, pomóc upośledzonemu, uwolnić jakieś uwięzione w klatce zwierzę, zaadoptować sierotę, opłacić budowę stupa czy ofiarować biedakowi trumnę, a zejdzie się z drogi temu, co skądinąd nadciągało. Oczywiście, tylko profesjonalista może adekwatnie doradzić, jakie zasługi, jakiej jakości i w jakiej ilości trzeba zyskiwać, kiedy jednak to już nastąpi, trzeba na nowo przeanalizować los danej osoby, czy ponownie znalazł się on w jej rękach. Jest on w istocie obiektem negocjacji; zawsze można dokonać jakiejś ugody z niebiosami.
Niezależnie od wszystkich porad, jakie otrzymałem, nadal trudno było znaleźć odpowiedź na proste pytanie: "Kto jest najlepszym wróżbitą w Bangkoku?". Odniosłem wrażenie, że każdy zazdrośnie kryje swego faworyta, a w ogóle, że najlepszego wróżbity trzeba poszukać gdzieś indziej, nie pośród nich i ich znajomych. Tajlandczycy mówili, że najlepsi są w Kambodży, Kambodżanie – że w Indiach, Chińczycy uważali, że nikt nie może się równać z Mongołami, ci jednak dowierzali jedynie Tybetańczykom i tak dalej. Było zupełnie tak, jak gdyby wszyscy, świadomi szalejącego wokół relatywizmu, chcieli zachować nadzieję, że absolut jednak istnieje, chociaż gdzieś indziej. "Ach, gdybym tylko mógł się udać do wróżbity w Ułan Bator", powiadał Jawajczyk, dając w ten sposób wyraz przekonaniu, że gdzieś niewątpliwie znajduje się klucz do jego szczęścia.
Mój СКАЧАТЬ